"Sieci": Tak umiera KOD
W najnowszym numerze „Sieci” analiza rozpadu Komitetu Obrony Demokracji. Ruch, który gromadził dziesiątki tysięcy, dziś jest cieniem dawnej potęgi. Kolejny lider zrezygnował, aktywiści się rozpierzchli. To symbol klęski całego obozu III RP. Co poszło nie tak? – pytają publicyści na łamach „Sieci”.
Marek Pyza i Marcin Wikło w artykule „I po KOD-zie” opisują upadek ruchu społecznego zbratanego z opozycją, w którym chwilowo wprost wzywano do siłowego obalenia rządu, a w grudniu 2016 r. podjęto nawet taką próbę. Odsunięci od władzy liderzy Platformy Obywatelskiej oraz lewicy bardzo chętnie występowali na wiecach w towarzystwie ówczesnego lidera KOD, Mateusza Kijowskiego. Paradoksalnie to on sam stał się największym balastem. Po aferze alimentacyjno-fakturowej KOD znalazł się na równi pochyłej.
Obecnie według redaktorów ruch ten stał się jedynie planktonem. Jest on szczęśliwy, gdy uda mu się przykleić do silniejszego, gdy ktoś jeszcze o nim pamięta. (…) Dziś z wielotysięcznych marszów pozostały wyłącznie wspomnienia. Autorzy tekstu cytują Jarosława Marciniaka, jedną z ważniejszych postaci Komitetu, który opisuje obecne działania organizacji. KOD zaczął teraz pracować z ludźmi u podstaw, a to nie jest tak widowiskowe, jak np. marsz na 250 tys. osób. (…) Ostatnim naszym dużym przedsięwzięciem była Obywatelska Kontrola Wyborów, którą zorganizowaliśmy przy wyborach samorządowych i europejskich – analizuje Marciniak. Marek Pyza i Marcin Wikło zauważają jednak, że po kontroli wyborów europejskich nie powstał żaden raport. Zastanawiają się również czy przypadkiem po prostu nie było do czego się przyczepić czy też zabrakło wolontariuszy?
Jeden z twórców KOD i obecny jego obecny szef, Krzysztof Łoziński, ogłosił 8 czerwca swoją rezygnację. Pięć dni później okazało się, że znów coś się posypało – jak to na szczytach KOD – i dymisja się nie udała. Łozińskiemu zostały tylko groteskowe tłumaczenia: „W związku z tym nie złożyłem, zgodnie z wymogami prawa, swojej rezygnacji na piśmie, wszelkie informacje o mojej formalnej rezygnacji są przedwczesne, choć jej zapowiedź jest prawdziwa”. Coraz częściej liderzy KOD mówią o starcie w wyborach do polskiego parlamentu.
W artykule „Na rozstaju dróg” Marcin Fijołek pisze o sytuacji w Kukuz’15. Po przegranej walce o mandaty w Parlamencie Europejskim w sejmowych kuluarach zawrzało od plotek o przejściu niektórych posłów do PiS. Dyskusja rozgorzała jeszcze bardziej po słowach wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego, wedle których partia Kukiza się rozsypuje.
