"wSieci": Zdradzone sześciolatki
Sprawdź, jak działa reforma edukacji.
Od 1 września tego roku do szkół poszło pół rocznika sześciolatków i ruszył cały rocznik siedmiolatków. W ten sposób powstał najliczniejszy rocznik od lat. Jakie są skutki takiego eksperymenty prowadzonego na małych dzieciach? Historie opowiadane przez rodziców sześcio- i siedmiolatków z całej Polski jeżą włos na głowie
- pisze w tygodniku „wSieci” Dorota Łosiewicz.
Publicystka przywołuje przypadki z całej Polski, które podważają zapewnienia MEN-u o gotowości szkół na przyjęcie sześciolatków.
W podwarszawskich Ząbkach, Stargardzie czy w Dąbrowie pod Poznaniem dzieci uczą się w szkołach z blaszanych kontenerów, postawionych z braku miejsc dla maluchów w budynku głównym. (…) W jednej szkole pod Katowicami maluchom ograniczono dostęp do toalety oraz możliwość ruchu. (…) Z kolei w szkole we Wrocławiu, gdzie z pięciu klas zrobiło się osiem, postawiono szafki dla pierwszaków jedną na drugiej, więc maluchy nie sięgają nawet do zamka, o powieszeniu kurtki nie wspominając
— to tylko wybrane historie przytaczane przez publicystkę.
Okazuje się też, że szkoły nie spełniają podstawowych warunków w jakich dziecko mogłoby czuć się w miarę komfortowo. W jednej ze szkół pod Katowicami maluchom ograniczono dostęp do toalety oraz możliwość ruchu.
Najmniejsze dzieci są wypuszczane do toalety, gdy zbierze się kilkoro chętnych, wówczas przychodzi sprzątaczka i zabiera grupkę do WC. Toaleta jest daleko od sali, a dzieci nie mogą się poruszać po szkole bez opieki. Pojawiły się już przypadki silnej fobii szkolnej z powodu nietrzymania moczu. Maluchy po prostu nie wytrzymują do wyjścia na grupową wizytę w WC, następnie są wyśmiewane przez inne dzieci lub słyszą uwagi skierowane do rodziców w obecności innych uczniów w świetlicy, że doszło do „wypadku”
—alarmuje jedna z mam.
To nie jedyny tak skandaliczny przypadek. Dorota Łosiewicz sięga również po przykład z Warszawy.
Niespodzianka czekała także m.in. na rodziców na warszawskiej Białołęce. Podczas dnia otwartego zobaczyli I piękną klasę „zero” na pierwszym piętrze z zabawkami, idealnym wyposażeniem i całkowicie oddzielone ciągi komunikacyjne szkoły podstawowej oraz gimnazjum. Niestety we wrześniu okazało się, że zerówka ma salę w suterenie, WC znajduje się na pierwszym piętrze, więc dzieci będą korzystać z toalety na komendę, grupowo
—czytamy w tygodniku „wSieci”.
Dramat, który dzieje się w wielu szkołach, jest wynikiem tego, na co wskazywała NIK podczas ostatniej kontroli, czyli braku ustawowego zapisu o tym, jakie warunki musi spełnić szkoła, by mogła przyjąć takie maluchy
—mówi Maja Majewska-Kokoszka, psycholog z Gdańska, ekspert Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, która podczas dyżuru odbiera e- maile i telefony od zdenerwowanych rodziców z całej Polski.
Już tylko na tych przykładach, można stwierdzić, że nie wszystkie szkoły były gotowe na przyjęcie sześciolatków. Ale nie tylko dzieci są w tej całej sytuacji bezradne. Bezsilni na eksperymenty MEN pozostają również rodzice.
Nim reforma edukacji weszła w życie, kolejne szefowe MEN oraz wspierające je liczne autorytety zapewniały, że sześcioletnie dzieci są gotowe pójść do szkoły, natomiast nie są na to emocjonalnie gotowi rodzice. I tu trzeba im przyznać rację. Rodzice faktycznie nie są gotowi. Na traumę, którą MEN zafundowało wielu dzieciom w całej Polsce. (…) Rodzice często nie znają swoich praw i czują się bezradni. A ponieważ nie istnieje instytucja Rzecznika Praw Ucznia, nie ma osoby, która mogłaby reprezentować rodziców na zebraniach w wydziału edukacji. Nie ma nikogo, kto mógłby w imieniu rodziców pilnować praw dzieci. A Rzecznik Praw Dziecka wydaje się problemem niezainteresowany
— zauważa Łosiewicz.
Polecamy cały obszerny tekst Doroty Łosiewicz, w którym reformę oceniają także sami nauczyciele, opublikowany w tygodniku „wSieci”.