W tygodniku „Sieci”: Jak to zatrzymać?
W najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci” dziennikarze podejmują temat drugiej, jesiennej fali pandemii koronawirusa.
Jakie dramatyczne wybory stoją przed Europą, Polską, władzami naszego kraju i jego obywatelami? A co, jeśli pandemia to efekt manipulacji?
W artykule „Niebezpieczna bezsilność” Jan Rokita omawia obecną sytuację w Polsce w związku z jesiennym rzutem pandemii koronawirusa. Opisuje, jakie zasady przyjęły inne państwa: Italia przedłuża stan wyjątkowy do przyszłego roku […]. Stan wyjątkowy wprowadzają Słowacja i Czechy – kraje sąsiedzkie, które wiosenne uderzenie zarazy przeszły zaskakująco łagodnie […]. Europejscy przywódcy, pomimo katastrofalnych doświadczeń ze skutkami wiosennego lockdownu, znów boją się koronawirusa bardziej nawet niźli gniewu swoich wyborców.
Autor przypomina, jakie decyzje zostały podjęte w Polsce na początku pandemii: Wiosną Polska pokazała swoje ładne, wspólnotowe oblicze, zupełnie sprzeczne ze stereotypem narodowej przekory i warcholstwa. Skąd się to brało? Oczywiście wszyscy byliśmy trochę przestraszeni […]. Ale to tylko ćwierć prawdy. Te pozostałe trzy ćwierci to nasze ówczesne zbiorowe przekonanie, że państwo zadziałało wprawdzie twardo, ale z pobudek moralnych […]. Wybaczaliśmy więc państwu nawet jawne absurdy, niepotrzebnie zatruwające nam codzienność, okazując mu tym samym spory kapitał zaufania.
Jan Rokita wskazuje też na możliwe działania: trzeba ochronić narodową gospodarkę przed dalszą koronawirusową zapaścią. Tym bardziej że z wiosennego lockdownu Polsce udało się wyjść w ciut lepszej kondycji od wielu innych krajów Unii. […] im później rząd Morawieckiego dojdzie do wniosku, iż trzeba wszystkim kazać nosić maski czy zakazać wesel, imprez rozrywkowych i zgromadzeń, tym wyższa będzie cena ofiar braku takiej decyzji. […] w obecnym złym społecznym klimacie restrykcje mogą wywołać bunt albo co najmniej rozszerzające się obywatelskie nieposłuszeństwo, które przekształci je w kompletną fikcję. Żeby tak się nie stało, trzeba, aby rządzący, a zwłaszcza premier (który dysponuje ciągle potrzebnym do tego autorytetem) porzucił choć na chwilę język wszechogarniającej propagandy i ludzką mową opowiedział o złej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, przyznając przy tym oczywiste błędy, jakich sam się dopuścił. Tak, to prawda, że jest to w całkowitej sprzeczności z zaleceniami rządowych spin doktorów od propagandy, wedle których rząd nigdy nie popełnia błędów, a premier odnosi same sukcesy. Tym razem jednak sytuacja jest zbyt poważna, aby ich bez szemrania słuchać.
W tygodniku Maciej Pawlicki także podejmuje temat koronawirusa („Druzgocąca pandemia manipulacji”), jednak pokazuje manipulacyjną narrację dotyczącą pandemii: opiera się bowiem na radykalnej zamianie znaczenia kluczowego słowa CHOROBA. Bo choroba to […] zaburzenie funkcjonowania organizmu, nieprawidłowe działanie jednego lub wielu organów. Tymczasem dziś na gwałt wmawia się światu, że choroba to stan, gdy organizm funkcjonuje normalnie, ale wykryto w nim wirusa. Autor wskazuje: Na co dzień spotykamy się z wieloma wirusami i bakteriami, w ogromnej większości przypadków nawet o tym nie wiemy, gdyż nasz system odpornościowy sobie z nimi radzi, unieszkodliwia je. W ten sposób buduje także swą siłę, by być gotowym na kolejne spotkania z wirusami i znów je pokonywać. A jednak ta nowa, niewypowiedziana wprost i absurdalna definicja jest na siłę wprowadzana. I na tej absurdalnej definicji są budowane decyzje zmieniające świat.
