PiS ma poważny kłopot z marketingiem
Czy w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego nie ma nikogo, kto ma pojęcie o sztuce dyplomacji?
W najnowszym sondażu TNS Polska, Platforma Obywatelska po wielotygodniowym dołowaniu znów wyprzedziła Prawo i Sprawiedliwość. Niby zewsząd słychać psioczenie na premiera Donalda Tuska, bo daje ku temu rozliczne powody, jednak - nawet jeśli tylko o jeden procent - większość woli go od ekspremiera i kontrkandydata na ten urząd Jarosława Kaczyńskiego. 1 proc. to żadna przewaga, spokoju temu pierwszemu nie daje, ale aż 5 proc. spadek notowań PiS powinien dać jego szeregom sporo do myślenia. Co takiego istotnego się zdarzyło, co przyczyniło się do takiej zmiany społecznych ocen?
Rzecz jasna, można odpowiedzieć, że nic się nie zmieniło, bo ów sondaż zrealizowano na zlecenie prorządowej TVP, znaczy wyniki badań są ufryzowane.Na potwierdzenie można posłużyć się rezultatem przeprowadzonego w tym samym czasie sondażu Homo Homini, w którym liderem pozostaje PiS z 31 proc. poparciem, zaśPO może liczyć na 28 proc. głosów. Taka wybiórcza żonglerka danymi ma jednak krótkie nogi: nawet gdyby badania Homo Homini lepiej odzwierciedlały nastroje obywateli, nikła to przewaga, zwłaszcza jeśli PiS chciałoby rządzić niepodzielnie.
Eurowybory to jeszcze nie głosowanie, które przesądzi o podziale miejsc w Sejmie, ale nie są one bez znaczenia. PO zwiera szeregi i usiłuje zakodować w umysłach wyborców, że tylko ta partia zagwarantuje silną pozycję naszego kraju w Europie i świecie, że tylko ona zapewni nam spokój i sukcesywny rozwój polskiej gospodarki.
Prawdziwą stawką tych wyborów jest bezpieczeństwo Polski, dlatego są tak ważne - zachęca w spocie premier Tusk, w domyśle najwłaściwszy człowiek, z którym liczy się zagranica.
Na dowód - voilà - jego archiwalne zdjęcia w towarzystwie najbardziej liczących się: prezydenta USA Baracka Obamy, czy kanclerz Angeli Merkel. W uściskach z prezydentem Rosji Władimirem Putinem szefa rządu RP nie widziałem, ale może źle patrzyłem… Czy w straszeniu Polaków, że polskie dzieci mogą 1 września nie pójść do szkół z powodu wiszącej w powietrzu wojny, Tusk „wszedł w buty” Kaczyńskiego, „przejął retorykę PiS”, co dziś powoduje „bezradność” rywali PO?
Stawianie takich wniosków jest sporym uproszczeniem: po pierwsze, prezydent Lech Kaczyński w Tbilisi przewidywał to, z czym Tusk jest dziś skonfrontowany, a co wówczas, podczas aneksji części Gruzji przez Rosję było wręcz wyszydzane przez przeciwników PiS, jako „antyrosyjska fobia”. Podobnie wygląda kwestia polityki energetycznej: premier ściga się dziś na unijnym forum z propozycjami uniezależnienia Polski i Europy od rosyjskich dostaw, choć w kraju był de facto hamulcowym dywersyfikacji. Nie inaczej rzecz ma się z rosyjskim embargiem na polskie mięso, z czym borykał się już rząd Jarosława Kaczyńskiego. Po drugie, Tusk ma świadomość, że straszenie Polaków PiS-em, który - jak wykazała ukraińska lekcja - miał rację nie tylko w odniesieniu do Rosji, byłoby wręcz absurdalne. Obecna postawa Tuska nie jest wynikiem wyrafinowanej taktyki wyborczej, chcąc utrzymać władzę po prostu nie ma innej opcji do wyboru i postawił na szerzenie lęku Polaków przed utratą naszego zbiorowego bezpieczeństwa.
Można by rzec, uczeń pobił mistrza. Ale, kto pamięta wydarzenia sprzed niemal dekady…? Gdzieś, z tyłu głów wyborców utkwiło natomiast wrażenie, że „pisiory to oszołomy”. Stosując ten sam klucz można porównywać, iż Kaczyński wszedł dziś w buty Tuska. Mogą o tym, świadczyć spoty PiS, dotyczące kandydatów… PO do europarlamentu: niedoszły szef kampanii wyborczej, pijany „Heil Hitler”-Jacek Protasiewicz, minister od największego postępu w zadłużaniu Polski, „Gierek”-Jacek Rostowski, sprzedajna przechrzta partyjna Michał Kamiński, itd. - słowem „wstyd na cała Europę”. Ale to już było, po kanonadzie PO dyskredytującej PiS i codziennym teleobsobaczaniu się przez przeciwników z naszej sceny politycznej jest to zgrana płyta i na wyborcach nie zrobi już większego wrażenia. Co najwyżej może sprowokować odpowiedź atakowanych, jak ta o „obciachowcach” - o penisie Adama Hofmana, o unijnej szmacie Krystyny Pawłowicz, czy o hotelowej demolce Karola Karskiego. Pominąwszy fakt, że jest to prostacką manipulacją, gdyż PO potraktowała PiS en`bloc (wymienione osoby nie pretendują do europarlamentu), może to wywołać jedynie niesmak i uczucie zażenowania.
