Po emisji "Prezydenta" w TVP 1
Film "Prezydent" Joanny Lichockiej i Jarosława Rybickiego oglądałem po raz trzeci. Pierwszy raz pokazano go bowiem w czasie warszawskich obchodów trzeciej rocznicy tragedii smoleńskiej. Drugi raz zobaczyłem go dzięki płycie dołączonej do "Gazety Polskiej", producenta utworu. A teraz umożliwiła to telewizja publiczna, która nadała "Prezydenta" w niedzielę wieczorem w TVP 1, za co należą się jej słowa uznania.
Inna rzecz, że trudno byłoby uzasadnić zatajanie tego filmu przed widzami. Jest to dokument oszczędnie operujący wszelkimi przymiotnikami a jednak wstrząsający i poruszający. Autorzy postawili sobie dużo ambitniejsze zadanie niż opowiedzenie co myślą o śp. Lechu Kaczyńskim, jak postrzegają jego rolę, jak go wspominają. Przeprowadzili rzecz o wiele trudniejszą: podsumowali Jego dorobek, wykazali precyzyjnie, zdystansowany, chłodny co tak naprawdę niosła ta prezydentura. W opozycji do czego była sprawowana, na jakich wartościach pozytywnych ufundowana. W efekcie każdy człowiek dobrej woli, nawet jeśli do tej pory ulegał propagandzie prezydenta szkalującej, po jego obejrzeniu powinien przynajmniej się nad dorobkiem Lecha Kaczyńskiego zastanowić. Rzecz w tym, że do dziś nie widać innych, dobrych dla Polski, odpowiedzi innych niż udzielanych przez Lecha Kaczyńskiego.
Ten film wytrzyma każde, nawet bardzo krytyczne, spojrzenie, o ile oczywiście będzie opierało się na faktach. Te bowiem, gdy odcedzimy medialną pianę, są znane: śp. Lech Kaczyński był politykiem o wyjątkowej uczciwości i determinacji w walce o polską rację stanu. Wybrzmiewa to wszystko także dzięki zawartym w filmie wypowiedziom dr Barbary Fedyszak-Radziejowskiej, Jarosława Kaczyńskiego, Macieja Łopińskiego, Jarosława Sellina, Zofii Kruszyńskiej-Gust (wicedyrektor gabinetu prezydenta Kaczyńskiego), Włodzimierza Resiaka (operator prezydenckiej Kamery),Bernadety Karczewskiej (wysoka urzędniczka tamtej Kancelarii Prezydenta).
Najmocniejsze wrażenie tym razem zrobiły na mnie fragmenty dotyczące polityki zagranicznej, precyzujące wizję roli Polski w Europie, sposoby zapewnienia jej bezpieczeństwa i praktykę działań śp. Lecha Kaczyńskiego. Obserwujemy jak budował sojusze wewnątrz Unii Europejskiej i widzimy jego starcia ze znów imperialnym, rosyjskim parciem ku Europie Środkowej. W parlamencie litewskim namawia do wspólnego budowania siły w ramach wspólnoty, nie przeciw wielkim, ale dla swoich krajów. W Gruzji mówi bez strachu, puentując zorganizowaną przez siebie wyprawę liderów czterech państw do kraju zaatakowanego przez Putina, że Moskwa musi zrozumieć iż czas jej dominacji się skończył. Na Westerplatte twardo broni prawdy historycznej, odrzuca manipulacje i kłamstwa Merkel i Putina. Swoją drogą, dziś wiemy, że ówczesna miękkość Donalda Tuska, dopiero zapowiadała obecną uległość.
Ten kontrast z każdym rokiem jest mocniejszy. Gdy oglądałem fragmenty wystąpień śp. prezydenta często miałem wrażenie, że to jakiś całkowicie zaginiony świat. Odzwyczaiły nas niestety ostatnie lata od twardej, jasnej obrony polskiej racji stanu przez naszych liderów. Zapomnieliśmy jak to jest gdy głowa państwa polskiego mówi spokojnie, umie szukać kompromisu, ale nigdy nie przekracza granicy za którą jest wyparcia się narodowej historii, zaparcie narodowych interesów. Jakiż o kontrast na tle premiera niezdolnego do zdecydowanego, nawet słownego, upomnienia się o wrak samolotu w którym zginął urzędujący prezydent. Pewnie mu wyszło, że może coś na tym stracić albo czegoś się boi. I jakaż różnica z obecnym prezydentem, który w niemieckim obozie Auschwitz podczas przemówienia potrafi w ogóle nie użyć słowa "Niemcy"... Pewnie wie, że w Berlinie to dziś źle widziane.
I jeszcze jedna, uparta myśl: gdy chłodno, precyzyjnie, jak autorzy "Prezydenta" i ich rozmówcy, przeanalizujemy dorobek i działania śp. Lecha Kaczyńskiego wyraźnie widzimy jak bardzo przeszkadzał, jak był niebezpieczny dla tych, którzy chcą na Polsce żerować. Łączenie krajów regionu, jasne rozpoznanie zagrożeń ze strony kontynentalnych mocarstw, niezgoda na rolę poklepywanego przez wielkich popychadła, wspieranie wszystkich wolnościowych ruchów w regionie - to wszystko wielu potężnym ludziom było bardzo nie na rękę. Zwłaszcza, że nie tylko mówił, nie tylko próbował, ale przede wszystkim odnosił sukcesy, był skuteczny. Zofia Kruszyńska-Gust pod koniec filmu Lichockiej i Rybickiego stwierdza, że prezydent wielokrotnie przed tragiczną śmiercią mówił, że "to będzie coraz bardziej walka na śmierć i życie". Czuł jak silny atak nadchodzi, wiedział ile sił dąży do zneutralizowania jego działań zewnętrznych, by można było odbijać imperium, i wewnętrznych, by można bezkarnie "kręcić lody".
Czy wskutek Smoleńska, śmierci prezydenta i zgromadzonej przy nim elity, zyskali tyle by chcieć go zabić? Z tym pytaniem, mocno postawionym, ten film nas zostawia.
Michał Karnowski