Piotr Zaremba o zwycięstwie Mariusza Kamińskiego
Trudno nie oderwać się na moment nawet od własnej choroby, kiedy dzieje się coś takiego.
Zupełnie wyjątkowo chciałbym być jutro gościem któregoś z mainstreamowych mediów. Żeby popatrzeć na miny moich rozmówców i posłuchać ich argumentów.
Bo tu trudno sprowadzić wszystko do gry. Można oczywiście twierdzić, że ludowcy chcieli ukarać silniejszego koalicjanta (cudowny wicepremier Piechociński, który był w Sejmie, a jednak nie głosował), a Leszek Miller pozwolił paru posłom naruszyć zasady antypisowskiej ortodoksji żeby zemścić się na Kwaśniewskim.
Ale już zachowanie 21 posłów PO, którzy postąpili wbrew wszelkim kanonom obecnej polskiej polityki zakładającym dyscyplinę za wszelką cenę, zachowali się też wbrew elementarnym własnym interesom, bo nie znajdą się na listach za rok. Dlaczego tak się zachowali?
Wygląda na to, że po prostu ich przekonano. Że ugięli się wobec siły faktów.
Jak w często przeze mnie przywoływanym filmie „Werdykt” Sidneya Lumeta, gdzie proces wydaje się skręcony od początku do końca. Bogaty szpital ma dobrze opłacanych adwokatów, także otwarcie stronniczego sędziego, a po drodze możliwość nawet podkupywania lub zastraszania niewygodnych świadków. Paul Newman jako prawie bezbronny adwokat ma tylko możliwość apelowania do ławy przysięgłych. Ale w ostateczności to ona decyduje.
To że rolę takiej ławy przysięgłych może odegrać opinia publiczna, wydawało mi się oczywiste, choć w Polsce niełatwo do niej apelować, co pokazał przykład komedii, w jaką zmieniono dochodzenie komisji śledczej w sprawie afery hazardowej. Ale że taką rolę wezmą na siebie sami posłowie? Tego nie przewidywał nikt. Wypada im za to wyrazić wielkie uznanie.
Miało być inaczej. Próbowano zresztą doprowadzić pomysł „skręcenia” całej tej sprawy tak daleko, że enuncjacje CBA i prokuratury zakładały nawet zamknięcie Mariuszowi Kamińskiego ust. Przed tym, trzeba to przyznać, politycy parlamentarni się cofnęli, co potwierdza moją tezę, że choć z polską demokracją nie jest dobrze, to wciąż daleko jej do stanu białoruskiego lub rosyjskiego.
Czy to sygnał bardziej trwałej zmiany? I nie, i być może tak. Ta większość jest przypadkowa, nawet jeśli w części głosujących zgodnie z sumieniem platformersów można rozpoznać ludzi łamiących w przeszłości dyscyplinę w sprawach światopoglądowych – od producenta drobiu z Mazowsza Mirosława Koźlakiewicza po dawnego piłkarza Romana Koseckiego. Oni nie będą zaczynem żadnego rozłamu, raczej w pokorze przyjmą partyjne, spóźnione represje.
Ale już sam fakt pogubienia się liderów PO jest znamienny. Raczej odrzucam spiskową teorię, zgodnie z którą Donald Tusk nie pilnując spraw na miejscu, w istocie dopuścił do uwolnienia Kamińskiego. To przecież nie tylko prestiżowa porażka obozu rządowego. To podważenie całej narracji, na której ten obóz budował swoje przewagi. Może to zaowocować dalszy, przesuwaniem się nastrojów. Posłowie głosujący zgodnie z przekonaniami pomogli w tym. Taki elementarz Tusk zna.
Na ile PiS sytuację tę będzie umiał wykorzystać, to inna sprawa. Bywało już, że los mu takie okazje podsuwał, a partia przewracała się o własne nogi. Ale na moment zawieśmy jeszcze logikę czysto partyjną (choć całkiem zawiesić się jej nie da – to rząd Tuska broni interesów zarówno takich żuczków jak Weronika Marczuk jak i takich bąków jak Kwaśniewscy).
Racje Mariusza Kamińskiego to racje człowieka, który inaczej niż większość polskich polityków kieruje się zasadami. Nawet gdyby on i jego ekipa bywała nadgorliwa czy naginała prawo, czujemy wręcz instynktownie, że tak jak bohaterowie połowy amerykańskich kryminałów robiła to tylko po to aby powstrzymać ludzi marnych. Wiemy, że nawet jeśli trochę na oślep, ci ludzie dotykali typowych nieprawości III RP.
Dlatego właśnie mimo zniesławiających i wręcz odczłowieczających kampanii, kiedy dopuszczono go w pełni do głosu, był w stanie wygrać. Nawet jeśli to wygrana w potyczce, jutro obudzę się w lepszym nastroju.
Piotr Zaremba