Odzyskać kawałek siebie
Odnajdywanie i identyfikowanie żołnierzy podziemia pomordowanych przez komunistów to zadanie, dzięki któremu możemy mówić o przywracaniu godności. Ale nie tym straconym, lecz państwu polskiemu, które dopiero po latach wypełnia swój obowiązek
Stefania Zarzycka była niemiłosiernie bita. Komunistyczni oprawcy nie zważali na to, że jest w siódmym miesiącu ciąży. 29 maja 1949 r., po kolejnym przesłuchaniu na lubelskim zamku, zrzucono ją do celi nazywanej „szpitalką”. Akuszerka zorientowała się, że zmaltretowana kobieta zaczyna rodzić. Wspominała później, że „to dziecko dosłownie wyszarpała na świat”. „Chłopiec czy dziewczynka?” – zapytała półprzytomna Stefania. „Dziewczynka”. Tuż przed utratą świadomości wyszeptała jeszcze: „Niech dobry Bóg pozwoli jej żyć…”. Lekarz przyjechał po godzinie, stwierdził zgon matki. Nie było wiadomo, jakie imię nadać dziecku. Tego dnia przypadały imieniny Marii, Bogusławy, Urszuli i Magdaleny. Wybór padł na Magdalenę, ale czyja to była decyzja, nikt dzisiaj nie wie. Przez dwa lata opiekowały się nią więźniarki, potem trafiła do domu dziecka. Dopiero w 1956 r. zabrał ją z niego ojciec Władysław, który na mocy amnestii wyszedł na wolność. Wcześniej skazano go na 15 lat więzienia.
Odzyskałam mamę
– W każdym człowieku, który posiada odrobinę wrażliwości, ta historia budzi emocje – mówi, nie ukrywając wzruszenia prof. Krzysztof Szwagrzyk, dyrektor Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN, którego pracownicy odnaleźli szczątki Stefanii Zarzyckiej. Była ona jedną z 22 osób, ofiar totalitaryzmów, których nazwiska przedstawiono 1 lutego na konferencji w Pałacu Prezydenckim.
Po notę identyfikacyjną Magdalena Zarzycka-Redwan wyszła na środek sali z podniesioną głową. – To jakby ktoś zdefiniował mnie na nowo. Jakbym odzyskała kawałek siebie – stwierdziła po uroczystości. Przyprowadziła z sobą dwóch wnuków, bo to bardzo ważny moment dla całej rodziny przez lata obciążonej piętnem „rodziców bandytów”. Komuniści mieli się za co mścić. Dom Stefanii Zarzyckiej w podlubelskiej Kolonii Łuszczów nazywany był przez partyzantów „naszymi koszarami”. Stefka była wysoką, efektowną i pewną siebie blondynką. To pomagało, gdy woziła z Lublina amunicję dla oddziałów WiN, które u nich gromadziły się na narady. Jej mąż Władek był kwatermistrzem, załatwiał pieniądze i broń. Wpadli pod koniec lat 40., jeden ze schwytanych żołnierzy nie wytrzymał tortur i ich wydał…
Prof. Szwagrzyk opowiada o uldze, jaką widzi u osób, które się dowiadują, że Instytut Pamięci Narodowej odnalazł i zidentyfikował ich bliskich. – Bardzo często jest tak, że te rodziny przez wiele lat nosiły w sobie ból nie do opisania. Te tragiczne przeżycia odcisnęły się na wszystkich członkach tych rodzin, na dzieciach, częściowo nawet na wnukach. Dzisiaj następuje coś na kształt oczyszczenia, wyjścia z tej traumy, która przez lata trawiła wiele polskich rodzin – opowiada historyk.
Odnalezienie po niemal 70 latach szczątków Stefanii Zarzyckiej to osobna historia. Po jej śmierci wiadomo było mniej więcej, gdzie zakopano zwłoki. Po wyjściu z więzienia jej mąż wykupił to miejsce na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. Ktoś nawet kopał, ale ciała nie było. Odnalazła je dopiero ekipa IPN. W tym samym miejscu, ale na głębokości aż 4 m.
