Przeciętny rodak staje więc przed wyborem kogo z prominentów uczynić jeszcze zamożniejszym. Wyborcy nasłuchali się, że nawet bez oszustw eurodeputowany zarobi 75 tys. zł miesięcznie, że każdy musi odłożyć przez kadencję co najmniej dwa miliony złotych (a i to przy założeniu, że żyje cokolwiek rozrzutnie), naoglądali się speców od podróżowania autem ze słoikami od żony, kombinatorów od porannego podpisywania list obecności i zmykania do domu. I teraz mają na nich głosować? Mają się emocjonować kto będzie zarabiał kilkadziesiąt patyków w Brukseli, a kto tylko kilkanaście na Wiejskiej?
Mało tego, mają się przejmować czy Platforma wygra któryś tam raz z rzędu, czy jednak PiS się odrodzi? Mają się głowić czy ziobrystom lub gowinowcom uda się wejść do strefyeuro czy też PiS pozostanie jedyną prawicą? Mają się wreszcie zastanawiać czy wsparta na Kwaśniewskim palikociarnia okaże się efemerydą czy poważnie zagrozi SLD?
Najgorsze, że to naprawdę ważne pytania. Co z tego, skoro ludzi interesuje tylko brukselska pensja. Swoją drogą, nie przyłożyliście panie i panowie deputowani do tego ręki?
Robert Mazurek