Skwieciński: Kolejne kremlowskie wrzutki
Może jednak strach przed Rosją, owocujący niechęcią do tego państwa, nie jest tak do końca nieracjonalny…?
Kilka dni temu pisałem o zdumiewającym (tego słowa używam ironicznie; mnie niestety to nie zdumiało) wystąpieniu b. szefa WSI, generała Dukaczewskiego. Generał przestrzegał przed wprowadzaniem sankcji wobec Rosji (czyli przed tymk, czego Moskwa w tej chwili boi się najbardziej), krytykował władze ukraińskie za „drażnienie Putina” i intensywnie kreował wizje tego ostatniego jako wszechwiedzącego demiurga stojącego na czele wszechpotężnego państwa. Podzieliłem się wtedy z czytelnikami moimi wątpliwościami tyczącymi intencji dawnego szefa wojskowych służb specjalnych. Służb, znanych niegdyś nie tylko z tego, że gros ich wysiłku poświęcane było nie na działalność wywiadowczą i kontrwywiadowczą, tylko na tworzeniewłasnego imperium finansowego, ale i z tego, że usytuowanych w ich strukturze szpiegów Rosji wykrywać i aresztować musiały…. służby cywilne.
Wypowiedź Dukaczewskiego zawierała kluczowe elementy przekazu, który usiłuje (z coraz mniejszym na szczęście skutkiem) upowszechniać w krajach zachodnich Moskwa. W polskiej przestrzeni medialnej nie pozostała ona jedyna, bo oto portal onet.pl zamieszcza obszerny wywiad z „politologiem i rosjoznawcą”, profesorem Stanisławem Bieleniem.
Profesor mówi wiele rzeczy prawdziwych i ciekawych o Rosji, jej historii, jej postrzeganiu świata i jej duchu. Naprawdę jest tam sporo takich treści.
Tylko że zarazem można tam przeczytać też, że „w kontekście konfliktu na Ukrainie warto przemyśleć zasadność wojennej retoryki przeciw Rosji”. Nic dziwnego, bo przecież przyczyną rosyjskiej agresji jest to, że na Zachodzie „brakuje strategii włączenia Rosji w mechanizmy integracyjne i gremia decyzyjne wielkich potęg. Nadal mocno trzymają się schematy zimnowojenne, które nakazują widzieć w Rosji rywala, a nie partnera”.
Jak można formułować tego rodzaju opinie już nawet nie po wszystkich doświadczeniach ze Związkiem Radzieckim, ale nawet (nie żądajmy za wiele, nie zakładajmy zbyt długiej pamięci, wszak obecnie świat zaczyna się na nowo co rano, a tego co działo się trzy miesiące temu nie pamięta już prawie nikt) po historii ostatnich 6 obamowskich lat, „resetu” i ugłaskiwania Rosji, za co Moskwa odwdzięczyła się zintensyfikowaniem antyamerykańskiej polityki wszędzie, gdzie mogła? To niedocieczona dla mnie tajemnica.
Podobnie jak niedocieczoną tajemnicą jest dla mnie, jak można formułować opinie typu „rusofobia (w Polsce – PS) jest pewną modą, nad której zasadnością nikt się nie zastanawia…. W obliczu kwitnącej w Polsce rusofobii potrzebny jest nowy impuls w stronę terapii pamięci, uwolnienia jej od szkodliwych obsesji i strachu przed Rosją”.
Zgadzam się tu z profesorem Bieleniem. Też chciałbym, żeby w Polsce było mniej rusofobii, żeby szkodliwe obsesje i strachy przed nią zmalały, najlepiej do zera. I zgadzam się z tym, że tu potrzebny byłby nowy impuls. Tylko jaki?
Dobrej odpowiedzi na to pytanie udzielił przed kilku laty nie kto inny, tylko… Władymir Władymirowicz Putin. W grudniu 2011 roku, w czasie słynnej „Priamoj linii” – corocznego wielogodzinnego show rosyjskich telewizji z Putinem w roli głównej – zadał on bowiem sam sobie pytanie: co Rosja powinna zrobić, by móc pomyślnie integrować się z Zachodem? I sam sobie odpowiedział:
Trzeba mniej straszyć sąsiadów, pozbyć się wizerunku imperium.
I dodał, że w Unii Europejskiej znalazło się ostatnio wiele krajów dawnego bloku wschodniego, których świadomość w dalszym ciągu kształtuje piętno dawnych czasów…
Skoro sam WWP to rozumie, skoro sam potrafił powiedzieć o „straszeniu sąsiadów” jako o rosyjskiej cesze, to może jednak strach przed Rosją, owocujący niechęcią do tego państwa, nie jest tak do końca nieracjonalny…?
***
Próby dyskusji mają tu bardzo ograniczony sens. Trudno bowiem dyskutować z kimś, kto po prostu wprowadza do polskiej debaty czystej wody kremlowską narrację. Taka sytuacja owocuje bowiem wątpliwością, czy istnieje tu możliwość przekonania do czegoś interlokutora.
Warto jednak odnotowywać tego rodzaju wystąpienia. Jedną z nielicznych dobrych stron obecnego kryzysu jest bowiem fakt, że pozwala on na dość dobre zorientowanie się w tym, kto jest po polskiej, a kto – po zupełnie innej stronie barykady.