Red. Wrońskiego troska o bezpieczeństwo państwa i… krótka pamięć
Decyzje prokuratury ws. rzekomych zbrodni Antoniego Macierewicza popełnionych w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych nie dają zmrużyć oka nieustraszonym obrońcom WSI. Nie dało się przez śledczych, to się powoła swoich, w Sejmie – pomyśleli zgodnie postkomuniści oraz palikociarnia. Próżne ich majaczenia – Platforma wie, że starcie z Macierewiczem jest zbyt niebezpieczne, więc komisji nie będzie.
Ale rozkręcić karuzelę podejrzeń, niedomówień, manipulacji i kłamstw zawsze można. Dzieje się tak od początku roku, z coraz większym natężeniem.
Role są rozpisane na dwie, ściśle ze sobą współpracujące, armie – polityczną (obejmującą niemal wszystkie partie poza PiS) i medialną, gdzie prym wiodą TVN i Gazeta Wyborcza. Wierni fani Marka Dukaczewskiego mają czas dla siebie – generał zmienia tylko marynarki oraz studia radiowe i telewizyjne.
Na Czerskiej chyba jednak kończy się powoli paliwo. W ubiegłym tygodniu tak się redaktorzy Wroński z Czuchnowskim zapędzili w ujawnianiu win likwidatora WSI, że natychmiast po ich publikacji, prokuratura wydała rzadkie w swej wymowie oświadczenie, które już na wstępie krzyczało:
Nie jest prawdą, iż podstawą umorzenia śledztwa o sygn. V Ds 28/08 była „niska szkodliwość czynu”. Nie jest prawdą, iż postępowanie to zostało zakończone w roku 2013. Nie jest prawdą, aby sąd po rozpoznaniu zażalenia Służby Kontrwywiadu Wojskowego nakazał dalsze prowadzenie ww. postępowania.
Dziś już sam Wroński trenuje wygibasy. I żali się na Andrzeja Seremeta, który miał czelność powiedzieć o interpretowalności prawa, a także na szeregowych prokuratorów, którzy mają niewłaściwe podejście i podejmują nie takie decyzje, jakich życzyłby sobie redaktor Wroński, napuszonym tonem oskarżający śledczych o przedkładanie swojego bezpieczeństwa nad bezpieczeństwo państwa.
Najciekawszy w jego komentarzu jest jednak odgrzany wątek wojskowego prokuratora z Poznania, który dokonał spektakularnego upozorowania próby samobójczej w przerwie konferencji prasowej. Wroński z pełną powagą pisze:
usiłował popełnić samobójstwo prokurator wojskowy płk Mikołaj Przybył, dla którego jako wojskowego informacja tajna była świętością. Jak twierdzi, ręka mu drgnęła i strzelił sobie w policzek. To była reakcja na decyzję prokuratury apelacyjnej, która ukręcała śledztwo ws. PiS-owskiego prokuratora Marka Pasionka. Wojskowi podejrzewali, że Pasionek wynosił materiały ze śledztwa smoleńskiego do dziennikarzy, a tajemnicami dochodzenia dzielił się z pracownikami ambasady USA.
Wroński nie pamięta, więc mu przypominam, że rana w policzku Przybyła była tak straszna, że lekarze zabrali się do jej szycia już po… 9 godzinach, a po kolejnych kilkunastu niedoszły samobójca chętnie udzielał wywiadów. Przypomnijmy, jak tłumaczył swoje zachowanie (dzień po „strzale” w policzek):
Broniłem honoru ludzi, których znałem i którzy świetnie pracują. Chciałem, aby prokuratura przetrwała i to pod dowództwem gen. Parulskiego. To jest człowiek, który gwarantuje uczciwe prowadzenie spraw. Zawsze, kiedy była jakaś konieczność, lub potrzeba udzielenia pomocy, taką pomoc otrzymywałem. Nigdy nie było żadnych nacisków, człowiek ten zawsze parł do tego, żeby wyjaśnić każdą sprawę do końca.
Czyli co, redaktorze Wroński – Przybył reagował na ukręcanie śledztwa ws. Pasionka, czy zabawił się z nami wszystkimi w obronie swojego pryncypała, który już był na wylocie z fotela naczelnego prokuratura wojskowego?
Jeszcze rzecz w sprawie Przybyła najważniejsza, o której Wroński też pamiętać nie chce. W dniu cyrku w jego gabinecie miał usłyszeć zarzuty bezprawnego pozyskiwania billingów i sms-ów dziennikarzy w śledztwie mającym na celu znalezienie haków na Marka Pasionka (swoją drogą nadawanie partyjnej łaty ludziom z polityką niezwiązanym to jedna z ulubionych metod szczujni z Czerskiej). A co miał na sumieniu Pasionek? Przypomnijmy: rozmowy z oficerami służb amerykańskich w celu otrzymania pomocy w śledztwie smoleńskim (kompletny absurd), rzekome informowanie o śledztwie smoleńskim dziennikarzy (brak na te wyssane z palca zarzuty jakichkolwiek dowodów – m.in. niżej podpisany miał być beneficjentem przecieków, był nawet przesłuchiwany przez sąd wojskowy, przed którym – cii…! – zgodnie z prawdą powiedział, że z Markiem Pasionkiem nie miał żadnego kontaktu). I wreszcie dwa najsmaczniejsze zarzuty płk. Przybyła wobec Pasionka: składanie w wewnętrznym postępowaniu fałszywych zeznań polegających na niezgodnym z prawdą referowaniu dostępności ciepłych napojów w czasie służbowej wizyty w Moskwie (sic!) oraz zdefraudowanie 12,5 dolara z diety na wyjazd do Rosji – tak, tak: dwanaście i pół dolara.
Tak to właśnie z kochaną „Gazetką” jest. Fakty jej przeszkadzają, mają swoje wersje.
Prokuratura zdecydowanie wytknie kłamstwa w okładkowej publikacji? Udadzą, że nie widzą. Potrzeba cyrkowca ze skaleczonym policzkiem nazwać bohaterem walki o bezpieczną Polskę? Nie ma problemu.
A szczególna mobilizacja następuje w czasie, gdy trzeba walczyć z Macierewiczem i bronić WSI.
O czyje bezpieczeństwo dbacie wy, redaktorze Wroński?
Marek Pyza