Pawlicki opisuje wydarzenia sprzed kilku dni: troje naukowców […] ogłosiło dokument nazwany deklaracją z Great Barrington. Wzywa ona do opamiętania i radykalnej zmiany dotychczasowej strategii walki z chorobą COVID-19, opartej na ograniczeniach, blokadach, izolacjach i kwarantannach stosowanych wobec wszystkich, gdyż skutki tej strategii są druzgocące, dramatycznie gorsze niż rzeczywista skala samej choroby i mogą być dla życia społecznego nieodwracalne […]. Autorzy deklaracji zaznaczają: Jesteśmy świadkami radykalnego spadku wykrywalności leczenia chorób serca i układu krążenia, wykrywalności i leczenia nowotworów, pogorszenia leczenia chorób nerwowych i umysłowych. […] wszystko to przyniesie wielki wzrost śmiertelności w najbliższych latach. Maciej Pawlicki omawia też propozycje działań przedstawioną przez sygnatariuszy deklaracji: apelują o nową strategię walki z pandemią, nazwaną przez nich „ochroną zogniskowaną, skupioną”. Głównym jej założeniem jest skupienie się na ochronie osób z grup wysokiego ryzyka, wrażliwych, bezbronnych, podczas gdy ludzie zdrowi powinni funkcjonować całkowicie normalnie, podobnie jak wszelkie publiczne instytucje i miejsca spotkań.
Marek Pyza w artykule „Iwulscy na służbie” komentuje niedawną decyzję Sądu Najwyższego, który nie zgodził się na obniżenie wysokich emerytur dla SB-ków. Według dziennikarza to jawna obrona przywilejów dla aparatu represyjnego z czasów PRL. Nie mogło być inaczej, skoro składowi sędziowskiemu przewodniczył Józef Iwulski. Jego żona w 1970 r. na ochotnika zgłosiła się do Służby Bezpieczeństwa. Przepracowała w niej 15 lat. Była gorliwą funkcjonariuszką, która według sowieckich kryteriów – zasłużyła na sowite uposażenie. I takim jak ona sędzia Iwulski dziś te uposażenia chce zagwarantować. Marek Pyza przytacza także stanowisko sędziów i ich tłumaczenie, ale zupełnie się z nim nie zgadza. Uchwała wskazuje, że nie można obniżać emerytury z powodu samego zatrudnienia np. w SB, bo to odpowiedzialność zbiorowa, bez wskazania konkretnej winy. Lecz takie rozumowanie jest niczym więcej niż uzurpacją sędziów w obronie ubeków i jest sprzeczne z ustawą przyjętą przez Sejm. SN znów więc udawał ustawodawcę, czego zabrania mu konstytucja – stwierdza.
Zdaniem autora bardzo niebezpieczną sytuacją jest fakt, że sędziowie pragną rozciągnąć parasol ochronny nad wszystkimi funkcjonariuszami SB… którym nie da się udowodnić „naruszenia praw i wolności”, bo np. akta w ich sprawach zostały zniszczone. Nie rozumie on też, dlaczego sędzia Iwulski nie został wykluczony z orzekania w tej sprawie, gdyż zachodził tu konflikt interesów. Sędziowska toga i majestat Sądu Najwyższego kryją wszak dawnego oficera Ludowego Wojska Polskiego (dochrapał się stopnia kapitana), szkolonego przez Wojskową Służbę Wewnętrzną, czyli wywiad wojskowy podporządkowany bezpośrednio Moskwie.
W nowym wydaniu tygodnika „Sieci” także wywiad Aleksandry Jakubowskiej z Kacprem Płażyńskim („Haniebne słowa”). Poseł reprezentujący PiS na Pomorzu nie wystawia dobrej oceny Aleksandrze Dulkiewicz, która aktualnie rządzi nad grodem Motławą. Zdaniem Płażyńskiego nie realizuje ona obietnic swojego poprzednika, Pawła Adamowicza, a jednocześnie ma na swoim koncie liczne zaniedbania.
− W dalszym ciągu nie jest rozwiązana kwestia podtopień, co wynika z przyjętej błędnej polityki zagospodarowania przestrzennego miasta, które według określenia Jarosława Wałęsy jest „republiką deweloperów”. Gdańsk jest pięknie położony między morzem a zalesionymi wzgórzami morenowymi, na których notorycznie wycina się drzewa i betonuje teren. W wyniku tego działania spadające z tych morenowych wzgórz potoki zmieniają się w rwące rzeki i trafiają do dolnych, historycznych dzielnic miasta, które czasami przypominają Wenecję. W tej sprawie prezydent Dulkiewicz do dzisiaj nic nie zrobiła – wskazuje Płażyński i wytyka ponadto pani prezydent brak rozwiązania w kwestii uciążliwych zapachów wydobywających się ze składowiska śmieci w Szadółkach.
