Archiwum
Wydanie nr 46/2024 (623)
NA POCZĄTEK
5TEMAT TYGODNIA
20KRAJ
30OPINIE
43ŚWIAT
46HISTORIA
52SIECI KULTURY
55PODRÓŻE
64KUCHNIA
68NA KONIEC
70Waszyngton w Warszawie?
Amerykanie decydowali o przyszłości swojego państwa, wybierali swojego prezydenta. Ale decydowali także o naszym, polskim losie. Gdyby wygrała Kamala Harris, pętla na szyi polskiej niepodległości zacisnęłaby się jeszcze bardziej. A naszej demokracji nie dałoby się już może uratować, marsz ku autorytaryzmowi znacznie by przyspieszył. Do zewnętrznej interwencji prowadzonej z Brukseli i Berlina dochodziło bowiem ostentacyjne przyzwolenie ze strony Waszyngtonu na działania represyjne, wymierzone w siły opozycyjne. Symbolicznie ambasador USA Mark Brzezinski nawet nie ukrywał, że nie chce widzieć ani deptanej konstytucji, ani więźniów politycznych, ani bandyckich metod przejmowania niezależnych bądź niewygodnych instytucji, w tym mediów publicznych. Mam nadzieję, że szybko odejdzie, a jego następcą zostanie człowiek rozumiejący, że i u nas „tolerancyjni demokraci” to bardzo często po prostu brutalni zamordyści. Dokładnie tak jak za oceanem.
Za maską oficjalnych, gładkich, „państwowych” oświadczeń obecnej władzy kryje się wyraźny strach przed wejściem do gry „Trumpa 2.0” – polityka, który może się okazać znacznie skuteczniejszym i mocniejszym graczem niż w czasie swojej pierwszej kadencji. Tego strachu nie przykryją zaklęcia o konieczności budowania „ jeszcze silniejszej” Europy. Ten kurs oznacza po prostu wzięcie na jeszcze krótszą smycz słabszych państw, faktycznie kolonizowanych bądź skolonizowanych, w tym niestety obecnej Polski. Unia Europejska nie zbuduje żadnej „strategicznej suwerenności”, nie mówiąc już o dającej bezpieczeństwo armii, bo sama jest zbudowana na fałszywych fundamentach, na przemocy i nierówności. Jedynym efektem „pogłębienia integracji” będzie nowe niemieckie imperium. Kto pcha nasz kontynent w tę stronę, służy interesom Berlina. Niemcy zdają się zresztą czerpać szczególną, perwersyjną przyjemność z obsadzania „elit” innych państw w roli klakierów swojego „przywództwa”.
Los uśmiechnął się do polskiego obozu niepodległościowo-demokratycznego, ale nie byłoby tego prezentu, tej szansy, gdyby nie osobista wielkość Donalda Trumpa, człowieka, który dokonał rzeczy bez precedensu w najnowszej historii Ameryki i świata. Wrócił, choć wielu uznało go już za politycznego trupa. Cudem przeżył zamach na swoje życie, zarówno w tym konkretnym przypadku, jak i w czasie całej kampanii wykazał się wspaniałą odpornością, wytrwałością, dzielnością. Zaprezentował cechy, które w polskich warunkach wyróżniają w takiej skali tylko jednego polityka: Jarosława Kaczyńskiego. To rodzaj nieprawdopodobnej determinacji, woli walki, skupienia na celu, politycznego talentu i także miłości do ojczyzny. Polityczne sukcesy prezesa PiS są zresztą w perspektywie dekad znacznie większe niż sukcesy 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych, choć oczywiście Polska waży wielokrotnie mniej na globalnej scenie niż supermocarstwo.
W obozie Zjednoczonej Prawicy trwa dyskusja o wnioskach z tryumfu Trumpa. Czy i u nas jasny przekaz, charyzma i niespożyta energia mogą przewrócić antyspołeczny, antynarodowy, oligarchiczny system władzy? Czy należy zaryzykować i raczej szukać wielkiej tożsamościowej fali, niż pragmatycznie ciułać punkty wśród wrażliwych estetycznie wyborców chwiejnych, stanowiących w Polsce realnie istniejące „centrum”? Odpowiedzi na te pytania będą miały konsekwencje przy wyborze kandydata PiS na prezydenta. Odpowiedzi nie są proste, bo choć sądzę, że polityka rządu Tuska wcześniej czy później wykreuje sytuację rewolucyjną, to raczej nie nastąpi to jeszcze w chwili wyborów prezydenckich, ale później, w czasie elekcji parlamentarnej. Procesy gnilne muszą potrwać trochę dłużej. Poza tym nigdy nie można rezygnować z tej warstwy polityki, która nakazuje odnoszenie się do tych problemów, które ludzie, a nie elity obozu politycznego, uznają za naprawdę ważne.
Trump najwięcej mówił o gospodarce i imigracji, walczył z zakłamanym establishmentem, okraszał wszystko elementami wojny kulturowej, ale jednocześnie patrzył uważnie na słupki. Wygrał, bo się zmienił, ustabilizował, słuchał doradców i sztabowców. Wygrała dobra, przemyślana polityka mocnego polityka, a nie szaleńcza szarża.
6 listopada w świat poszła potężna iskra nadziei. Nadziei, że z naszej cywilizacji da się jeszcze sporo ocalić, że jeszcze nie wszystko stracone. I choć wygrał niezwykły, niebanalny, czasem irytujący człowiek, to jednocześnie wygrali najzwyklejsi, normalni ludzie, dbający o swoje rodziny i swoje ojczyzny. Przegrały pycha, arogancja, pogarda, ideologiczne szaleństwo zmutowanego marksizmu. Przegrały w USA, przegrają i w Polsce. Jeszcze będzie w Warszawie Waszyngton. Może szybciej, niż myślimy.
Jacek Karnowski
W nowym "Sieci": Triumfator Trump
W najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci” redakcja analizuje spektakularną wygraną Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. W styczniu 2025 r. Trump jako 47. prezydent Stanów Zjednoczonych ponownie zasiądzie w Białym Domu.
Dyplomacja, głupcze!
Zwycięstwo Donalda Trumpa pokazało, jak skrajnie nieodpowiedzialni ludzie rządzą w Polsce. Nawet nie zakładali bowiem, że kandydat republikanów ma szansę wrócić do Białego Domu. A może jednak dopuszczali taką możliwość, lecz nie przeszkadzało im to w obrażaniu byłego – i przyszłego – prezydenta USA? Kto igra z polskim bezpieczeństwem, nigdy nie powinien sprawować władzy – pisze Marek Pyza w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Donald Trump, Triumfator
Zrobił to – rzucił wyzwanie władcom oraz właścicielom świata i wygrał. I to w spektakularny sposób. W styczniu 2025 r. Donald Trump jako 47. prezydent Stanów Zjednoczonych znów zasiądzie w Białym Domu – pisze Dariusz Matuszak w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Programowa demoralizacja
31 października późnym popołudniem Ministerstwo Edukacji Narodowej opublikowało podstawę programową nowego obowiązkowego przedmiotu – edukacja zdrowotna. Wchodzi do szkół 1 września 2025 r. Dokument trafił do konsultacji społecznych, które potrwają do 21 listopada br. i od razu wzbudził duży sprzeciw nauczycieli, pedagogów i rodziców, którzy uważają, że nie chodzi o edukację, a deprawację – pisze w najnowszym numerze tygodnika „Sieci” Dorota Łosiewicz.