Od Poznania po Pohost
Zasada jest zawsze taka sama i nie ma od niej żadnych odstępstw, nie ma też żadnych medialnych przecieków. O tym, że zespół IPN kogoś odnalazł, zawsze najpierw dowiaduje się rodzina, potem jest konferencja w Pałacu Prezydenckim. Na ostatnim spotkaniu prezydent Andrzej Duda po raz kolejny podkreślił, że nie może tu być mowy o przywracaniu godności odnalezionym, bo oni jej nigdy nie utracili. „My przywracamy godność Polsce, bo wreszcie odnajdujemy ich, choć przecież 30 lat prawie minęło, odkąd zrzuciliśmy okowy tamtego ustroju, który ich zamordował” – powiedział prezydent.
Uroczystość 1 lutego była wyjątkowa z kilku powodów. Ujawniono nazwiska aż 22 osób. To największa z dotychczasowych grup. Warto też spojrzeć na mapę miejsc, w których poszczególne osoby były znajdowane, bo to pokazuje rozmach działania Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN. Poznaliśmy np. nazwisko Zygmunta Góralskiego ps. Chmura, odnalezionego na cmentarzu Miłostowo w Poznaniu. Skazano go na karę śmierci za umożliwienie w czerwcu 1950 r. ucieczki z więzienia dwóm osadzonym m.in. za nielegalne posiadanie broni. Zespoły IPN w ostatnim czasie pracowały także m.in. w Kielcach, Białymstoku, Warszawie i Lublinie.
Sporym przedsięwzięciem były poszukiwania w Starym Grodkowie na Opolszczyźnie, które opisywaliśmy w tygodniku w kwietniu 2016 r. W ramach ubeckiej operacji o kryptonimie Lawina we wrześniu 1946 r. oddział NSZ Henryka Flamego „Bartka” został zwabiony na Opolszczyznę. Żołnierzy podjęto obiadem, była też wódka, do której mordercy dodali środki nasenne. Gdy partyzanci położyli się na przygotowanych posłaniach ze słomy, zdetonowano miny przeciwczołgowe umieszczone pod barakiem. Podniesione z ziemi szczątki są genetycznie badane, pierwsze efekty poznaliśmy 1 lutego.
Noty identyfikacyjne odebrały rodziny Franciszka Koniora ps. Rekin, Michała Pajestki ps. Leszczyna, a także bliscy Józefa Maślanki ps. Borsuk i Karola Maślanki ps. Tygrys. W przypadku braci nauka okazała się bezsilna, na miejscu znaleziono zniszczone wybuchem szczątki jednego z nich, ale na podstawie badań genetycznych nie da się określić, do którego one należały. Dlatego zaprezentowano ich wspólny portret.
– Wielokrotnie mówiłem, że bardzo nam zależy na tym, by prowadzić prace w kilku miejscach jednocześnie. Żebyśmy mogli na kolejnych konferencjach ujawniać imiona i nazwiska osób odnalezionych nie w jednym, ale w wielu miejscach. I to nie tylko w Polsce, lecz również na polskich Kresach – tłumaczy nam prof. Krzysztof Szwagrzyk.
Ostatnia konferencja pokazała także pierwszy namacalny efekt pracy Wydziału Kresowego IPN, którym kieruje dr Leon Popek, lubelski historyk od lat zaangażowany w upamiętnianie śladów polskości na Kresach. Zidentyfikowano szczątki Stefana Komara, podoficera Korpusu Ochrony Pogranicza, który w 1939 r. dowodził strażnicą „Pohost” kompanii granicznej KOP „Dołhinów”. Po agresji sowieckiej we wrześniu 1939 r. strażnica została zaatakowana przez NKWD. Żołnierze podjęli walkę, w której wyniku poległ m.in. jej dowódca. Jego szczątki zostały odnalezione w trakcie prac ekshumacyjnych w miejscowości Pohost na terenie Białorusi we wrześniu 2017 r. W imieniu rodziny notę identyfikacyjną odebrała wnuczka żołnierza Iwona Grzywalska.
