Niemcy mają swoją unię. Z Moskwą
Jak przyszłe pokolenia ocenią nas, współczesnych Polaków, tak spokojnie patrzących na podpalanie Europy? Jak nazwą takie władze? - pyta Michał Karnowski.
Pan prezydent Bronisław Komorowski błysnął dziś odwagą. Uznał, że działania Rosji na Ukrainie są „niedopuszczalne”. No, no, mocne słowa. Pan premier Donald Tusk swoje powiedział już wcześniej. Zabawił się w analityka i ogłosił prognozę sprowadzającą się do stwierdzenia, że (oczywiście niestety) jak Rosja zechce, to sobie pół Ukrainy weźmie. Po czym ruszył w czysto propagandowy objazd promujący pomysł Unii Energetycznej. Chyba mu umknęło, że przy całkowitym milczeniu jego rządu i wyszydzaniu sprzeciwu śp. Lecha Kaczyńskiego Niemcy już Unię Energetyczną zawiązały. Z Rosją. Wielkim gazociągiem Nord Stream na dnie Bałtyku.
Rura ta powstała właśnie po to by w razie rosyjskiego ataku na Ukrainę dostawy do Berlina płynęły spokojnie. By strategiczne znaczenie Kijowa zmalało o dla Zachodu 2/3. Przestrzegał przed takim rozwojem wypadków, w bardzo dramatycznych słowach, lider opozycji, Jarosław Kaczyński.
Jak dziś widać była to dobra, trafiona w punkt, inwestycja niemiecko-rosyjska. Przynosi na naszych oczach zamierzone przez inwestorów efekty i zapewne niezły ubaw muszą mieć w salach niemieckiego MSZ (gdzie Bismarck godnie jest upamiętniony) słuchając propozycji by teraz Unia razem, wspólnie kupowała surowce od Rosji. Zresztą, nawet pozory zachowują z trudnością. Pani kanclerz Merkel była wczoraj dla przyjaciela z Warszawy niezbyt miła. Szorstko dała do zrozumienia, że najnowsze jego pomysły są niepoważne.
A Ukraina? Niestety, polskie władze kontynuują zgubną dla Polski linię przyjętą w roku 2007, wraz z przejęciem władzy. To polityka lekceważenia zagrożenia putinowską zachłannością. Bo można zrozumieć, że Stany Zjednoczone, Francja, Niemcy czy Włochy nie chcą umierać za Donieck. To typowa krótkowzroczność sytego Zachodu. Jednak z punktu widzenia polskiego interesu narodowego nie ma słów zbyt mocnych by oddać grozę sytuacji.
Obserwujemy oto jak Rosja całkowicie otwarcie, bezczelnie wysyła na Ukrainę dywersantów, podpala ten kraj, dokonuje zaboru jego terytorium, przygotowuje się do dalszej inwazji, a jednocześnie każdą próbę reakcji Kijowa uznaje za akt wrogi, wojenny, faszystowski. Metoda to dobrze znana Polakom, wszak Moskwa przez cały wiek dbała właśnie o „spokojność” obywateli naszych. Skończyło się, jak wiemy, rozbiorami. A potem, z użyciem tych samych niemal argumentów, rozbiorem czwartym, w 1939 roku.
Co w tej sytuacji robią polskie władze? Co poza próbą wykorzystania obaw Polaków w kampanii wyborczej uczyniły dla Ukrainy? Owszem, widać, i dobrze, pewne starania o zwiększenie bezpieczeństwa Polski. Ale to za mało. Dramatyczne apele Arsenija Jaceniuka o pomoc, o uwagę, o sojusze przechodzą mimo uszu polskiego prezydenta i premiera. Żadnej inicjatywy, żadnej akcji dyplomatycznej. Nic. Cynizm wykorzystania Witalija Kliczki na platformerskim zjeździe partyjnym bije dziś po oczach.
A przecież wiemy, nie będzie wolnej Polski bez samodzielnej Ukrainy. Gra idzie o to jak blisko będzie Rosja, jak duży będzie miała potencjał w regionie, jak bardzo będzie na nas wpływała.
Trzeba działać, bić na alarm, wykorzystywać wszystkie wpływy, atuty, możliwości. Jak to zrobić? Można choćby skorzystać z doświadczeń śp. Lecha Kaczyńskiego, który w obliczu agresji rosyjskiej na Gruzję potrafił zjednoczyć region, obudzić Europę, wymóc zawrócenie czołgów rosyjskich spod Tbilisi. Inna sprawa, że zapłacił za to życiem. Ale swój obowiązek wobec kraju spełnił.
Obecnych polskich władz nie stać na taką determinację. Wygląda jakby już pogodziły się z przesunięciem granic i wpływów, jakby patrzyły na to wszystko jak na jakąś grę komputerową, nierealną, daleką, nieprawdziwą.
Dokładnie tak samo jak traktowały ostrzeżenia o niebezpieczeństwie niesionym przez gazociąg rosyjsko-niemiecki. Dziś widzimy cenę tamtego zaniechania. Jaka będzie cena obecnych złudzeń? Jak przyszłe pokolenia ocenią nas, współczesnych Polaków, tak spokojnie patrzących na podpalanie Europy? Jak nazwą takie władze?