Warzecha: PISM jak "Gazeta Wyborcza"
Sprawa przyjmowania przez Polskę uchodźców (a tak naprawdę w dużej części zamaskowanych jako uchodźcy imigrantów) z krajów islamskich jest dziś jednym z najgorętszych sporów w Polsce. I całkiem słusznie – to nie jest temat zastępczy, jak twierdzą niektórzy. Skupia się w nim kilka zagadnień.
Po pierwsze – kwestia cywilizacyjnego sporu między rozmiękłą, zenunuchowaciałą Europą a ekspansywnym islamem. Po drugie – kwestia oderwania decydentów od powszechnych odczuć i problemów. Wiadomo przecież, że ani szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, ani przykładowo Róża Thun, gardłująca w Giewu o „hejcie”, który ma dziś w Polsce dotykać pomysłodawców przymusowego importu imigrantów nie staną się osobiście ofiarami napływu obcych nam kulturowo przesiedleńców. Ich pięknoduchostwo wynika także z tego, że siedząc w swoich złotych klatkach, czują się bezpieczni i z tej wysokości wyniośle narzekają na „fobie” niemądrego ludu. Po trzecie – kwestia naszej uległości wobec najgłupszych unijnych pomysłów. Po czwarte wreszcie – kwestia sporu pomiędzy kawiarnianą lewicą, brnącą w szaleńczy w skutkach idealizm, a konserwatystami, wskazującymi na realne problemy.
Nie dziwi mnie, że w tym sporze po stronie zwolenników przyjmowania wszystkich jak leci występują takie tuzy intelektu jak wspomniana Róża Thun (nigdy nie zapomnę i zawsze będę przypominał, jak wchodząc na salę plenarną Parlamentu Europejskiego oznajmiła na Twitterze z egzaltacją dziesięciolatki, że trafiła do raju). Szczerze zadziwia mnie jednak, gdy w tego typu spór po jednej stronie angażuje się think-tank, którego zadaniem jest naukowe opisywanie rzeczywistości międzynarodowej, a nie robienie rządowi propagandy. Przynajmniej w teorii.
Mowa o Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Tym samym, w którym swego czasu znalazła zatrudnienie Maja „Fuck Me Like The Whore I Am” Rostowska, a który ma status jednostki organizacyjnej, podlegającej bieżącemu nadzorowi szefa MSZ.
Cały artykuł do przeczytania na portalu wPolityce.pl.