W samym obozie Zjednoczonej Prawicy dużego ciśnienia w sprawie wspólnych list z Kukiz’15 nie ma. Na zlecenie PiS zamówiono wewnętrzne badania, z których ma wynikać, że przy wciągnięciu na pokład i listy wyborcze parlamentarzystów Kukiz’15, poparcie dla partii rządzącej nie wzrasta we wprost proporcjonalny sposób do wyniku Kukiz’15. – Z badań wyszło nam, że co najwyżej 30–40 proc. wyborców Kukiza byłoby w stanie zagłosować na ich kandydatów na listach PiS. Summa summarum bardziej opłacalne może być utrzymanie Kukiz’15 przy życiu i w tym znaczeniu Terlecki może mieć rację – słyszymy od jednego z czołowych polityków obozu rządowego. Scenariusz wspólnych list PiS z Kukiz’15 ma jeszcze jedną trudność – rozmowy ludzi Pawła Kukiza (w tym samego lidera) z politykami PSL. Po tym, jak Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił chęć budowania Koalicji Polskiej, ruszyły dyskusje, kto mógłby wzmocnić ten projekt. Na razie padają pojedyncze nazwiska: Marka Biernackiego i Bogdana Zdrojewskiego (wyrzuconych na margines partii Grzegorza Schetyny), a także politycznych emerytów z zacięciem analitycznym, jak Ludwik Dorn czy Aleksander Hall. Ale w samym PSL nie wykluczają szerszego sojuszu, a wtedy ich szeregi mogliby zasilić politycy Kukiz’15. – Nie mamy z tym większego problemu, ale i u nas pamiętamy, jak Kukiz nazywał nas „zorganizowaną grupą przestępczą”. I co, teraz ma startować z list i pod szyldem tej mafii? – śmieje się polityk z zieloną koniczyną w klapie marynarki. Wśród ludowców nie ma zresztą decyzji co do formuły startu – jeśli udałoby się przekonać kierownictwo PO do wspólnych list tworzonych tylko przez polityków dwóch partii, to ludowcy porzucą myśl o wspólnym starcie z Kukizem – pisze Fijołek.
Kwestie dyplomatyczne przekładające się na właściwe relacje z USA, Rosją, Unią Europejską, Białorusią czy Izraelem, to jedne z ważniejszych tematów rozważanych obecnie w polskiej polityce. Minister Jacek Czaputowicz w wywiadzie udzielonymJackowi Karnowskiemu („Powinniśmy rozmawiać z Rosją”) podsumowuje m.in. sukces, jakim okazała się konferencja bliskowschodnia – ważna dla Amerykanów, a mało doceniana w Polsce.
– Na kolacji w Zamku Królewskim przy jednym stole z prezydentem Andrzejem Dudą zasiedli wiceprezydent Mike Pence, sekretarz stanu Mike Pompeo oraz Jared Kushner, zięć prezydenta Donalda Trumpa. To była świetna rozmowa, która zbudowała bliskie relacje osobiste. Ale najważniejsze jest to, że Amerykanie zobaczyli, że w sprawach dla nich bardzo ważnych mogą na nas liczyć, że jesteśmy naprawdę bliskim sojusznikiem, który jest gotów podjąć ryzyko i wytrwać w obliczu presji. […] Amerykanie zobaczyli wówczas, że warto zainwestować w sojusz z Polską. Wstrzymali publikację raportu dla Kongresu w sprawie zaangażowania militarnego w Polsce, przyjęli bardziej otwartą postawę wobec naszych postulatów. Dzięki temu mamy dziś bardziej konkretne porozumienie, więcej wojska, na bardziej pewnych, długotrwałych zasadach, do tego z elementami dowództwa dywizji. W przyszłości obecność tę będzie można rozwijać i w tym sensie jest to początek procesu. Amerykanie doszli do wniosku, że ich obecność w Polsce ma uzasadnienie, że wszystko się właściwie układa, a do tego dobrze się u nas czują – wskazuje minister spraw zagranicznych.
Na łamach „Sieci” Edyta Hołdyńska rozmawia z europosłem PiS Jackiem Saryuszem-Wolskim („Co PO zrobiła w Unii dla Polski? Nic”). Dziennikarka pyta polityka o zadania, jakie prezes Jarosław Kaczyński wyznaczył przed reprezentantami PiS w Europie. – Jedziemy do Parlamentu Europejskiego do ciężkiej pracy. I owoce tej pracy winny się przełożyć na dobre rozstrzygnięcia w Unii dla Polski i polskich reform w polityce krajowej – mówi Saryusz-Wolski. Przyznaje również, że… jeśli ktoś jedzie z poczuciem misji i w służbie ważnych polskich i europejskich interesów, to będzie dobrze. Radzi również nowym europarlamentarzystom, aby skupili się głównie na pracy. Muszą również pamiętać, że jesteśmy tam ambasadorami Polski.