Pyskówki nie są i nie będą skutecznym orężem PiS, będzie nim natomiast rzeczowość, wobec której to PO byłaby bezradna: prócz wymienionych problemów dotyczących obronności kraju, bezpieczeństwa energetycznego oraz długu publicznego, to rekordowe bezrobocie, masowa emigracja zarobkowa Polaków, brak perspektyw w kraju, kolonizacja polskiego przemysłu przez zagraniczne koncerny, polityka podatkowa, umowy śmieciowe, kiepskie zarobki, szara strefa, reforma szkolnictwa, fatalna opieka zdrowotna, w tym uwłaczająca ludzkiej godności sytuacja kalekich dzieci i ich koczujących do niedawna w Sejmie, zdesperowanych rodziców, wreszcie - niedokończona decentralizacja władzy, przebudowa struktur administracyjnych, samorządności lokalnej, itd. itp.
Aż dziw bierze, że zamiast czerpania z tego katalogu, zamiast zdyskontowania skrzeczącej rzeczywistości i wykazania własnych kompetencji, PiS wdaje się w tyle bezproduktywną, co niepoważną szarpaninę. Jak w dowcipie o krasnoludku, który poszedł do kina na komedię i przez cały czas płakał, ponieważ - że nawiążę do genitalnych żartów Hofmana - usiadł sobie na przyrodzeniu i nie chciało mu się wstać… Gra nie toczy się bynajmniej tylko o utrzymanie tzw. elektoratu protestu, lecz o zdobywanie szerszego poparcia, o konstruktywną budowę i pozyskanie społecznego zaufania. Hasło o „lemingach” było dobre na pięć minut, poza tym, nikt nie lubi posłańców przynoszących złe wieści…
PiS ma poważny kłopot z marketingiem. Czy w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego nie ma nikogo, kto ma pojęcie o sztuce dyplomacji? Raz już prezes potknął się o kanclerz Angelę Merkel, gdy insynuował w książce, a później podtrzymywał, że jej wybór „nie był wynikiem czystego zbiegu o okoliczności”. Było to niefortunne pod każdym względem, także z tego powodu, że będąc szefem rządu musiałby prowadzić z nią dialog i szukać płaszczyzny porozumienia. Szefem rządu nie został, być może po części z tego powodu. Prezes PiS może myśleć co chce, ale musi panować nad językiem. Do tej samej kategorii wpisuje się jego wypowiedź sprzed kilku dni, dotycząca - jak nie patrzeć - naszych partnerów z NATO:
Nie życzyłbym sobie wojsk niemieckich na polskim terytorium. Przynajmniej siedem pokoleń musi minąć, zanim to będzie dopuszczalne — powiedział Jarosław Kaczyński, co w odbiorze starszych budzi demony z przeszłości, dla młodszych, nieznających wojny i wychowanych w kraju o otwartych granicach jest niezrozumiałe, a u innych wywołuje konsternację i jest przyczynkiem do ironicznych komentarzy.
Jak należało się spodziewać, wykorzystał to natychmiast polujący na „watahę” szef MSZ Radosław Sikorski.
Panie Prezesie, uświadamiam, że Niemcy są naszymi sojusznikami i już służą w Bydgoszczy i w Szczecinie… - zaćwierkał nasz twitterowy minister.
I znów, mało kto będzie pamiętał np. o odstąpieniu USA od budowy tarczy antyrakietowej w naszym kraju, o zachowawczej polityce zagranicznej, o uległości i braku zdecydowania w obronie naszych interesów, ale słowa Jarosława Kaczyńskiego, interpretowane jako „potwierdzenie germanofobii” i „awanturnictwa” PiS z pewnością będą jeszcze wykorzystane.
Sondaże są jak zdjęcie strzelone z lampą błyskową - mawiał Helmut Kohl, który na początku objęcia władzy w RFN nazywany był „głupkiem” („Gimpel Kohl”) i „przejściowym kanclerzem” - rządził przez szesnaście lat.
Przegrał w 1998 r., gdy uwierzył w własną nieomylność i w to, że „zdjęcia strzelone z lampą błyskową” nie mają znaczenia…
Piotr Cywiński