Tusk stawia teraz na obleśnych renegatów
Stanisław Janecki na portalu wPolityce.pl komentuje decyzję Platformy ws. przydzielenia Michałowi Kamińskiemu pierwszego miejsca na lubelskiej liście do eurowyborów
Roman Giertych i Radosław Sikorski wychodzili u Donalda Tuska jedynkę na liście PO na Lubelszczyznie dla Michała Kamińskiego. A właściwie była ona pewna od co najmniej kilku tygodni, tylko Donald Tusk nie mógł tak od razu ogłosić zgody na Kamińskiego. Żeby nie wyglądało na to, iż każdy renegat może liczyć na Platformę. Oczywiście i tak właśnie tak to wygląda, ale czasem trzeba się krygować i zachowywać pozory, żeby się kompletnie nie ośmieszyć i nie skompromitować.
Wbrew wygłaszanym przez różnych telewizyjnych ekspertów mądrościom, Kamiński na listach PO nie jest żadną niespodzianką. Po wyrzuceniu z Platformy bądź zmarginalizowaniu wielu ważnych wcześniej polityków, Donald Tusk opiera się głównie na renegatach, którzy przywędrowali do PO z innych partii. Nic dziwnego, że na listach do europarlamentu sporo jest właśnie renegatów. Tusk od jakiegoś czasu stawia bowiem na ludzi kompletnie lub słabo w partii zakorzenionych. Żeby wszystko zawdzięczali wyłącznie jemu i żeby tylko wobec niego byli lojalni. Są to osoby moralnie złamane, bo zdradzili swoje poprzednie ugrupowania, czasem nawet kilkakrotnie. Donald Tusk najwyraźniej stał się zwolennikiem tezy Stalina o zaostrzaniu się walki klasowej w miarę rozwoju socjalizmu. Nawet ten socjalizm się zgadza, bo nowe nabytki Tuska to w większości byli socjaliści albo narodowi socjaliści.
Donald Tusk niczego nie jest w stanie wybaczyć takim ludziom jak Grzegorz Schetyna, natomiast wszystko wybacza osobom tak moralnie i politycznie elastycznym jak Michał Kamiński. To absolutnie celowe i przemyślane. Członkom własnej partii Tusk mówi w ten sposób, że jedyne kryterium to lojalność i gotowość na poświęcenie dla niego, nawet gdyby było to moralnie obleśne. Złamany moralnie renegat jest w stanie zrobić dla wodza wszystko to, czego nie zrobi człowiek wprawdzie partii oddany, ale mający jednak jakieś poczucie godności i granic moralnego ześwinienia.
Paradoksalnie sprawdza się obecnie stara koncepcja Jerzego Urbana, że optymalnym systemem sprawowania władzy, także w partii, jest panświnizm, czyli wspólnota ludzi umoczonych i złamanych. Panświnizm jest lepszy od jakiejkolwiek ideologii czy systemu wartości choćby dlatego, że jest nieskończenie pragmatyczny, bezwzględny i efektywny. Ludzie wyznający jakieś wartości mają jednak skrupuły, natomiast amoralni zwolennicy panświnizmu są gotowi do wykonania każdego zadania, jeśli tylko na końcu czego ich nagroda zaspokajająca ich aspiracje.
Nominacje dla takich ludzi jak Michał Kamiński burzą w Platformie poczucie jakiejkolwiek pewności i stabilności. Z punktu widzenia szefa ugrupowania rządzącego już siódmy rok i mającego coraz większe kłopoty, także wewnętrzne, to zburzenie pewności i stabilności pozwala łatwiej partią zarządzać. Partyjni buntownicy są skuteczniej pacyfikowani, gdyż nie są pewni dnia ani godziny. Trudniej im też krytykować lidera, nawet w małych gremiach, skoro boją się, że wszystko może być nagrywane bądź „kablowane” przez tych, którzy muszą wodzowi okazać wdzięczność i lojalność. Oparcie się na amoralnych renegatach to nawiązanie do modelu partii bolszewickiej z czasów największych czystek i upodlenia, czyli z lat 30. XX wieku. Owszem, model to skuteczny, ale po prostu odrażający.