Autorzy 2023 - promocja!

Piotr Zaremba: Igrzyska zimowe w Polsce? Jestem głęboko przeciw!

opublikowano: 2 kwietnia 2014
Piotr Zaremba: Igrzyska zimowe w Polsce? Jestem głęboko przeciw! lupa lupa

Nie lubię głosić tez typu „cała klasa polityczna się kompromituje”, bo często nic się za nimi nie kryje poza chęcią manifestowania równego dystansu wobec wszystkich: potężnych i słabych, odpowiedzialnych i pozbawionych wpływu. Są jednak takie sytuacje, gdy nie sposób w świecie polityki znaleźć bohaterów do końca pozytywnych. I nie sposób nie widzieć procesu podejmowania politycznych decyzji jako swoistej samospełniającej się przepowiedni. Widzimy, że wyniknie nonsens, a jednak mamy poczucie, że sprawy fatalistycznie toczą się w przewidywanym z góry kierunku. I nikt ich nie zatrzyma.

Wracam właśnie z Krakowa, gdzie występowałem na arcyciekawym spotkaniu w Klubie Zygmuntowskim, a poza tym rozmawiałem z przyjaciółmi. To miasto jest dziś podekscytowane bardziej niż cała Polska wizją organizowania za osiem lat zimowych igrzysk olimpijskich. Sprawa najwyraźniej nabiera rumieńców, i trudno się dziwić.

Zajęły się nią wszak dwa prężne środowiska. Ekipa wieloletniego prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, o którym sławny żart mówi, że wstaje ponoć o czwartej rano, żeby dłużej nic nie robić, ale który wyróżnia się wyraźnym darem politycznej mimikry, a zresztą i czymś więcej. Jest wyjątkowo zręcznym architektem symbiozy lokalnej polityki z biznesem. No i kręgów Platformy Obywatelskiej, która jest szczególnie sprawna w przerabianiu na biznes właśnie sportu, Nieprzypadkowo na czele komitetu agitującego za igrzyskami stanęła posłanka Jagna Marczułajtis, a patronuje temu nowy minister sportu z wielkim zainteresowaniem obserwujący od jakiegoś czasu tereny podhalańskie jako pole dla wielkich inwestycji.

Nie mam z założenia nic przeciw inwestowaniu w sport, ale znajmy miarę. Jesteśmy krajem, w którym ludzie umierają na raka, bo nie ma pieniędzy na ich szybkie leczenie, a rodzice kalekich dzieci zajęli ostatnio na wiele tygodni parlament żeby wymusić elementarne fundusze na godziwe życie. Naprawdę nie widzicie żadnego związku między choćby tymi faktami, a zapowiedzią wydania 21, 22 miliardów (czyli niewiele mniej niż 10 procent wszystkich dochodów naszego państwa na rok 2014) na ciąg imprez sportowych, które poza satysfakcją nie przyniosą krajowi jako całości wielkiej korzyści?

Jeśli się na coś takiego zdecydujemy, nie będziemy już potem mieli prawa narzekać na jakiekolwiek braki środków w jakiejkolwiek dziedzinie. Na taki komfort mogą sobie przecież pozwolić narody, które swoje podstawowe potrzeby załatwiają z naddatkiem. Jeśli zdecyduje się Polska, nikt nie ma prawa potem narzekać, że brakuje na chorych, biednych i opuszczonych.

Nawet w kochającej futbol niczym narkotyk Brazylii pojawiły się ostatnio protesty społeczne przeciw mundialowi jako pierwszej potrzebie. Niestety nie bardzo widzę, kto miałby takie protesty organizować w Polsce. Bo choć głównymi profitentami będą PO i środowisko Majchrowskiego, żadna partia nie odważy się być do końca przeciw. Dlaczego? A bo się obrażą mieszkańcy podgórskich miasteczek, którzy liczą na napływ gości (co z tego że przy tym zadepczą góry, ale będą dutki), a także i dlatego, że przecież nie powie się Polakom, żeby rezygnowali ze sportowej gigantomanii.

To niestety dotyczy także PiS, wiem to, bo sondowałem już ten temat wśród polityków tej partii i to z tamtego regionu. A przecież to ta partia z natury rzeczy powinna reprezentować ducha szczególnej społecznej solidarności. To ona powinna być wierna wrażliwości pod tytułem: „na zbytki stać nas będzie wtedy, gdy ludzie nie będą czekać po kilka lat na operacje”.

Ale choćby z programu PiS, w którym rozmach pewnych projektów mi się skądinąd podobał, wiem, że obowiązuje tam doktryna: musi nas być stać na wszystko. Nie będziemy wybierali priorytetów, choćby część społeczeństwa takiej mitomanii nie przetrzymała. Co tam słabi, co tam starzy, których nie stać na zoperowanie wzroku, co tam mordujący się 24 godziny na dobę rodzice z chorym potomstwem. Oczywiście deklarujemy, że im pomożemy, ale zawsze „w miarę potrzeb”. A potrzeby są w każdej dziedzinie bez mała równie palące.

Nie zgadzam się z taką filozofią. I piszę o tym z goryczą, bo trudno jej nie odczuwać. Widzę tu zresztą ryzyko swoistego oglądania się jednych na drugich. Politycy partii wrażliwych społecznie będą się oglądać na te grupy, które są igrzyskami szczególnie zainteresowane (bo przecież nikomu nie można się narazić), A większość prawicowych wyborców będzie z kolei milczeć, bo to nie jest klasyczny spór różnicujący kraj na PO i PiS, na prawicę i lewicę. Więc w końcu wyjdzie, że wszyscy są za, tak jak wtedy kiedy w szaleńczym uporze budowaliśmy niespecjalnie dziś komukolwiek potrzebne gigantyczne stadioniszcza na Euro 2012.

Mam jednak nadzieję, że znajdzie się ktoś, może nie przywódcy polityczni, a - tak jak w przypadku walki wokół edukacji sześciolatków - jakieś środowiska społeczne, kto zorganizuje sensowną część tego społeczeństwa przeciw obłędowi. Otwiera zresztą taką drogę paradoksalnie prezydent Majchrowski, który najwyraźniej chce się z kimś podzielić odpowiedzialnością i proponuje referendum. Tylko to powinno być referendum nie w samym Krakowie czy w województwie małopolskim, a w całym kraju, bo na tę sumę, którą, jak z wdziękiem zauważył pewien dziennikarz, „powinniśmy już zacząć zbierać”, w ostateczności złożymy się wszyscy. Choć daleko nie wszyscy  na tym zarobimy.

Piotr Zaremba



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła