Pożary Trasy Łazienkowskiej
Płonący most w Warszawie budzi upiorne skojarzenia. Tym bardziej, że szarpie niepewność czy to tylko przypadek?
W pierwszym momencie niedowierzanie. Jak to Trasa Łazienkowska płonie? Beton i konstrukcje stalowe się zajęły? Przeciętny obywatel nie ma wiedzy, że wzdłuż całej konstrukcji idzie piętnastometrowej szerokości pomost techniczny z łatwopalnych desek.
W obecnej sytuacji międzynarodowej różne czarne scenariusze człowiekowi przychodzą do głowy. Tym bardziej jak się słyszy, że nie spłonęły wyłącznie deski, ale i przewody sieci światłowodowej Ministerstwa Obrony Narodowej.
W 1975 roku we wrześniu, gdy wylądowałem na Okęciu, po miłym wypadzie do Budapesztu, mama i ojczym wioząc mnie do domu, opowiadali, że paliła się Trasa Łazienkowska. Miałem jeszcze głowę pełną wrażeń z budapesztańskiej wyprawy i docierało to do mnie niezwykle powoli, że mogła się palić chluba epoki Gierka. Sprawa wydawała się niezwykle zagadkowa. Wtedy nikt nie mówił o sfajczonych deskach pod mostem. Wieść gminna niosła, że użyto napalmu by podpalić asfalt. A kto ma napalm? Służby. Trwały intensywne dociekania w ramach poczty pantoflowej, kto mógł się poważyć na taki wandalizm. Mówiono o walkach w PZPR, o grupie Moczara czy też Szlachcica. Wiedza ta była zupełnie wzięta z sufitu i jakiś zasłyszanych plotek, ale jak się nie ma innej to dobra i taka. Wtedy wydarzyła się jeszcze jedna rzecz. Parę dni wcześniej spłonął Dom Dziecka, obecny Smyk. Robiła się atmosfera jaka musiała towarzyszyć podpaleniu Rzymu przez Nerona.
Obecnie też trudno uwierzyć, żeby przypadkowe zaprószenie się desek mogło tak skutecznie sięgnąć płomieniem by wywołać aż takie straty i paraliż komunikacyjny stolicy.
Sianie defetyzmu i rozgłaszanie nieodpowiedzialnych teorii jest oczywiście kary godne, ale co tam sobie żałować.
Czytaj oryginalny artykuł na Stefczyk.info