Piotrowicz w "Sieci": Gdybym był komunistą, byłbym w PO
Choć byłem wcześniej aktywnym politykiem, ataki na mnie pojawiły się dopiero wtedy, gdy stałem się twarzą reformy wymiaru sprawiedliwości.
− Choć byłem wcześniej aktywnym politykiem, ataki na mnie pojawiły się dopiero wtedy, gdy stałem się twarzą reformy wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ czyniłem to skutecznie, zaangażowano duże środki, by mnie złamać, zniesławić, zniszczyć – Edyta Hołdyńska rozmawia na łamach nowego wydania tygodnika „Sieci” ze Stanisławem Piotrowiczem, politykiem PiS, w Sejmie minionej kadencji przewodniczącym komisji sprawiedliwości i praw człowieka.
Stanisław Piotrowicz mówi o swojej przeszłości w PRL-u, pracy w prokuraturze, ale także o reformie wymiaru sądownictwa. Komentuje również swój wynik wyborczy oraz krytykę, jaka spadła na niego ze strony opozycji. Miedzy innym, że był „prokuratorem stanu wojennego”:
− Tak. Ten termin sugeruje jakąś rolę w umacnianiu tego stanu. Ja natomiast rzeczywiście byłem prokuratorem w tamtym czasie, ale byłem zbulwersowany jego wprowadzeniem. Na pozór wydawać by się mogło, że to niewielka różnica: prokurator w stanie wojennym a prokurator stanu wojennego. Prokuratorów w stanie wojennym było kilka tysięcy, ale prokurator stanu wojennego – jak widać – był tylko jeden. To celowy zabieg zmierzający do zdyskredytowania mojej osoby. To szczególny rodzaj kłamstwa zawierającego elementy prawdziwe. Znany ze swej niezłomnej walki o prawdę abp Ignacy Tokarczuk mówił o ćwierćprawdach, półprawdach jako wyrafinowanych formach kłamstwa – zauważa Piotrowicz i przypomina, jak zastało go wprowadzenie stanu wojennego.
− (...) zostałem wezwany przez szefa na nieprzyjemną, dyscyplinującą rozmowę, podczas której odmówiłem prowadzenia śledztw o charakterze politycznym. Następnego dnia znalazłem się w jednostce niższego szczebla. Przeniesiono mnie bez jakiegokolwiek uzasadnienia z prokuratury wojewódzkiej do rejonowej. Od tego czasu też zaczęło się szykanowanie mnie, wielomiesięczne wysyłanie w delegacje, poniewieranie. W domu pozostawała moja żona z dwójką maleńkich dzieci. Któregoś dnia skierowano mnie na delegację do Jasła. Przekazano cały referat po prokuratorze, który przebywał na zwolnieniu lekarskim. Zacząłem przeglądać stertę akt, z czego wszystkie dotyczyły przestępstw pospolitych. Jedna sprawa rzuciła mi się w oczy, bo na niej była pieczątka „areszt” – Stanisław Piotrowicz wyjaśnia, że to była sprawa Antoniego Pikula, który teraz twierdzi, że pomocy wtedy nie otrzymał.
Stanisław Piotrowicz komentuje także swój udział w reformie wymiaru sprawiedliwości:
− Byłem twarzą reformy i właśnie to ściągnęło na mnie ataki, jakich mało kto doświadczył w karierze politycznej. Padały zarzuty nieprawdziwe, a intencje ich autorów są aż nadto oczywiste i to one nacechowane są hipokryzją. Nie jest prawdą, że istota reformy sprowadza się do pozbycia się ludzi funkcjonujących w tamtym systemie. Żadnych takich przepisów nie wprowadzono. Chodziło o tych, którzy gorliwie służyli tamtemu systemowi i mając swobodę orzekania, skazywali opozycjonistów na wieloletnie więzienia. Ja nikogo nie skrzywdziłem Żaden z opozycjonistów, nawet przy najmniejszym moim udziale, nie został skazany. Gdy padają zarzuty pod moim adresem, to odpowiadam: „Pokażcie ofiary”. Wtedy zapada milczenie. Gdy w 2005 r. zostałem senatorem, to zarząd Solidarności regionu podkarpackiego zaoferował mi lokal na biuro w swojej siedzibie. Prowadzę je tam od 14 lat. Wrogów nie zaprasza się pod swój dach – komentuje polityk.
Cały wywiad ze Stanisławem Piotrowiczem w najnowszym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 12 listopada br., także w formie e-wydania na http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl