Pyza: A jednak wybuch?
Nie pierwszy raz premier powiedział ws. Smoleńska coś, czego by sobie życzył...
W świetle dostępnych dziś dowodów wszystko wskazuje na to, że na wraku tupolewa znajdowały się materiały wybuchowe. Dowody sporządzone przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji każą wnioskować, że grubo ponad setka próbek (co najmniej!) wykazała to w specjalistycznych badaniach. Jednak biegli ich wyniki zignorowali bądź zmanipulowali.
Niezależni naukowcy, od dziesiątek lat specjalizujący się w tym, co było przedmiotem pracy CLKP, nie zostawili suchej nitki na policyjnej opinii. Po zapoznaniu się z całą dokumentacją przekazaną z CLKP do prokuratury (zawierającą m.in. wszystkie chromatogramy badanych próbek, nieudostępnione opinii publicznej) wskazali mnóstwo rażących zaniedbań i błędów metodologicznych. Oto ich najważniejsze wnioski:
— Za pomocą metody chromatograficznej GC/TEA CLKP stwierdziło w próbkach obecność substancji niezawierających azotu. Tymczasem detektor TEA wykrywa WYŁĄCZNIE te związki, które zawierają azot! Potwierdził to producent wykorzystanego w policyjnej ekspertyzie urządzenia. W odpowiedzi na e-mail od niezależnych naukowców stwierdził, że nie da się za pomocą tego urządzenia znaleźć substancji, jakie stwierdzili „fachowcy” z CLKP. To podwójnie ważne. Dlaczego? Bo CLKP przypisało tym substancjom (m.in. ftalanom, węglowodorom, terpenom) sygnały charakterystyczne dla heksogenu (RDX), czyli materiału wybuchowego wykorzystywanego m.in. do produkcji C4! Nie sposób zrozumieć, dlaczego to całkowicie zignorowali.
— Badania prowadzono w sposób wykluczający ich wiarygodność. Większość próbek była badana w warunkach rażąco odbiegających od wymaganej sterylności, przez co ich graficzne wyniki (chromatogramy) ciężko uznać za miarodajne.
— Biegli uznali, że stwierdzą obecność materiału wybuchowego w próbce pod warunkiem, że wykażą to wszystkie cztery wykorzystane przez nich metody. Tymczasem znacząco różnią się one od siebie czułością i selektywnością i takie założenie może skutkować tylko jednym – banalnie prostą drogą do niestwierdzenia obecności substancji wybuchowych.
— Większość sygnałów wskazujących na wysokie prawdopodobieństwo występowania śladów materiałów wybuchowych pojawiła się w próbkach pobranych z foteli TU-154M ukrytych w szopie w pobliżu miejsca katastrofy. Tam panowały najlepsze warunki do długiego pozostawania śladów.
Nieprawidłowości w badaniach CLKP szczegółowo opisuję w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci”, do którego lektury serdecznie zachęcam.
Opinia dwojga profesorów chemii jest miażdżąca dla prokuratury i powołanych przez nią biegłych. Pokazuje, że nie można tej ekspertyzie za grosz ufać. Nowe badania – o co wnosi pełnomocnik rodzin 22 ofiar katastrofy mec. Piotr Pszczółkowski – będą niezbędne. A tzw. wątek wybuchowy musi być podjęty w zasadzie od początku.
Czy prokuratorzy zdają sobie sprawę, na jak olbrzymią manipulację, a wręcz fałszerstwo pozwolili sobie powołani przez nich biegli? Wydaje się, że tak, bo bardzo szybko odnieśli się do naszej publikacji w specjalnym komunikacie. Potwierdzili, że krytyczna wobec ekspertyzy CLKP opinia profesorów chemii do nich wpłynęła i jest przedmiotem analizy. Takie oświadczenie to rzadkość, a zatem możemy mieć pewność, że materiał jest wielkiej wagi i śledczy nie mogą go zignorować. Jeśli by to zrobili, naraziliby się na kompromitację w oczach wszystkich mających pojęcie o badaniach chromatograficznych.
