"Sieci": „W Ukrainie” czy „na Ukrainie”?
Konstrukcje jechać „na Ukrainę” oraz być „na Ukrainie” są stosunkowo świeże, rozszerzyły zakres swojego występowania w drugiej połowie XIX w. Do końca XVIII w. częściej mówiliśmy „w Ukrainie”, „w Litwie”, a nawet „w Węgrzech”. Jednak zwyczaj językowy nie jest absolutny i się zmienia – z dr. hab. Henrykiem Dudą, profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, polonistą i slawistą, historykiem języka polskiego, znawcą polsko-ukraińskich kontaktów językowych, na łamach „Sieci” rozmawia Dorota Łosiewicz.
Profesor Henryk Duda wyjaśnia, że pytanie o to, które wyrażenie przyimkowe „w Ukrainie” czy „na Ukrainie” powinno być stosowane. Już samo pytanie zakłada, że jedno z tych wyrażeń jest poprawne, a drugie nie. Tymczasem polszczyzna jest bogata i dopuszcza różne formy czy wyrażenia wariantywne, a wyboru dokonuje użytkownik języka […]. Oba są poprawne. […] to kwestia wyboru. Rozmówca Doroty Łosiewicz podkreśla, że sam jest… zwolennikiem wolności językowej i zasady, że priorytet powinny mieć formy preferowane przez mówiących danym językiem.
Profesor zauważa, że decyzja powinna być podejmowana samodzielnie: Jeżeli wyboru przyimka dokonuje się pod wpływem emocji mówiącego, to jest on naturalny, każdy może zdecydować, jakiego przyimka chce użyć […]. W moim odczuciu problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś, np. redaktor naczelny czy po prostu redaktor, wykorzystuje służbową przewagę i narzuca pewien sposób mówienia. Wtedy nie możemy mówić o naturalnym działaniu procesów i tendencji językowych.
Językoznawca wskazuje też, jaki wpływ na tę dyskusję mają obecne wydarzenia: Tej kwestii językowej w ogóle byśmy nie zauważyli, gdyby nie wybuch wojny. Dyskusja na temat toczy się od lat, lecz nie brała w niej udziału szersza publiczność. Gdy emocje związane z wojną opadną, wówczas się okaże, czy nowy zwyczaj się ukształtował, czy nie.
Profesor Duda wyjaśnia także, że… w komunikacji językowej liczy się nie tylko nadawca, lecz także odbiorca. Jeśli zgadzam się, że mój rozmówca ma takie samo prawo wyboru, to świetnie. Ale z prawa wyboru kodu językowego i kulturowego, którym ja się posługuję, nie wynika obowiązek słuchania mnie, akceptacji wybranych przeze mnie środków językowych. Jeśli użyję form niestosownych, to wywołam reakcję. Musimy więc wybrać taki sposób mówienia, który nas satysfakcjonuje, a jednocześnie nie narzuca rozmówcy konieczności dostosowania się do nas. W każdej sytuacji komunikacyjnej i na nadawcy, i na odbiorcy ciąży obowiązek doboru takich środków, by nie urazić drugiej osoby, nie dyskryminować jej etc. Potrzebny też jest kompromis, bo czasem nie ma prostych rozwiązań.
Rozmówca Doroty Łosiewicz odnosi się też do dyskusji wokół nazwy pierogów ruskich. Tłumaczy: W znaczeniu strukturalnym ruski to „odnoszący się do Rusi”, a więc do Rusi Kijowskiej, na której wyrosła współczesna Ukraina, Rusi Moskiewskiej, której spadkobiercą jest Rosja, Rusi Białej etc. Inaczej – ruski to nie rosyjski […], a pierogi ruskie to nie są pierogi rosyjskie, lecz raczej pierogi ukraińskie, bo stamtąd, jak się przypuszcza, tę potrawę zapożyczyliśmy. Pamiętajmy o tej ukraińskiej genezie ruskich pierogów, lecz nie walczmy z nazwą, gdyż jest ona częścią naszego niematerialnego dziedzictwa historycznego. Profesor Duda przestrzega również: Jednak należy unikać – nawet w odmianie potocznej języka polskiego – używania przymiotnika ruski w znaczeniu „rosyjski”, „sowiecki”. Pierogi ruskie, lecz język rosyjski obok ukraińskiego i białoruskiego; kultura rosyjska, nie ruska etc. Nie wrzucajmy wszystkich Słowian Wschodnich do jednego worka.
Więcej w nowym numerze tygodnika „Sieci”. Artykuły z bieżącego wydania dostępne są online w ramach subskrypcji Sieci Przyjaciół:https://wpolityce.pl/tygodniksieci/wydanie-biezace.
Zapraszamy też do oglądania audycji telewizjiwPolsce.pl.