Jacek Saryusz-Wolski opisuje, jak wiele PO popsuło w relacjach Unii Europejskiej z Polską. Tak tłumaczył swoje odejście z jej szeregów: – Zaprotestowałem przeciwko zdradzie polskich interesów przez Donalda Tuska i PO w postaci uruchomienia art. 7 traktatu o UE i domagania się sankcji wobec Polski. I używania Unii Europejskiej, by Polsce szkodzić. To była moja czerwona linia – oznajmia europoseł.
Europoseł uważa, że instytucje europejskie zbyt często ferują niesprawiedliwe wyroki. Podwójne standardy to dziś w UE plaga. Polska i Węgry są stygmatyzowane, a Rumunia i Malta chronione przez Timmermansa. Komisja Europejska chce karać Microsoft, a uniewinnia Gazprom. Zdaniem polityka również zbyt często przypina się danym krajom stereotypowe łatki. Ruchy polityczne nazywa się eurosceptycznymi, aby zdeprecjonować ich stanowisko. Nacjonaliści, populiści to są wszystko złe, nieadekwatne i stygmatyzujące etykiety. Mogę udowodnić, że populistą i nacjonalistą jest Emmanuel Macron – przyznaje Saryusz-Wolski.
Rosnąca agresja i obrazoburczość parad równości coraz częściej widoczna jest w przestrzeni publicznej. Symbole waginy przypominające najświętszy sakrament czy marsz, którego celem jest Jasna Góra, to obecnie smutna codzienność. Grzegorz Górny w artykule „Wojna o dusze, wojna o umysły” stawia ważne pytanie o rolę parad w rozgrywającej się obecnie zażartej wojnie kulturowej.
W dawnych armiach istnieli tzw. harcownicy. Byli to pojedynczy jeźdźcy wysunięci przed szyk wojska, nękający przeciwnika napadami i staczający utarczki z jego żołnierzami. Ich zadaniem nie było wygrywanie bitew, lecz prowokowanie. Mieli demonstrować wobec wroga pewność siebie, pogardę i bezkarność. Podczas oblężeń zamków podjeżdżali blisko pod mury i manifestacyjnie obrażali obrońców, zapowiadając buńczucznie rychłe zdobycie twierdzy. Ich celem było wyprowadzenie z równowagi członków załogi oraz złamanie ich morale. Taką właśnie funkcję harcowników pełnią dzisiejsze parady równości. Są one hałaśliwą i kolorową, lecz nieliczną forpocztą potężnej armii, zapowiadającą dopiero prawdziwe i mocne uderzenie. Jedna z uczestniczek Genderowej operacji w Częstochowie (nagrana przez ekipę TVP) stwierdziła wprost: „Trzeba zdobyć Jasną Górę i tym razem nam się uda”. Takie rzeczy nie rozstrzygają się oczywiście za sprawą jednej akcji. Działaczka formułowała jednak cel, jaki stawia przed sobą jej środowisko. Robiła to w sposób podobny jak dawni harcownicy – stojąc pod murami fortecy, zapowiadała jej niechybne zdobycie. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że w języku symbolicznym zdobycie Jasnej Góry oznacza zniszczenie polskiego katolicyzmu. Niech nie zmylą nas harce harcowników. Taka jest stawka tej walki. Toczy się ona na wielu frontach, a jednym z najważniejszych jest język – wyjaśnia Górny.
W najnowszym numerze tygodnika „Sieci” przeczytać można także komentarze bieżących wydarzeń pióra Katarzyny i Andrzeja Zybertowiczów, Jerzego Jachowicza, Wiktora Świetlika, Aleksandra Nalaskowskiego, Witolda Gadowskiego, Wojciecha Reszczyńskiego, Krzysztofa Feusette, Bronisława Wildsteina, Andrzeja Rafała Potockiego czy Marty Kaczyńskiej-Zielińskiej.
Więcej w najnowszym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 24 czerwca br., także w formie e-wydania na http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl