Skwieciński: Ciszej nad tą brzozą
Kilka tygodni temu miałem ciekawą rozmowę z kolegą, obecnie w tzw. aparacie władzy. Kolega wyraził zaniepokojenie faktem, że nie udaje się udowodnić, iż w Smoleńsku był zamach. I zasugerował, że jak tak dalej pójdzie, to na tym niedokonaniu PiS może się politycznie przejechać - pisze w tygodniku "wSieci" Piotr Skwieciński.
"Odpowiedziałem koledze, że moim zdaniem są to obawy nieuzasadnione. Bo niezależnie od tego, że rzeczywiście wbrew sugestiom czynionym przez cały okres po 2010 r. skuteczne i przekonujące wykazanie, iż na Siewiernym celowo dokonano zbrodni, okazuje się przekraczać możliwości zajmujących się tą kwestią organów, w sensie politycznym sprawa smoleńska się wypaliła. Przestała być nośna. I jakkolwiek by to zabrzmiało – w sensie wpływu na bieżącą politykę po prostu traci znaczenie - relacjonuje przebieg rozmowy.
Jak tumaczy sprawa smoleńska w tej chwili intensywnie obchodzi jedynie dwie grupy wyborców. Zjednej strony – najtwardszą część elektoratu PiS oraz ... najbardziej fanatycznych wrogów PiS. Pierwsi raczej do PiS się nie zniechęcą, drugich z kolei PiS itak niczym nie jest wstanie nie tylko pozyskać, lecz nawet zdemobilizować. Więc to również, jak konkluduje publicysta nie ma
politycznego znaczenia.
Jak podkreśla Skwieciński: obecne źródła popularności partii rządzącej wśród jednych a niepopularności wśród drugich są bowiem inne, to najogólniej mówiąc przede wszystkim jej postawa prospołeczna i konflikt z elitami.
Więc, krótko mówiąc, nieudowodnienie zamachu nie zaszkodzi w liczący się sposób PiS, jeśli – uwaga – nie będzie to spektakularne; jeśli wokół sprawy będzie raczej ciszej niż
głośniej.
Autor przyznaje jednak, że krótko po tej rozmowie wydarzyło sie kilka faktów, które owa ciszę zakłóciły: konferencja podkomisji MON
w któ- rej trakcie dziennikarzom nie pozwolono na zadawanie pytań,
zgłoszenie przez kontrwywiad wojskowy kolejnej sprawy do prokuratury a w końcu nagła enuncjacja prof. Berczyńskiego o tym, jak to on „wykończył caracale”…
>Mnie przynajmniej przypomniała ona sławetnego Jacka Rońdę, który najpierw twierdził, że „kupił na bazarze” dokument dowodzący nieprawdziwości wizji katastrofy, opisanej w raporcie Millera, by potem beztrosko oświadczyć, że mijał się z prawdą, bo blefował- wyznaje Skwieciński.
"Tylko trudno uciec od wrażenia, że tworzone przez Antoniego Macierewicza ciała roją się od ludzi, że tak powiem, niekonwencjonalnych.
Którego to wrażenia dymisja p. Berczyńskiego nie zgładziła" -dodaje.
"Prawda w sprawie smoleńskiej jest zupełnie nieoczywista. Trzeba jej szukać, trzeba drążyć rzeczywistość. Ale te poszukiwania należy, na ile się da, odseparować od bieżącej polityki. I prowadzić tak cicho, jak to tylko możliwe. Bo blamaż jest zawsze czymś bardzo przykrym. I bardzo destrukcyjnym"- konkluduje autor.
ansa/wSieci