"Piloci w ogóle nie mieli lądować"
„Nad Smoleńskiem stało się coś, co sprawiło, że samolot zamiast lecieć, jak chcieli piloci, opadał”
Stefczyk.info: W ubiegłym tygodniu biegli zajmujący się sprawą smoleńską wydali oświadczenie, w którym wskazują, że nie ma żadnych przesłanek, by mówić o lądowaniu „na siłę” przez załogę rządowego tupolewa lecącego do Smoleńska. Jak Pan to ocenia?
Antoni Krauze: W styczniu 2011 roku Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie odnalazł w nagraniach z kokpitu komendę dowódcy tupolewa, kpt. Arkadiusza Protasiuka: „odchodzimy”. Tę komendę Rosjanie wymazali w swoich materiałach, które przesłano do Polski. Od tego momentu było wiadomo, że załoga nie chciała lądować. Oni nie mieli lądować. To samo zresztą wynika z materiałów rosyjskich, które wskazują, że w momencie nawiązania łączności między załogą a wieżą kontrolną Protasiuk zaznaczał, że zamierza jedynie przelecieć nad lotniskiem i zobaczyć czy może wylądować. A jak nie będzie to możliwe, to załoga miała odlecieć.
Jednak kontrolerzy rosyjscy nie nakazali im odejścia. A wydaje się, że powinni, ponieważ pogoda była rzeczywiście fatalna...
Rosyjscy kontrolerzy, znając warunki, powinni zamknąć to lotnisko i powiedzieć, żeby rządowy tupolew leciał od razu na zapasowe lotnisko. Jednak wiadomo, że tego nie zrobiono. Wiemy dlaczego, okazało się, że decydowano o tym w Moskwie... Major Protasiuk zbliżając się do lotniska wiedział, że on tylko sprawdza warunki, sprawdza, jak to wygląda. Przecież miał również wiadomości od JAKa, który lądował wcześniej. I na bezpiecznej wysokości 100 metrów, dowódca tupolewa podjął decyzję, że odchodzą znad lotniska. Tu jest istota sprawy.
Co jest zatem istotą?
Nad Smoleńskiem stało się coś, co sprawiło, że samolot pilotowany przez wspaniałych lotników zamiast lecieć tak, jak chcieli piloci, zamiast odejść, opadał. Jeśli prawdą jest to, co mówią Rosjanie, co powtórzyła potem komisja Millera, że rządowy samolot był sprawny, to oznacza, że zadziałało coś, co sprawiło, że ta maszyna nie mogła odlecieć. Tu jest istotna sprawy. My jesteśmy jednak zarzucani bezustannie różnymi szczegółami, które wcale nie są pierwszoplanowe. W tej sytuacji najważniejsze jest to, dlaczego samolot mimo woli załogi nie odleciał. Niezależnie od szczegółów, od tego na jakiej wysokości nastąpiła eksplozja, sprawą najważniejszą jest odpowiedź na pytanie, co stało się, gdy samolot był na wysokości 100 metrów.
Na to zbyt rzadko zwraca się uwagę w Pana ocenie?
Szczegóły, inne wątki są dla mnie drugorzędne. Takie stanowisko spotyka się w mediach. Niedawno mówił o tym prof. Marek Czachor z Gdańska. Tłumaczył, że trzeba sprawdzić, czy nastąpił zanik wspomagania. Coś się stało z samolotem. Staram się to przedstawić w swoim filmie, jako moment kluczowy dla rozpoznania całej tragedii.