Gdyby naprawdę ukraiński Prawy Sektor zaatakował blokadę drogową „zielonych ludzików” w Słowiańsku na wschodzie Ukrainy, to prawdopodobnie wygrałby potyczkę, która z kolei byłaby tylko wstępem do większej operacji – próby odbicia budynków publicznych w centrum miasta. „Zielone ludziki” są profesjonalnymi i doświadczonymi dywersantami Specnazu i wywiadu wojskowego (GRU) Armii Rosyjskiej, oraz Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) i innych sukcesorów KGB. Ale organizacje ukraińskie pokazały na Euromajdanie w Kijowie, że nawet z elitą sił rosyjskich potrafią walczyć jak równy z równym. Nic zaskakującego – akcja wywołuje symetryczną reakcję.
Atak był w rzeczywistości niedbale zamaskowaną prowokacją rosyjską, co potwierdzają liczne dowody. Na przykład wraki samochodów, które rzekomo atakowały blokadę, mają wszystkie dziury po kulach z tyłu zamiast z przodu. W jednym z wraków leżała wizytówka lidera Prawego Sektora Dmytro Jarosza z błędem ortograficznym. Ukraińska cyberprzestrzeń zapełniła się kpinami, że wizytówki Jarosza znaleziono także przy bin Ladenie, wewnątrz meteoru czelabińskiego i na Golgocie. Jednak pierwsza – wyprodukowana przez kremlowską telewizję – wiadomość o „ataku ukraińskich nacjonalistów” przeszła przez media świata z największą energią i najmocniej wryła się pamięć. Wszystkie późniejsze i coraz bliższe prawdy docierały tylko do niknącego ułamka odbiorców. Większość światowej opinii publicznej nabrała wrażenia, że to Ukraińcy – nie Rosjanie – łamią porozumienie z Genewy i ogłoszony przez Kijów rozejm wielkanocny. Tak Rosja odniosła kolejne taktyczne zwycięstwo na wojnie informacyjnej i psychologicznej z Ukrainą i Zachodem.
Kreml już prowokacją ze Słowiańska uzasadnił tezę, że na Ukrainie zapanowała anarchia i wojna domowa, a tylko Armia Rosyjska może przywrócić pokój i bezpieczeństwo. W samym Słowiańsku burmistrz samozwaniec – Rosja produkuje nie tylko carów samozwańców – powtórzył kremlowski wywód, wprost wzywając do rosyjskiej interwencji wojskowej dla ratowania mieszkańców. Słowiańsk leży w „Nowej Rosji” – Ukrainie wschodniej i południowej z Odessą włącznie – której przejęcie prezydent Władimir Putin jawnie zapowiedział. Następna może być „Mała Rosja” – środkowa Ukraina z Kijowem.
Myśl strategiczna i taktyczna wojska, sił specjalnych i służb specjalnych wypracowała przez tysiąclecia wielki zasób zaawansowanych sposobów walki. Mogą być skutecznie używane w złej sprawie albo w dobrej sprawie. Cesarstwo Chińskie zakazywało poddanym czytania „Sztuka wojny” Sun Zi (Sun Tsu) i podobnych dzieł teoretycznych i edukacyjnych. Sama tylko „Sztuka wojny” rozróżniła pięć rodzajów tajnych agentów i obszernie opisała ich kreatywne zastosowania, a było to przed Aleksandrem Wielkim, a nawet przed wojnami Greków z Persją. Chińscy cesarze, biurokraci i dowódcy rozumieli, że dzięki monopolowi wiedzy utrzymują monopol władzy. Lecz w państwach demokratycznych XXI wieku nie wystarczy brak cenzury. Państwa powinny aktywnie uczyć obywateli, jak prowadzone są wojny widoczne i ukryte, fizyczne i psychologiczne. Dziś w Polsce ta wiedza jest nieobecna w programach szkolnych i – z rzadkimi wyjątkami – programach studiów wyższych. Szkoły i uczelnie uczą historii wojen, ale bez teorii. Historia skupia się na tym, co niepowtarzalne, a nie na tym, co uniwersalne, ponadczasowe i możliwe do zastosowania w teraźniejszości i przyszłości. Teoria wojny powinna być nauczana powszechnie, tak jak podstawy demokracji. Demokracja musi umieć bronić się i wygrywać wojnę tak, jak wygrywać pokój.
Potrzebna jest szeroka edukacja z podstawowych umiejętności wojskowych, włącznie ze strzelaniem z broni palnej. Nie dlatego, że partyzantka może być główną opcją strategiczną obrony Polski – w polskich warunkach geopolitycznych i geostrategicznych nie może być, a wszystkie istotne wojny partyzanckie XIX i XX wieku Polacy przegrali – lecz jako przygotowanie rezerw dla sił zbrojnych. Co najmniej tak samo cenna byłaby powszechna edukacja strategiczna i taktyczna. Trzeba wiedzieć, do kogo i czego strzelać, z której broni, kiedy i jak. Również – jak pokonać wroga bez walki, co Sun Zi uważał za szczyt umiejętności, wyższy niż sto zwycięstw w stu bitwach. Tu Rosjanie są dziś lepszymi uczniami.
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas
Autor jest ekspertem od spraw międzynarodowych, ukończył Georgetown University i Johns Hopkins University w Waszyngtonie, był dyrektorem w MSZ i MON