"Sieci": Bunt Francji B
Protestuje przede wszystkim prowincja i przedmieścia. Mieszkańcy szeregowców w gminach na obrzeżach miast zależni od samochodu, by dojechać do pracy. Tkwiący po uszy w kredytach – na łamach nowego wydania tygodnika „Sieci” Aleksandra Rybińska stara się dotrzeć do genezy dramatycznej fali protestów we Francji, które w ostatnim czasie pustoszą ten kraj.
Bieda, bezrobocie, brak perspektyw a nawet analfabetyzm to zdaniem publicystki problemy współczesnej Francji. - Amiens. Miasto rodzinne prezydenta Emmanuela Macrona i jego żony Brigitte podobnie jak inne aglomeracje w regionie Hauts-de-Seine jest symbolem Francji B. Tej Francji prowincjonalnej, peryferyjnej i coraz bardziej sfrustrowanej. Tej Francji, w której zrodziły się „żółte kamizelki”. Położone między Paryżem a Lille, od których dzieli je w każdą stronę 140 km, Amiens mimo dobrych chęci nie może stanąć na nogi. 138 tys. mieszkańców, z których 80 proc., jak mówi w rozmowie z „Sieci” burmistrz Brigitte Fouré, „kwalifikuje się do mieszkań socjalnych”. Niegdyś centrum przemysłu tekstylnego, dziś wykazuje prawie 12-procentowe bezrobocie, o ponad 2 proc. wyższe niż średnia krajowa, i 5-procentowy poziom analfabetyzmu. Funkcjonalnych analfabetów, takich, którzy potrafią się podpisać i przeczytać prosty tekst, jest więcej, ok. 20 proc. I nie są to bynajmniej imigranci, których mieszka w Amiens zaledwie kilka tysięcy. Tak jest zresztą w całym regionie obejmującym w sumie cztery departamenty, w tym Pas-de-Calais – pisze Rybińska. Przytacza dalej opinie mieszkańców Amiens o pochodzącym z tego miasta prezydencie Francji.
- Na prezydenta Macrona, w końcu jednego z nich, nikt tu nie liczy. – Ostatnim razem był tu, gdy odbył się pogrzeb brata jego żony Brigitte. Kilka tygodni temu. Zresztą i tak niewiele wie o życiu tutejszych ludzi. Chodził do prywatnej szkoły i nie stykał się raczej z pospólstwem – mówi „Sieci” Driss Agouzoul, odpowiedzialny w mieście za sprawy społeczne. Według niego pierwsza dama Francji już lepiej rozumie miejscowych, w końcu jej bliscy wciąż tu są i należą do najbardziej prominentnych rodzin miasta. (…) Ale Brigitte nie zajmuje się polityką. A jej mąż – wybrzmiewa z wypowiedzi pracowników administracji miejskiej – traktuje swoje rodzinne miasto raczej instrumentalnie – przytacza autorka tekstu.
Rybińska wylicza wiele zaniedbań obecnej władzy we Francji wobec mieszkańców lokalnej społeczności. – Zapomniano o nas. Jesteśmy zbyt daleko od Paryża, by się liczyć i przyciągać inwestycje. To taka ziemia niczyja – mówi „Sieci” wicenaczelny lokalnej gazety „Le Courrier Picard” Jean-Marc Chevauche. Amiens to Francja B, czyli Francja, która nikogo nie obchodzi, a szczególnie tych w Paryżu. (…) Ci, którzy z trudem wiążą koniec z końcem, stracili nadzieję na poprawę swojej a członkowie klasy średniej boją się „zdeklasowania”, czyli tego, że ich dzieciom będzie się żyło gorzej niż im. Arogancki styl samozwańczego prezydenta-Jowisza nie pomaga. – On gada coś o samochodach elektrycznych i rezygnacji z diesla. A większość ludzi tu nie stać na bilet na autobus – dodaje Chevauche. Dlatego miejscowe „żółte kamizelki” nie pojechały protestować w Paryżu. Nie miały jak. Zamiast tego blokowały pobliską autostradę i kilka skrzyżowań w mieście.
Więcej o burzliwych protestach we Francji w najnowszym „Sieci”, dostępnym w sprzedaży od 10 grudnia, także w formie e-wydania na https://www.wsieciprawdy.pl/aktualne-wydanie-sieci.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.