Mają więc, być może niepowtarzalną, okazję do zmiany swojego dotychczasowego postępowania. Jeśli bowiem przypomnimy sobie całą sekwencję działań śledczych ws. neutralizowania informacji o wykryciu materiałów wybuchowych na szczątkach TU-154M, a także ich najgłębszą wiarę w dokument nadesłany z CLKP, trudno było traktować tych panów poważnie.
O sprawę zapytaliśmy premiera Donalda Tuska. To on wszak przed rokiem, gdy prokuratura na konferencji prasowej przedstawiała cząstkowe wyniki badań próbek (tymi z foteli jeszcze wówczas nie dysponowała!), powiedział:
Dzisiaj kończy się awantura trotylowa. Awantura, która dała pretekst wielu politykom do formułowania najcięższych oskarżeń, kończy się jednoznacznym komunikatem prokuratury.
Nie pierwszy raz premier powiedział ws. Smoleńska coś, czego by sobie życzył, a co nijak ma się do ustaleń w śledztwie. Wczoraj naszą publikację w kontekście własnych, oderwanych od rzeczywistości, słów sprzed roku zbył krótko:
Nie tylko w sprawach śledztwa smoleńskiego, ale w tej szczególnie, gdy mam do dyspozycji opinię prokuratury i ekspertów, a z drugiej strony tygodnika „wSieci”, to nie mam wątpliwości, kto ma rację. Do zobaczenia, będziemy jeszcze o tym rozmawiali.
Tak, będziemy jeszcze o tym rozmawiali. Bo temat właśnie pojawia się na nowo i tym razem nie da się go zbyć. Bezczelność jest w stałym repertuarze zachowań Donalda Tuska, zwłaszcza gdy chodzi o tragedię z 10/04. Pan premier od czasu publikacji szalenie niewygodnego dla niego zdjęcia z Putinem, wykonanego wieczorem w dniu katastrofy na lotnisku w Smoleńsku, okazuje „wSieci” głęboką pogardę. Za nic ma fakty, co udowodnił w powyższej wypowiedzi. Jeżeli tak ochoczo publicznie opowiada się po stronie „ekspertów”, którzy pogwałcili wszystkie zasady badań naukowych, po raz kolejny świadczy to jedynie o jego braku dobrej woli w odkryciu prawdy o Smoleńsku. Oczywiście to nic nowego. Podobnie jak zachowanie jego medialnych akolitów.
Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” napisała wczoraj:
wSieci zawsze zrobi dobrze rządowi i wróci do trotylu.
Po Dominice Wielowieyskiej nie spodziewam się niczego rozsądnego. Ot, rutynowego sączenia jadu, byle tylko osłonić rząd przed niewygodnymi faktami, co dobrze koresponduje ze słowami szefa rządu. Oboje nie odnoszą się do tego, co znalazło się w naszej publikacji. Dotknęliśmy najbardziej niebezpiecznego wątku dotyczącego Smoleńska. I oni o tym wiedzą. Na argumenty nie zechcą się zmierzyć. Nie mają ich.
Rozumiem, że mainstream „wybuchowego” tematu nie podejmie, bo jest zbyt niebezpieczny. Można tylko nieudolnie próbować go obśmiać. Merytorycznie nie da się go jednak podważyć. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego unikają go redakcje mające wypisany na sztandarach postulat wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Na 32 stronach dwóch gazet codziennych ani wczoraj ani dziś nie znalazło się miejsce na odnotowanie, iż powołani przez prokuraturę biegli co najmniej spartaczyli (zakładając działanie nieintencjonalne) badanie być może najważniejszych dowodów zebranych na Siewiernym.
Wierzę, że to tylko chwilowe zachłyśnięcie się atrakcyjnym tematem służb specjalnych i platformerskich „elit”, które dały się nagrać na szemranych negocjacjach. Bo przecież nie wyobrażam sobie, by w tak ważnym wątku drobne interesy wzięły górę nad racją stanu, jaką dla Polaków jest dojście do prawdy o 10 kwietnia 2010 r.