Kacper Płażyński ubolewa także nad tym, co stało się z terenami gdańskiego klubu sportowego Gedania, który od początku istnienia krzewił wśród mieszkańców patriotyzm i miłość do Polski.
− Ten klub zostawił po sobie spuściznę materialną po Polakach w WMG, co bardzo ważne, bo nie zostało jej wiele. Ocalał stadion i niezaburzony układ urbanistyczny w zabytkowej dzielnicy Wrzeszcz Dolny. I doszło do tego, z czym mieliśmy do czynienia w latach 90., czyli dzikiego uwłaszczenia się nomenklatury komunistycznej na majątku narodowym. Za 1 proc. wartości cały teren został przekazany panu Stankiewiczowi, byłemu działaczowi PZPR, na mocy decyzji Pawła Adamowicza, który jako prezydent miasta na prawach powiatu decydował o zawieraniu tego typu umów z prywatnymi podmiotami. Klub działał jeszcze przez kilka lat, w końcu doprowadzono go do ruiny i sprzedano cały teren deweloperom, wraz z ziemią i stadionem – podsumowuje Płażyński.
Kacper Płażyński odnosi się także do stwierdzenia Aleksandry Dulkiewicz, które padło na antenie niemieckiego radia. Porównała ona współczesną Polskę do III Rzeszy.
− Słowa tak haniebne, że trudno zachować spokój, komentując taki wybryk, który nie wiem, czym był podyktowany i co miał na celu, ale na pewno nie miał nic wspólnego z polską racją stanu czy reprezentowaniem mieszkańców Gdańska – mówi poseł Kacper Płażyński.
Aleksandra Rybińska w artykule „Werbalne wykolejenie” analizuje postawę unijnych urzędników, którzy starają się strofować Polskę i straszyć odebraniem funduszy. Wśród zagranicznych polityków przodują w tym szczególnie Niemcy. Autorka wspomina postawę Günthera Oettingera. W styczniu 2016 r., po reformie medialnej PiS, ten polityk niemieckiej CDU zażądał, aby Unia „objęła Polskę nadzorem”. Inaczej Warszawa „zlikwiduje wolność słowa”. (…) Kolejnym miłośnikiem surowych metod wychowawczych okazał się długoletni przewodniczący Parlamentu Europejskiego, polityk SPD, niedoszły kanclerz, poseł do Bundestagu i niebawem szef Fundacji Friedricha Eberta Martin Schulz, zwany przez (nieprzyjaznych mu) polskich europosłów czule „Martinkiem”. Schulz wsławił się wieloma wypowiedziami, które nawet jego niemiecki kolega, europoseł z ramienia liberalnej FDP, Alexander Graf Lambsdorff nazwał „werbalnym amokiem”.
Rybińska przytacza także stanowisko innych niemieckich polityków, takich jak Ursula von der Leyen czy Martin Roth. Również oni wypowiadali się na temat rządów w Polsce. Ten ostatni udzielił wywiadu, który zatytułowano „Tak zamierzamy się zabrać za Polskę i Węgry”. Jednak najwięcej kontrowersji wzbudziło ostatnie wystąpienie europosłanki SPD Katariny Barley, która domagała się odebrania Polsce i Węgrom funduszy unijnych. W dyskursie Barley oba kraje jawią się jako skorumpowane „reżimy”, które żyją z pieniędzy niemieckich podatników. Rzesze Hansów i Ulrichów odbierają sobie ostatni gorący kartofel od ust, by Polakom żyło się lepiej. A ci w zamian nie okazują żadnej wdzięczności, tylko wykorzystują te pieniądze do tego, by gnębić sędziów i niezależne media – czytamy.
W tygodniku także ciekawe komentarze bieżących wydarzeń pióra Krzysztofa Feusette, Doroty Łosiewicz, Bronisława Wildsteina, Andrzeja Rafała Potockiego, Marty Kaczyńskiej-Zielińskiej, Aliny Czerniakowskiej, Jana Pospieszalskiego, Katarzyny i Andrzeja Zybertowiczów.
