Pan prezydent raczy żartować!
Bronisław Komorowski zaprosił do Belwederu ekipę TVP Info, by miło zakończyć kolejny kampanijny dzień i odpowiedzieć na kilka nietrudnych pytań. Czyli de facto wygłosić pół-orędzie, dla niepoznaki z udziałem zatroskanego redaktora Marka Czyża.
Było więc trochę zapewnień, jak to lata nas dzielą od ewentualnego zapisania się do strefy euro, okraszona wrzutkami o tym, że jeśli będzie trzeba, to się przeprowadzi „drugie referendum” w tej sprawie. Jakby pierwsze – o samej akcesji do UE – dotyczyło głównie tej kwestii. Była rezolutna odpowiedź na pytanie, że „ta kampania jest o niczym”. Pierwszy powiedział:
Z przykrością muszę się z tym zgodzić.
Po czym prężył pierś opowiadając o trzech projektach ustaw, które niedawno zgłosił. Ho, ho, ho! Rozpędza nam się wujek narodu – jeszcze miesiąc kampanii i wyrobi 300 proc. normy swojej prezydentury.
Aż wreszcie pogawędka zeszła na wydarzenie dnia, czyli sędziego Wojciecha „państwo to ja” Łączewskiego, który wypalił z armaty do Mariusza Kamińskiego, Macieja Wąsika, Grzegorza Postka i Krzysztofa Brendela, wymierzając im wyroki wyższe niż te, jakie często słyszą pospolici przestępcy – pijani mordercy za kierownicą, gwałciciele, bandyci bijący ludzi czy złodzieje.
Pan sędzia swoim haniebnym wyrokiem postawił stempel na planie dla Polski: „Na Wschód marsz!” A tak się gorliwie kamuflował na Twitterze, a to deklarując, że przestaje słuchać i oglądać Monikę Olejnik, a to ciesząc się z obecności amerykańskich wojsk w Polsce i podając dalej publikacje wskazujące na imperialne apetyty Putina. Jednak śledząc statystyki udostępnianych przez niego linków do tekstów prasowych w polskim internecie wychodzi jedno: gazeta z Czerskiej, potem długo, długo nic, później trochę tvn24 i coś tam jeszcze na marginesie (np. serwisy masońskie).
Skoro pan Wojtek jest tak uważnym czytelnikiem i fanem (to jednoznacznie widać na jego profilu) dziennika, o którego redaktorach nie wolno pisać, że są spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski, nie ma się co dziwić, że zachował się dziś w sądzie jak oszalały i opowiedział się za wsadzeniem byłego szefaCBA ze współpracownikami za kraty.
Pan sędzia 7 marca napisał na Twitterze:
Źle pojęty patriotyzm jest gorszy niż nienawiść do ojczyzny.
Pan Wojtek zapewne uważa się za patriotę…
Jego wyrok oczywiście nie ma szans się utrzymać i nazwisko Łączewski będzie jeszcze za parę miesięcy (zakład, że najwcześniej w listopadzie?) odmieniane przez wiele przypadków jako dowód nadgorliwości i postradania zmysłów w todze, ale swoje już zrobił.
Wróćmy jednak do rozmowy z człowiekiem, do którego nie wolno podchodzić z krzesłem. Redaktor Czyż wątek wyroku na szefów CBA zaczął od myśli świadczącej o swoim pełnym zjednoczeniu duchowym z III RP:
Nie pytam o komentarz do wyroku, bo ani mnie ani panu nic do tego…
Pewnie, że nic im do tego. Nie komentują, bo tego-się-nie-robi! Pan dziennikarz wypowiadający takie słowa dowodzi tylko, że ktoś go obsadził w niewłaściwej roli. Czyż – śląski uczeń i kumpel Kamila Durczoka, a później gwiazda TVP w erze Roberta Kwiatkowskiego – jest gotów co najwyżej stawiać wstrząsające pytania, czy kampania jest o niczym.
O co więc w tej sprawie pytać głowę państwa jeśli nie o komentarz do zdumiewającego wyroku (zdecydowanie ostrzejszego od żądań prokuratury) sądu, politycznego jak diabli? Na przykład o to, jak to wpłynie na… kampanię wyborczą. Bo przecież – mówi Czyż – są głosy, że termin wydania decyzji przez Łączewskiego nieprzypadkowy itd. (oczywiście, że nieprzypadkowy). Tor posmarowany, pan jedzie, panie prezydencie.
Komorowski stwierdził więc z troską, że „warto poczekać z komentarzem, bo wyrok jest bardzo ostry” (logika Komorowska: skoro coś na pierwszy rzut oka bulwersuje, to lepiej o tym nie mówić…), i rzucił:
Wara komukolwiek od wtrącania się, jak pracują sądy.
Miał na myśli kwestię wyznaczania terminów ogłaszanych wyroków, ale po pierwsze zabrzmiało to zdecydowanie szerzej, a po drugie – trzeba mieć naiwność wyborcy Komorowskiego, by wierzyć, że to, co działo się dziś w sądzie przy Marszałkowskiej nie ma nic wspólnego z kampanią wyborczą.
I wreszcie doszedł pan prezydent do wyjaśnienia narodowi:
Są sprawy, za które politycy odpowiadają jak każdy inny obywatel.
To już nie jest kampanijno-geologiczne „woda ma to do siebie, że spływa…”, to nie kampanijno-awioniczne „Leciałem śmigłowcem i też z góry patrzyłem na polską wieś. (…) Zawsze z góry widać lepiej. Z Jasnej Góry – najlepiej”. To środek na uspokojenie dla narodu ambitniejszy od nieumytych nóg i lewatywy.
Ciekawe tylko, jakie sprawy miał na myśli Bronisław Komorowski? I których polityków? Może potliwego „Zbycha” Chlebowskiego (dziś prezesa Europejskiego Konsorcjum Kolejowego „Wagon”) albo „Mira”, co jednak powrócił do „dzikiego kraju”? Może posłankę Sawicką, której wiersze Asnyka i siatki z gotówką rytm serca przyspieszały? Może ministra Grada (od trzech lat obsypywanego publicznymi milionami w spółkachenergetycznych), co skutecznie stocznie uratował, forsując „przyjaciół” z Zatoki Perskiej? Może całą plejadę gwiazd Polskich Nagrań ‘2014? Może Donalda „żółwika” Tuska, Tomasza „Dorian Grey” Arabskiego czy Radka „odradzałem prezydentowi wyjazd” Sikorskiego, tak skutecznie wypełniających oczekiwania towarzyszy z Kremla i niedopuszczających do jednej uroczystości w Katyniu, a później tak skwapliwie nieprzeszkadzających towarzyszom w położeniu łapy na śledztwie?
A może pan prezydent ma na myśli siebie samego? Tak szczegółowo odpowiadającego na dziesiątki pytań w procesie ws. afery marszałkowej i tak wielokolorowo nazywającego swoją amnezję?
Zakładając nawet, że żyjemy w tak wspaniałym państwie, w którym prawdziwe są słowa prezydenta (który zresztą dawno już zapomniał, co znaczy być zwykłym obywatelem) – tak surowy wyrok na przeciętnego Polaka w życiu by nie zapadł. Trzeba było specjalnej dyspozycji sędziego, który jutro będzie mógł rozsiąść się w fotelu i rozkładając ukochaną gazetę, znaleźć docenione przez nią swoje nazwisko.
Marek Pyza