Prof. Eisler o żydokomunie
„W Polsce Żydów było maksymalnie 10 proc. ludności. Tymczasem co czwarty członek KPP - niewielkiej partii - był Żydem” - mówi historyk w rozmowie z "wSieci".
- Zostawiając na boku antysemicki slogan, było to realne zjawisko nadreprezentacji w partii komunistycznej, jak to mówiono: wewnątrz ruchu, „towarzyszy pochodzenia żydowskiego” – mówi prof. Jerzy Eisler, znawca dziejów PRL, odpowiadając na pytanie Roberta Mazurka, czym była żydokomuna.
Historyk w wywiadzie na łamach najnowszego numeru tygodnika „wSieci” wyjaśnia, skąd to pojęcie uzyskało tak dużą popularność i jaka była jego geneza.
- Przylgnęli do partii komunistycznej jako zbuntowane dzieci burżuazji. Klasyka gatunku: dzieci bankierów, przemysłowców czy inteligencji w ramach buntu przeciw rodzicom wymyślają sobie komunizm. Byli też biedni, często niewykwalifikowani robotnicy, którzy chcieli zwalczać swoich wyzyskiwaczy i kapitalistów. Z tym że to nie oni zasiadali we władzach partii, nie oni byli jej ideologami. Na szczycie była duża grupa młodzieży, często właśnie pochodzenia żydowskiego – tłumaczy.
Prof. Eisler wyjaśnia też skalę zjawiska, o które pyta publicysta „wSieci”.
- W Polsce było nie więcej niż 3,5 mln Żydów, czyli maksymalnie 10 proc. ludności. Tymczasem co czwarty, a czasem mówi się, że co trzeci członek KPP – partii niewielkiej, kilkutysięcznej – był Żydem. A w jej władzach osób pochodzenia żydowskiego było jeszcze więcej – przekonuje historyk.
Dlaczego tam szli? Historyk wyjaśnia:
- Zwykle mówi się, że była to jedyna siła polityczna całkowicie wolna od antysemityzmu. I coś w tym było, bo trudno sobie wyobrazić, by Żyd był endekiem. Owszem, Stanisław Stroński miał korzenie żydowskie, ale to raczej był wyjątek, nie reguła. Więc ci młodzi radykałowie, którzy chcieli burzyć porządek starego świata i budować nowy, byli anektowani przez ruch komunistyczny – ocenia Eisler.
W rozmowie nie brakuje też interesujących anegdot z okresu komunizmu w Polsce.
- Jest opowieść o tym, jak Włodzimierz Sokorski został wezwany na dywanik do Belwederu, a były to lata stalinowskie i to spotkanie nie wróżyło nic dobrego. Sokorski wziął się jednak na sposób i podszedł Bieruta, mówiąc: „Towarzyszu »Tomaszu«, a wiecie jak tu na was w Belwederze mówią?”. „No jak?”. „Bolek – jebaka”. I tu się Bierut rozchmurzył i zaczął się krygować, że to trochę przesadzone… [śmiech] – czytamy we „wSieci”.
Cała rozmowa na łamach najnowszego numeru tygodnika. Polecamy!