Więcej w najnowszym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 12 października br., także w formie e-wydania – polecamy tę formę lektury, wystarczy kliknąć: http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
W artykule „Niebezpieczna bezsilność” Jan Rokita omawia obecną sytuację w Polsce w związku z jesiennym rzutem pandemii koronawirusa. Opisuje, jakie zasady przyjęły inne państwa: Italia przedłuża stan wyjątkowy do przyszłego roku […]. Stan wyjątkowy wprowadzają Słowacja i Czechy – kraje sąsiedzkie, które wiosenne uderzenie zarazy przeszły zaskakująco łagodnie […]. Europejscy przywódcy, pomimo katastrofalnych doświadczeń ze skutkami wiosennego lockdownu, znów boją się koronawirusa bardziej nawet niźli gniewu swoich wyborców.
Autor przypomina, jakie decyzje zostały podjęte w Polsce na początku pandemii: Wiosną Polska pokazała swoje ładne, wspólnotowe oblicze, zupełnie sprzeczne ze stereotypem narodowej przekory i warcholstwa. Skąd się to brało? Oczywiście wszyscy byliśmy trochę przestraszeni […]. Ale to tylko ćwierć prawdy. Te pozostałe trzy ćwierci to nasze ówczesne zbiorowe przekonanie, że państwo zadziałało wprawdzie twardo, ale z pobudek moralnych […]. Wybaczaliśmy więc państwu nawet jawne absurdy, niepotrzebnie zatruwające nam codzienność, okazując mu tym samym spory kapitał zaufania.
Jan Rokita wskazuje też na możliwe działania: trzeba ochronić narodową gospodarkę przed dalszą koronawirusową zapaścią. Tym bardziej że z wiosennego lockdownu Polsce udało się wyjść w ciut lepszej kondycji od wielu innych krajów Unii. […] im później rząd Morawieckiego dojdzie do wniosku, iż trzeba wszystkim kazać nosić maski czy zakazać wesel, imprez rozrywkowych i zgromadzeń, tym wyższa będzie cena ofiar braku takiej decyzji. […] w obecnym złym społecznym klimacie restrykcje mogą wywołać bunt albo co najmniej rozszerzające się obywatelskie nieposłuszeństwo, które przekształci je w kompletną fikcję. Żeby tak się nie stało, trzeba, aby rządzący, a zwłaszcza premier (który dysponuje ciągle potrzebnym do tego autorytetem) porzucił choć na chwilę język wszechogarniającej propagandy i ludzką mową opowiedział o złej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, przyznając przy tym oczywiste błędy, jakich sam się dopuścił. Tak, to prawda, że jest to w całkowitej sprzeczności z zaleceniami rządowych spin doktorów od propagandy, wedle których rząd nigdy nie popełnia błędów, a premier odnosi same sukcesy. Tym razem jednak sytuacja jest zbyt poważna, aby ich bez szemrania słuchać.
W tygodniku Maciej Pawlicki także podejmuje temat koronawirusa („Druzgocąca pandemia manipulacji”), jednak pokazuje manipulacyjną narrację dotyczącą pandemii: opiera się bowiem na radykalnej zamianie znaczenia kluczowego słowa CHOROBA. Bo choroba to […] zaburzenie funkcjonowania organizmu, nieprawidłowe działanie jednego lub wielu organów. Tymczasem dziś na gwałt wmawia się światu, że choroba to stan, gdy organizm funkcjonuje normalnie, ale wykryto w nim wirusa. Autor wskazuje: Na co dzień spotykamy się z wieloma wirusami i bakteriami, w ogromnej większości przypadków nawet o tym nie wiemy, gdyż nasz system odpornościowy sobie z nimi radzi, unieszkodliwia je. W ten sposób buduje także swą siłę, by być gotowym na kolejne spotkania z wirusami i znów je pokonywać. A jednak ta nowa, niewypowiedziana wprost i absurdalna definicja jest na siłę wprowadzana. I na tej absurdalnej definicji są budowane decyzje zmieniające świat.
