Warzecha: Lewicowa histeria będzie codziennością
„Gazeta Wyborcza” opublikowała kilka dni temu list pani Anny Izabeli Nowak, zatytułowany „Nie, nie jestem histeryczką, szczycę się tym, że racjonalnie oceniam zagrożenia”.
Sam tytuł jest niezmiernie pocieszny, bo list jest właśnie świadectwem absolutnej i całkowicie nieracjonalnej histerii, a brzmi tak, że nadawałby się bez przeróbek na skecz.
Zaczyna się ta epistoła tak: „Moi znajomi i przyjaciele dziwią się, że regularnie czytam portal niezalezna.pl, ba! – czytam nabrzmiałe od nienawiści i agresji komentarze na tym portalu, że wchodzę na walle pisowskie, na walle ich aktywistów tworzących nieformalne (jeszcze) grupy szturmowe, które zaraz po dojściu do władzy PiS pokażą nam: ubekom, resortowym dzieciom, lemingom, nie-Polakom, ludziom niemyślącym samodzielnie, więc pokażą nam, gdzie nasze miejsce”.
I dalej: „Pytam sama siebie, skąd się to bierze, jakim sposobem w ludziach cywilizowanych, wydawałoby się, wybucha taka obłąkańcza agresja i nienawiść? I odpowiadam. Prezes Kaczyński i jego akolici, jedni cyniczni i wyrachowani, a inni naprawdę mu wierzący, zdając sobie z tego sprawę lub nie, od ośmiu lat pracują nad realizacją jedynego planu, jaki ma Prezes - zemsty za urojoną krzywdę. Bo niech nas nie zwiodą, i nie zwodzą, obsesyjno-kompulsywne bredzenia o kraju z dykty, ojczyźnie w ruinie, o śmierci przemysłu i rolnictwa, o umierających z głodu milionach polskich dzieci, o zdesperowanych młodych ludziach bestialsko przymuszanych do wyjazdu za chlebem. O żaden przemysł, o żadną służbę zdrowia, o żadne uzdrowienie gospodarki tu nie chodzi, o nie, tu chodzi o zemstę. Zemstę za Smoleńsk, za śmierć jedynego człowieka, którego ten wyizolowany z normalnego życia człowiek, w co nie wątpię - kochał, i za którego śmierć czuje się w głębi serca odpowiedzialny”.
I dalej w ten deseń. Przypadek, jak widać, w zasadzie medyczny, tak jak przypadek pana Stefana czy Dziadka Waldemara. I poetyka podobna. Właściwie nie byłoby sensu wspominać o liście nieracjonalnej histeryczki, gdyby nie to, że – w przerysowanej, ale tylko trochę – postaci pokazuje on, jaka będzie jedna z głównych linii ataku, o ile Polska będzie faktycznie rządzona przez obecną opozycję.
Problemem obozu dziś sprawującego władzę jest, że opozycja dostarcza coraz mniej paliwa do napędzania fobii Kuczyńskich, Sadurskich czy Niesiołowskich. Z jednej strony to oczywiście dobrze. Jeżeli podobną konsekwencję PiS i jego koalicjanci zachowają po ewentualnym przejęciu władzy jesienią, istnieje szansa, że tworzona przez nieprzychylne media atmosfera histerii zawiśnie w próżni jako element jakiejś absurdalnej, alternatywnej rzeczywistości. To nie jest są już lata 2005-2007, gdy ogromna większość Polaków łykała propagandę absurdu Platformy, zresztą przy wydatnej współpracy samego PiS. Wciąż oczywiście będą tacy, którzy całkiem serio mogliby potraktować pamiętny skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju o tym, co będzie, jak PiS dojdzie do władzy. Ale będzie ich zapewne mniejszość.
Z drugiej jednak strony pojawia się nowe zagrożenie: z braku autentycznych punktów zaczepienia, przeciwnicy konserwatywnej władzy przesuną granicę własnej definicji „normalności” bardzo daleko – tak, aby jako „nienormalne” móc wskazywać te elementy nowej rzeczywistości, które faktycznie nie stanowią dla nikogo zagrożenia i nie powinny budzić żadnych emocji.
Przykłady? Choćby afera wokół udziału Andrzeja Dudy w uroczystościach religijnych – choć brał w nich także udział Bronisław Komorowski. To będzie z pewnością medialna codzienność – każdy gest prezydenta lub ewentualnego premiera, wiążący się z wyznawanymi konserwatywnymi poglądami, w swojej istocie całkowicie niewinny, będzie wywoływał oskarżenia o wprowadzanie państwa wyznaniowego, gwałcenie sumień i krępowanie wolności.
To samo będzie dotyczyć realizacji planów PiS, również tych, które – wydawałoby się – powinny się spotkać z powszechnym zrozumieniem. Weźmy choćby głośną w ostatnim czasie sprawę państwa Bałutów, którym sąd w Nisku z bardzo wątpliwych powodów odebrał trzy córki. Wśród planów PiS jest ograniczenie interwencji państwa w sprawy rodziny, w tym takie zmiany w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, aby uniemożliwić sądom odbieranie dzieci rodzicom z powodów innych niż przemoc i zagrożenie dla ich zdrowia lub życia. Kiedy ten zamiar zostanie przeprowadzony, polityczni przeciwnicy zaczną alarmować, iż konserwatyści chcą pozostawiać dzieci w patologicznych rodzinach. Bardzo możliwe, że będą próbowali przypisać rządzącym winę za każde nieszczęście, jakie gdziekolwiek przydarzy się dziecku w rodzinnym domu. Pojawią się narracje o tym, że gdyby sądy nadal mogły odbierać dzieci, te byłyby bezpieczniejsze.
CAŁY TEKST NA PORTALU WPOLITYCE.PL