Trzeba przeżyć własną śmierć
Wspomnienie o ks. Janie Kaczkowskim w tygodniku „wSieci”.
Gdy w czasie wywiadu zapytałam ks. Jana Kaczkowskiego, czy się boi śmierci, odparł bez wahania: „A pani się boi?”. Tak, jakby chciał wykrzyczeć światu, że nie tylko jego ten problem dotyczy. Bo przecież każdy z nas kiedyś musi umrzeć. I każdy musi się do tej najważniejszej chwili życia przygotować
- pisze na łamach nowego wydania tygodnia „wSieci” Milena Kindziuk.
W artykule autorka pisze o zmarłym w Wielkanoc księdzu Janie Kaczkowskim, którego postawa, doga życiowa oraz szczególny stosunek do chorych i umierających sprawiła, że żałobę po nim przywdziali wszyscy, nawet ci o zupełnie odmiennych światopoglądach. Milena Kindziuk pisze o nim, że charyzma opieki nad chorymi na nowotwory stawała się w jego życiu coraz bardziej wyrazista. Podobnie jak misja towarzyszenia umierającym. „Warto ten moment celebrować” – podkreślał […]. Wielu pacjentów swego hospicjum ks. Kaczkowski odprowadzał później na wieczną wartę. Ich bliskim pomagał rozumieć, że śmierć nie może być tragicznie smutna i przerażająca. […] Aż w końcu w roku 2010 sam zachorował na raka. Najpierw nerki, dwa lata później mózgu. I wtedy właśnie stał się „sławny”. „Onkocelebryta” – mówił o sobie z humorem – czyli ksiądz, który słynie z tego, że jest chory na raka.
Autorka podkreśla w artykule, jak ważna dla ks. Kaczkowskiego była wiara, jak ważny był Bóg. W trudach choroby i zmaganiach z cierpieniem, jak sam często powtarzał, siłę dawała mu wiara. Pewność, że Bóg go nigdy nie opuszcza. Że króluje On nad czasem. „Wszystko jest wprojektowane w moje krótkie życie, które ma w sposób naturalny i początek, i koniec” – napisał w swej ostatniej książce „Grunt pod nogami”. Przez ponad sześć lat walki z chorobą nowotworową niestrudzenie tłumaczył, że Pan Bóg nie ma nic wspólnego z naszym, ludzkim chorowaniem. „Pan Bóg nie siedzi przecież na chmurze i nie mówi: »Twoja gęba mi się nie podoba i zsyłam na ciebie chorobę«. Nigdy Pan Bóg nie zsyła choroby.
Milena Kindziuk pisze także o ostatnich chwilach życia ks. Kaczkowskiego: Coraz słabszemu, 38-letniemu zaledwie księdzu, największą wewnętrzną siłę dawała Eucharystia, którą lubił określać „przedsmakiem Nieba”. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. […] Dlatego czasem proponował ludziom, by Eucharystią i komunią świętą otulali tych, których kochają. Tak żeby poczuli bliskość i czułość Boga. Bo Bóg jest czuły.
Chciałbym móc odprawiać mszę św. do samej śmierci
- wyznawał wielokrotnie. Jego marzenie się spełniło. Rano w poniedziałek wielkanocny ks. Jan Kaczkowski uczynił to po raz ostatni. W godzinie śmierci był w domu. W otoczeniu najbliższych: rodziców i rodzeństwa. Znów było dokładnie tak, jak chciał.
Więcej o ks. Janie Kaczkowskim w tygodniku „wSieci”, w sprzedaży od 4 kwietnia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.