Pawlicki opisuje wydarzenia sprzed kilku dni: troje naukowców […] ogłosiło dokument nazwany deklaracją z Great Barrington. Wzywa ona do opamiętania i radykalnej zmiany dotychczasowej strategii walki z chorobą COVID-19, opartej na ograniczeniach, blokadach, izolacjach i kwarantannach stosowanych wobec wszystkich, gdyż skutki tej strategii są druzgocące, dramatycznie gorsze niż rzeczywista skala samej choroby i mogą być dla życia społecznego nieodwracalne […]. Autorzy deklaracji zaznaczają: Jesteśmy świadkami radykalnego spadku wykrywalności leczenia chorób serca i układu krążenia, wykrywalności i leczenia nowotworów, pogorszenia leczenia chorób nerwowych i umysłowych. […] wszystko to przyniesie wielki wzrost śmiertelności w najbliższych latach. Maciej Pawlicki omawia też propozycje działań przedstawioną przez sygnatariuszy deklaracji: apelują o nową strategię walki z pandemią, nazwaną przez nich „ochroną zogniskowaną, skupioną”. Głównym jej założeniem jest skupienie się na ochronie osób z grup wysokiego ryzyka, wrażliwych, bezbronnych, podczas gdy ludzie zdrowi powinni funkcjonować całkowicie normalnie, podobnie jak wszelkie publiczne instytucje i miejsca spotkań.
Marek Pyza w artykule „Iwulscy na służbie” komentuje niedawną decyzję Sądu Najwyższego, który nie zgodził się na obniżenie wysokich emerytur dla SB-ków. Według dziennikarza to jawna obrona przywilejów dla aparatu represyjnego z czasów PRL. Nie mogło być inaczej, skoro składowi sędziowskiemu przewodniczył Józef Iwulski. Jego żona w 1970 r. na ochotnika zgłosiła się do Służby Bezpieczeństwa. Przepracowała w niej 15 lat. Była gorliwą funkcjonariuszką, która według sowieckich kryteriów – zasłużyła na sowite uposażenie. I takim jak ona sędzia Iwulski dziś te uposażenia chce zagwarantować. Marek Pyza przytacza także stanowisko sędziów i ich tłumaczenie, ale zupełnie się z nim nie zgadza. Uchwała wskazuje, że nie można obniżać emerytury z powodu samego zatrudnienia np. w SB, bo to odpowiedzialność zbiorowa, bez wskazania konkretnej winy. Lecz takie rozumowanie jest niczym więcej niż uzurpacją sędziów w obronie ubeków i jest sprzeczne z ustawą przyjętą przez Sejm. SN znów więc udawał ustawodawcę, czego zabrania mu konstytucja – stwierdza.
Zdaniem autora bardzo niebezpieczną sytuacją jest fakt, że sędziowie pragną rozciągnąć parasol ochronny nad wszystkimi funkcjonariuszami SB… którym nie da się udowodnić „naruszenia praw i wolności”, bo np. akta w ich sprawach zostały zniszczone. Nie rozumie on też, dlaczego sędzia Iwulski nie został wykluczony z orzekania w tej sprawie, gdyż zachodził tu konflikt interesów. Sędziowska toga i majestat Sądu Najwyższego kryją wszak dawnego oficera Ludowego Wojska Polskiego (dochrapał się stopnia kapitana), szkolonego przez Wojskową Służbę Wewnętrzną, czyli wywiad wojskowy podporządkowany bezpośrednio Moskwie.
W nowym wydaniu tygodnika „Sieci” także wywiad Aleksandry Jakubowskiej z Kacprem Płażyńskim („Haniebne słowa”). Poseł reprezentujący PiS na Pomorzu nie wystawia dobrej oceny Aleksandrze Dulkiewicz, która aktualnie rządzi nad grodem Motławą. Zdaniem Płażyńskiego nie realizuje ona obietnic swojego poprzednika, Pawła Adamowicza, a jednocześnie ma na swoim koncie liczne zaniedbania.
− W dalszym ciągu nie jest rozwiązana kwestia podtopień, co wynika z przyjętej błędnej polityki zagospodarowania przestrzennego miasta, które według określenia Jarosława Wałęsy jest „republiką deweloperów”. Gdańsk jest pięknie położony między morzem a zalesionymi wzgórzami morenowymi, na których notorycznie wycina się drzewa i betonuje teren. W wyniku tego działania spadające z tych morenowych wzgórz potoki zmieniają się w rwące rzeki i trafiają do dolnych, historycznych dzielnic miasta, które czasami przypominają Wenecję. W tej sprawie prezydent Dulkiewicz do dzisiaj nic nie zrobiła – wskazuje Płażyński i wytyka ponadto pani prezydent brak rozwiązania w kwestii uciążliwych zapachów wydobywających się ze składowiska śmieci w Szadółkach.
