Aktualne wydanie
Wydanie nr 49/2024 (626)
NA POCZĄTEK
5TEMAT TYGODNIA
19KRAJ
30ŚWIAT
38HISTORIA
56SIECI KULTURY
59KUCHNIA
70NA KONIEC
72Dlaczego jestem w Komitecie Karola Nawrockiego?
Dochodzą mnie głosy, że jako publicysta analizujący życie polityczne nie powinienem wejść do Obywatelskiego Komitetu Poparcia Kandydata na Urząd Prezydenta RP dr Karola Nawrockiego. Uczestnicząc w nim, podejmuję przecież zobowiązanie, które utrudnia mi bezstronną ocenę popieranego kandydata oraz jego konkurentów, a tego należy oczekiwać od publicystów.
Dziś w Polsce stanęliśmy jednak wobec fundamentalnego zagrożenia państwa prawa, demokracji, a nawet narodowej suwerenności.
To ich obrona powinna być priorytetem wszystkich świadomych tego obywateli. Gdyż jeśli rządzące ugrupowania przejmą także urząd prezydencki, to jak powiedział ważny ich przedstawiciel Grzegorz Schetyna, „system zostanie domknięty”. Parlamentaryzm będzie pozorem, prawo narzędziem oligarchii, a wolność słowa oraz pluralizm medialny, i tak podważane dziś przez ogromną przewagę lewicowo-liberalnego frontu, staną się wspomnieniem. Biorąc pod uwagę podporządkowanie koalicji 13 grudnia establishmentowi unijnemu, zakwestionowana zostanie także polska niepodległość.
Krytyczne głosy dobiegają mnie z dominującej, lewicowo-liberalnej strony polityczno-medialnej sceny. Od ludzi i środowisk, które nie reagują na blokowanie prawicowych mediów i groźby pod ich adresem. O pryncypia zaczynają troskać się ci, którzy są zaprzeczeniem dziennikarskiej rzetelności nie dlatego, że popierają określone orientacje oraz reprezentujących je polityków,
ale dlatego, że robią to bezwarunkowo, łamiąc wszelkie zasady przyzwoitości. Przemilczają to, co mogłoby im zaszkodzić i nie tyle krytykują ich rywali, ile usiłują ich zniszczyć. Szukają jakiegokolwiek pretekstu do ich potępienia, deformując rzeczywistość, odwołują się do pomówień i insynuacji. Możemy obserwować to już na starcie kampanii prezydenckiej. Czy media lewicowo-liberalnego nurtu analizują znaczące elementy polityki Rafała Trzaskowskiego jako prezydenta Warszawy, choćby kampanię usuwania krzyży z urzędów miejskich? Czy przypominają jego niepokojące wypowiedzi, np. twierdzenie, że Nord Stream to wyłącznie biznesowy projekt, a Polsce niepotrzebne jest duże lotnisko, bo takie znajduje się już w Berlinie?
Działania te i deklaracje nie są lapsusami, ale wskazują istotne cechy postawy kandydata i dlatego powinny być prześwietlone.
Nie podejmuje tego przeważający segment mediów, natomiast zajmuje się oszczerczym zarzutem „hajlowania” Nawrockiego i lustracją jego przeciwników na ringu w okresie, kiedy uprawiał on wyczynowo boks. Szukanie na niego haków prowadzi do
skandalicznych, acz typowych dla współczesnego medialnego światka pomówień pod adresem kandydata prawej strony. Zawsze przecież znajdą się anonimowi świadkowie, a z czasem może i tacy, którzy pod własnym nazwiskiem są w stanie powiedzieć wszystko. Tak odbiera się dobre imię niewygodnym politykom, a publiczną debatę zastępuje nagonką.
To dziś problem całego Zachodu, który jaskrawo obserwować mogliśmy przy okazji kampanii prezydenckiej w USA. Mechanizmy
demokracji niszczone są poprzez dezawuowanie opozycji, czyli przeciwników obecnego status quo; kolejnym krokiem
jest próba eliminacji ich z życia publicznego za pomocą sądowych wyroków. Uderza to w fundament parlamentarnego ładu.
Tę samą strategię obserwujemy w USA, co w III RP. Bo to Polska Tuska i Trzaskowskiego ma być laboratorium, w którym
przetestowane zostaną metody zwalczania opozycji wobec oligarchii UE. Widzimy już podobne próby kryminalizowania
przeciwników politycznych we Francji i Niemczech. Dominujący nurt medialny temu sekunduje. W takim stanie rzeczy absurdem byłoby udawać, że funkcjonujemy w układzie tradycyjnych norm.
Amerykańscy dziennikarze mówili wprost, że ich powołaniem jest niedopuszczenie Trumpa do władzy, ich francuscy
odpowiednicy za wszelką cenę walczą z Marine Le Pen, niemieccy z AfD, a polscy z PiS. I przyznają, że w tej wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
Jeśli teraz z mediów, które przekształcone zostały w ośrodki propagandy politycznej, słyszę, że naruszyłem standardy, angażując
się do komitetu poparcia Nawrockiego, to nie o normy przecież chodzi, ale o to, kogo poparłem. Gdyby był to kandydat
establishmentu, wszystko pozostawałoby w najlepszym porządku.
Zaangażowałem się formalnie, bo wprawdzie to, komu sprzyjam, wynika jednoznacznie z moich publicznych wystąpień, ale położenie, w którym znalazł się mój kraj, wymaga działań szczególnych. Dlatego po raz pierwszy w III RP oficjalnie włączyłem się w działanie politycznej instytucji.
Zwycięstwo Nawrockiego stwarza nadzieję na zablokowanie procesu destrukcji polskiej demokracji i praworządności, na
odbudowę naszej podmiotowości, tożsamości i parlamentaryzmu. W efekcie liczyć można także na odtworzenie kultury
politycznej i przywrócenie standardów, które winny w niej obowiązywać.
Bronisław Wildstein
Dopaść Nawrockiego
Po tych kilku dniach widać, że obóz rządowy będzie sięgał po wszelkie metody prowadzenia politycznej wojny i nie zawaha się posiłkować również wsparciem z zagranicy, by uderzać w Nawrockiego – nowy numer tygodnika „Sieci” ujawnia, jaki oręż szykuje system Tuska, by pokonać kandydata obywatelskiego w rozpoczynającej się wkrótce kampanii prezydenckiej.
Nagonka ruszyła
Wystarczyło kilkadziesiąt godzin od przedstawienia Karola Nawrockiego jako kandydata na prezydenta, by obóz III RP i sprzęgnięty z nim medialny kartel odkrył środki, którymi prezes IPN będzie atakowany w tej kampanii – pisze Marek Pyza na łamach nowego wydania tygodnika „Sieci”.
Chcą zniszczyć nasze dzieci
Wychowanie do życia w rodzinie uczyło, jak zakładać rodzinę, tymczasem edukacja seksualna zawarta w edukacji zdrowotnej uczy, jak zakładać prezerwatywę – z Hanną Dobrowolską, polonistką, autorką podręczników szkolnych do języka polskiego dla kl. 4–6 oraz nauczania początkowego, współzałożycielką Ruchu Ochrony Szkoły, rozmawia Dorota Łosiewicz.
Alfabet Rafała
Rafał Trzaskowski nie lubi Warszawy. To skupiony na sobie narcyz, który jest oderwany od świata i nie rozumie potrzeb zwykłych ludzi. Jego prezydentura nie byłaby służbą dla kraju, ale zwieńczeniem osobistej kariery – pisze Konrad Kołodziejski na łamach tygodnika „Sieci”.