"wSieci": Pociąg widmo, czyli potęga mitu
Gorączka złota odebrała tysiącom ludzi rozsądek. W ukryty gdzieś na peryferiach Wałbrzycha hitlerowski pociąg uwierzyli nawet niektórzy urzędnicy państwowi, politycy oraz działacze Światowego Kongresu Żydów. Wielka jest potęga mitu - pisze Leszek Adamczewski na łamach tygodnika "wSieci".
Autor przypomina tło historyczne, które przyczyniło się do powstania legendy o tajemniczym złotym pociągu, który ma być ukryty gdzieś w okolicach Wałbrzycha.
>Freiburg i Waldenburg, czyli dzisiejsze Świebodzice i Wałbrzych oraz okolice tych miast, oddziały Armii Czerwonej zajęły praktycznie bez walk pod koniec pierwszej dekady maja 1945 r. Krótko przedtem kolejarze niemieccy mieli wyekspediować specjalny pociąg. Mieli, ponieważ nigdy nie udało się udowodnić, że tak się stało. W książce „Milczące ślady” o tym pociągu pisałem m.in.: „Składał się on ponoć z opancerzonego wagonu osobowego i dwóch obitych blachą wagonów towarowych, które ciągnęły dwie spalinowe lokomotywy dieslowskie. Mimo że cała linia kolejowa z Wrocławia przez Wałbrzych i Jelenią Górę do Zgorzelca i dalej do Drezna była […] zelektryfikowana, fakt, iż ów pociąg ciągnęły lokomotywy dieslowskie, nie zdziwił kolejarzy niemieckich ze Świebodzic. Wszak w tej fazie wojny często wyłączano prąd, a pociąg specjalny musiał posiadać niezależne źródło zasilania”. Pociąg opuścił stację we Freiburgu i pojechał w kierunku Waldenburga wijącą się wśród wzgórz Pogórza Wałbrzyskiego linią kolejową. Jeśli wierzyć krążącym od lat opowieściom, ów pociąg specjalny nigdy nie dotarł do najbliższej stacji na tej linii, czyli dzisiejszego Wałbrzycha Szczawienka.
Jak pisze Adamczewski:
„Na ośmiokilometrowym odcinku między Świebodzicami a Szczawienkiem zaginął. Rozpłynął się jak we mgle, zniknął tak, jakby zapadł się pod ziemię” — pisałem we wspomnianej książce. Od lat tego pociągu szuka emerytowany górnik Tadeusz Słowikowski, który wskazuje, że wjechał on do wykutego pod koniec 1944 r. tunelu. Wjazd doń wysadzono w powietrze i zamaskowano nawiezioną ziemią. Rozebrano widoczną część bocznicy i usunięto rozjazd na głównej linii kolejowej. Ów tunel — zdaniem Słowikowskiego — miał prowadzić do zamku Fürstenstein (czyli dzisiejszego zamku Książ), który pod koniec wojny przebudowywano na rezydencję Adolfa Hitlera w ramach powstającej w Górach Sowich gigantycznej Kwatery Głównej Führera (FHQu) o kryptonimie „Riese”. Budowy sowiogórskiej FHQu nie ukończono, podobnie zresztą przebudowy zamku. Wszystko wskazuje też na to, że w ogóle nie rozpoczęto budowy tunelu dla bocznicy kolejowej mającej prowadzić do podziemnego dworca zamku Fürstenstein, jeśli w ogóle taki tunel znajdował się w planach budowy rezydencji. Nie rozpoczęto też wykuwać w skałach góry dworca. Dostępne dzisiaj podziemia pod zamkowym dziedzińcem są nieukończonym schronem przeciwlotniczym dla Hitlera i jego świty. Tadeusz Słowikowski wskazywał, że wlot do tunelu miał się znajdować na 61,1 km linii kolejowej z Wrocławia do Wałbrzycha. W tym miejscu w latach 2000 i 2001 spędziłem wiele godzin. Wspólnie z eksploratorami z Poznania i Niemiec — Zygmuntem Adamskim, Dariuszem Garbą i Pawłem Piątkiewiczem — prowadziliśmy tam badania i przeprowadzaliśmy różne obliczenia, szukając najdrobniejszych śladów, które pozostałyby po wjeździe do tunelu. Nie natrafiliśmy na nic godnego uwagi.
-- relacjonuje autor.
"Ani mnie, ani zaprzyjaźnionym ze mną eksploratorom nie udało się też znaleźć żadnego dokumentu na ten temat. Jeśli nawet dokumentację techniczną tunelu zniszczono lub ukryto, to w archiwach powinny pozostać choćby rachunki za materiały budowlane czy wyżywienie robotników budujących tunel. Powinny zostać raporty np. o wypadkach przy pracy i przede wszystkim pisemne decyzje kierownictwa Deutsche Reichsbahn o zgodzie na budowę rozjazdu z głównej linii w kierunku zamku. Przepisy kolejowe były bowiem w Rzeszy rygorystycznie przestrzegane." - pisze dziennkiarz. Dlatego, jak wyznaje, należy do grona osób, które w istnienie pociągu nie wierzą.
"Tak się jakoś składa, że tacy ludzie jak Joanna Lamparska, Robert J. Kudelski, Paweł Piątkiewicz i kilkoro innych, którzy poświęcili lata na szukanie śladów zaginionych podczas II wojny światowej skarbów kultury, pisali na ten temat artykuły prasowe i książki lub uczestniczyli w dużych akcjach eksploracyjnych, indagowani przez różne ekipy telewizyjne i dziennikarzy prasowych nie kryli swego sceptycyzmu. Złoty pociąg to mit — mówili mniej lub bardziej otwarcie. Już w pierwszym tygodniu wrzawy wokół ukrytego pociągu do tego grona — poprzez prasową wypowiedź — dołączyłem i ja" - podsumowuje autor,
cały artykuł dostępny na łamach tygdnika "wSieci".