Kacper Płażyński ubolewa także nad tym, co stało się z terenami gdańskiego klubu sportowego Gedania, który od początku istnienia krzewił wśród mieszkańców patriotyzm i miłość do Polski.
− Ten klub zostawił po sobie spuściznę materialną po Polakach w WMG, co bardzo ważne, bo nie zostało jej wiele. Ocalał stadion i niezaburzony układ urbanistyczny w zabytkowej dzielnicy Wrzeszcz Dolny. I doszło do tego, z czym mieliśmy do czynienia w latach 90., czyli dzikiego uwłaszczenia się nomenklatury komunistycznej na majątku narodowym. Za 1 proc. wartości cały teren został przekazany panu Stankiewiczowi, byłemu działaczowi PZPR, na mocy decyzji Pawła Adamowicza, który jako prezydent miasta na prawach powiatu decydował o zawieraniu tego typu umów z prywatnymi podmiotami. Klub działał jeszcze przez kilka lat, w końcu doprowadzono go do ruiny i sprzedano cały teren deweloperom, wraz z ziemią i stadionem – podsumowuje Płażyński.
Kacper Płażyński odnosi się także do stwierdzenia Aleksandry Dulkiewicz, które padło na antenie niemieckiego radia. Porównała ona współczesną Polskę do III Rzeszy.
− Słowa tak haniebne, że trudno zachować spokój, komentując taki wybryk, który nie wiem, czym był podyktowany i co miał na celu, ale na pewno nie miał nic wspólnego z polską racją stanu czy reprezentowaniem mieszkańców Gdańska – mówi poseł Kacper Płażyński.
Aleksandra Rybińska w artykule „Werbalne wykolejenie” analizuje postawę unijnych urzędników, którzy starają się strofować Polskę i straszyć odebraniem funduszy. Wśród zagranicznych polityków przodują w tym szczególnie Niemcy. Autorka wspomina postawę Günthera Oettingera. W styczniu 2016 r., po reformie medialnej PiS, ten polityk niemieckiej CDU zażądał, aby Unia „objęła Polskę nadzorem”. Inaczej Warszawa „zlikwiduje wolność słowa”. (…) Kolejnym miłośnikiem surowych metod wychowawczych okazał się długoletni przewodniczący Parlamentu Europejskiego, polityk SPD, niedoszły kanclerz, poseł do Bundestagu i niebawem szef Fundacji Friedricha Eberta Martin Schulz, zwany przez (nieprzyjaznych mu) polskich europosłów czule „Martinkiem”. Schulz wsławił się wieloma wypowiedziami, które nawet jego niemiecki kolega, europoseł z ramienia liberalnej FDP, Alexander Graf Lambsdorff nazwał „werbalnym amokiem”.
Rybińska przytacza także stanowisko innych niemieckich polityków, takich jak Ursula von der Leyen czy Martin Roth. Również oni wypowiadali się na temat rządów w Polsce. Ten ostatni udzielił wywiadu, który zatytułowano „Tak zamierzamy się zabrać za Polskę i Węgry”. Jednak najwięcej kontrowersji wzbudziło ostatnie wystąpienie europosłanki SPD Katariny Barley, która domagała się odebrania Polsce i Węgrom funduszy unijnych. W dyskursie Barley oba kraje jawią się jako skorumpowane „reżimy”, które żyją z pieniędzy niemieckich podatników. Rzesze Hansów i Ulrichów odbierają sobie ostatni gorący kartofel od ust, by Polakom żyło się lepiej. A ci w zamian nie okazują żadnej wdzięczności, tylko wykorzystują te pieniądze do tego, by gnębić sędziów i niezależne media – czytamy.
W tygodniku także ciekawe komentarze bieżących wydarzeń pióra Krzysztofa Feusette, Doroty Łosiewicz, Bronisława Wildsteina, Andrzeja Rafała Potockiego, Marty Kaczyńskiej-Zielińskiej, Aliny Czerniakowskiej, Jana Pospieszalskiego, Katarzyny i Andrzeja Zybertowiczów.
Więcej w najnowszym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 12 października br., także w formie e-wydania – polecamy tę formę lektury, wystarczy kliknąć: http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.