Problem z Ukrainą
„Jeżeli ktoś by mnie zapytał, jakie my mamy wobec nich zadanie, zobowiązanie, to powiedziałbym: każdego dnia starać się budować taką Polskę, o jakiej oni marzyli – silną, zamożną, decydującą samą o sobie, czyli suwerenną, niezależną od żadnych zakazów z zewnątrz, a jednocześnie dumną, która dba o swoich obywateli, która jest w stanie się sama obronić” – mówił prezydent Andrzej Duda.
Prof. Krzysztof Szwagrzyk nie kryje satysfakcji, że „państwo polskie w końcu realnie, a nie tylko deklaratywnie” wypełnia swój obowiązek. Rzeczywiście stworzone po latach „partyzantki” Biuro Poszukiwań i Identyfikacji Instytutu Pamięci Narodowej działa prężnie. Nareszcie opiera się na pracownikach etatowych, a nie tylko na wolontariuszach, którzy są oczywiście wspaniali i wciąż garną się do pracy, ale w poważnej instytucji państwowej powinni być jednak siłą wspomagającą, a nie podstawową.
Praca na wielu „Łączkach” – tak historycy mówią o każdym z miejsc, w których komuniści grzebali pomordowanych bohaterów – przynosi efekty. Do tej pory udało się odzyskać tożsamość ponad 100 osób, są wśród nich takie postacie jak Danuta Siedzikówna „Inka”, mjr Bolesław Kontrym „Żmudzin”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”, ppłk Anton Olechnowicz czy ppłk Stanisław Kasznica. Identyfikacji będzie coraz więcej, kolejna konferencja jest zapowiedziana jeszcze na ten rok.
Niestety niewiele wskazuje na to, by zespół mógł rozpocząć prace na Ukrainie. Kategoryczny zakaz obowiązuje po tym, jak 26 kwietnia 2017 r. rozebrano łuk triumfalny na cześć Ukraińskiej Armii Powstańczej w Hruszowicach na Podkarpaciu. Mimo że pomnik (nie grób – to ważne!) został postawiony wiele lat temu nielegalnie i sławił ugrupowanie, które miało znaczny udział w wołyńskim ludobójstwie, strona ukraińska jest w swoim postanowieniu nieugięta. Przedstawiciele IPN nie ukrywają, że impas jest coraz poważniejszy. Nawet po tym, jak w grudniu ub.r. podczas spotkania prezydentów Dudy i Petra Poroszenki w Charkowie padło zapewnienie, że odblokowanie możliwości ekshumacji jest właściwie tylko kwestią techniczną, rozmowy nie posunęły się naprzód ani o milimetr. Za to już w kwietniu mają się rozpocząć prace na Litwie, a potem znów na Białorusi.
* * *
Magdalena Zarzycka-Redwan jest dziś prezesem Stowarzyszenia Dzieci Żołnierzy Wyklętych. Po konferencji w Pałacu Prezydenckim, gdy opadły już pierwsze emocje, wzięła za rękę jednego z wnuków i poszła się przyglądać wyeksponowanym portretom odnalezionych.
– Przyjechaliśmy dzisiaj do pałacu, by odebrać notę identyfikacyjną. Twojej prababci, a mojej mamy… – mówiła spokojnie, idąc z małym chłopcem przez salę kolumnową. – No i czego się tutaj dowiedzieliśmy? Poznaliśmy piękne historie żołnierzy, odnalezionych…
A co babcię najbardziej zasmuciło? Że była jedynym dzieckiem żołnierzy odnalezionych, byli albo wnukowie, albo siostrzeńcy. – A dziecko, tylko ja, jedno… Załamałam się trochę, że dzieci wyklętych już odchodzą, zostają wnukowie, ale wnukowie tę historię poniosą dalej.
Partnerem materiału jest: