Żona Kiszczaka wiarygodnym świadkiem historii?!
To niesamowite jak zniekształcony obraz rzeczywistości mają ludzie peerelowskiej nomenklatury. Tej z kręgu zawodów zmilitaryzowanych.
Takie głupoty, jakie opowiadała dziennikarce Onetu żona Czesława Kiszczaka są zatrważające. Nie mam powodów, by zarzucić - jak sama siebie nazywa - „generałowej”, że co innego mówi, a co innego myśli. Ta rozmowa jest dlatego przerażająca, że tacy ludzie jak ona żyją we własnym świecie, ukształtowanym 50, 40, 30 lat temu. Zastygł on w ich świadomości jako coś niepodważalnie prawdziwego. Świat, w którym zło ma dla nich postać dobra, a zbrodnie komunistycznej władzy, widzą w perspektywie słusznie wymierzonej ofierze zapłaty za jej naganne czyny.
Prawdopodobnie takich pań generałowych, jak żona Kiszczaka, pułkownikowych, majorowych, kapitanowych, porucznikowych z najróżniejszych formacji i specjalizacji MSW, MO, Ludowego Wojska Polskiego, więziennictwa, żyje w Polsce kilkadziesiąt tysięcy. Wiele z nich otoczonych rodzinami jest źródłem wiedzy dla swoich dzieci i wnuków o niedawnej polskiej przeszłości. Nie mają tylko w sobie tyle odwagi, a może tak dużej hucpy, takich pokładów chęci zdobywania poklasku, aby publicznie obnosić się ze swoimi doświadczeniami. Uznawać je w dodatku na tyle atrakcyjne, żeby zamieniać na książkę, jako towar, przynoszący pieniądze. Są jednak tacy, którzy takich hamulców nie mają. Napisała niedawno o swoim cierpiętniczym życiu córeczka generała Jaruzelskiego, dziś salonowa celebry tka. Napisała więc też i żona Kiszczaka, dzieląc się ze światem swoimi przemyśleniami. Zapragnęła wyjść z cienia swego zasłużonego wielce małżonka. Albo dorobek męża wykorzystać jako atut własnego powodzenia. Jako pisarki, czy może raczej pamiętnikarki. Bo chyba nie pielęgniarki.
Wspominam o książce tylko dlatego, że stała się dla dziennikarki pretekstem do rozmowy. Wiele rzeczy w wypowiedziach żony Kiszczaka było dla mnie zdumiewających, ale wątek śmierci Grzegorza Przemyka wstrząsający. Dziennikarka przypomniała, że świeżo upieczony maturzysta został zakatowany na śmierć przez milicjantów. ( 12 maja 1983 r. na komisariacie na warszawskim Starym Mieście). Kiszczakowa ma gotową odpowiedź: - Bo poprosili o dowód osobisty, a on odmówił, mówiąc, że takiej hołocie nie pokaże. - Sekcja wykazała, że został brutalnie pobity – drąży rozmówczyni generałowej. Na co generałowa: - Bo zachowywał się prowokacyjnie. Agresywnie. A kto sobie pozwoli na takie zachowanie? Nie jest też powiedziane, że milicjanci go skatowali.
Taka wersja pojawiła się później. On pierwszy zaatakował milicjantów. No to oni ( i zaczęła naśladować gesty bicia pięściami). Kiedy karetka pogotowia wiozła go do szpitala zaatakował sanitariusza. Zaczął go walić pięściami. Może był po narkotykach? ( spekuluje generałowa). To ten go raz, drugi trzeci… Tak… Aż dziwne, że generałowa ani razu nie zgłosiła się do sądu na świadka w procesie o zabójstwo Przemyka.
Tekst ukazał się na stronie sdp.pl.
Jerzy Jachowicz