Autorzy 2023 - promocja!

„Mit o Szarym” - wywiad z Marią Hamilton

opublikowano: 22 sierpnia 2013
„Mit o Szarym” - wywiad z Marią Hamilton lupa lupa

W najnowszym numerze miesięcznika "wSieci Historii" znajdą Państwo film Grzegorza Królikiewicza - Mit o „Szarym”. Tymczasem zapraszamy Państwa do zapoznania się z fragmentem wywiadu z Marią Hamilton, córką gen. Antoniego Hedy „Szarego”. 

Proszę powiedzieć, jak wyglądało pani dzieciństwo przed aresztowaniem ojca?

Moja siostra urodziła się półtora roku przede mną. Obie urodziłyśmy się w okresie, kiedy rodzice się ukrywali, bo ojciec był poszukiwany po rozbiciu więzienia w Kielcach w sierpniu 1945 r., z którego jego oddział uwolnił z rąk UB więźniów, żołnierzy AK. Rodzice zmieniali miejsce pobytu pod fałszywymi nazwiskami, najdłużej jako Wiśniewscy. Mieszkali we Włocławku, w Solcu Kujawskim i Emilianowie na Mazurach, gdzie ojciec był kierownikiem cegielni. Wszędzie jednak był przez kogoś rozpoznawany lub było blisko rozpoznania i wówczas zachodziła konieczność natychmiastowej zmiany miejsca pobytu. Rozpoznawali ojca ludzie pochodzący z Kielecczyzny – w Emilianowie był to osłaniający polowanie żołnierz WP, dawny partyzant AL. Ojciec oczywiście zaprzeczał swojej tożsamości, ale ucieczka wraz z żoną i dziećmi musiała być natychmiastowa. Nie wchodziły w grę takie rejony Polski jak Dolny Śląsk lub woj. szczecińskie, bo ulokowało się tam dużo AK-owców z kielecczyzny i rozpoznanie byłoby nieuniknione. Rodzice wraz z dziećmi udali się wiec na Wybrzeże – najpierw do Gdyni-Chyloni, gdzie mieszkała siostra Mamy, Anna, a następnie do Swarzewa nad Zatoką Pucką. Wtedy ojciec wiedział już, że jedyną szansą uniknięcia aresztowania jest ucieczka z Polski, i zaczął przygotowania do zaciągnięcia się na jakiś statek jako marynarz. Sprawa stawała się pilna, a pobyt w Swarzewie u miejscowego rybaka coraz bardziej niebezpieczny, bo zaczęto legitymować osoby przyjezdne i wprowadzono obowiązek zameldowania. Niestety, w tym czasie ojciec został zdradzony przez jednego z najbliższych przyjaciół, towarzysza walki partyzanckiej, który poszedł na współpracę z UB. Dokładnego miejsca naszego pobytu nie znał nikt, ale moja babcia wiedziała, że wcześniej udaliśmy się do cioci Anny w Gdyni. Pan ten, którego babcia poznała już kiedyś jako przyjaciela mojego ojca, odwiedził ją w Wolborzu i podstępnie, pod pretekstem dostarczenia lekarstw dla dzieci, uzyskał adres cioci. Babcia uwierzyła, bo wiedziała, że my przechodziłyśmy wówczas koklusz i leki były potrzebne. Był koniec lipca 1948 r., siostra miała wówczas dwa i pół roku, ja rok. Ojciec, nieświadomy zdrady, pojechał do Gdyni właśnie po leki dla nas i już od mieszkania mojej cioci, przez aptekę, aż do dworca kolejowego Gdynia-Chylonia był śledzony, a ulice obstawione były wojskiem i milicją. Po drodze wstąpił do kwiaciarni, gdzie zapytał się: „Co tu się dzieje? Dlaczego miasto jest tak dziwnie puste?”. Wówczas pani kwiaciarka odpowiedziała: „No, prawdopodobnie mają łapać jakiegoś bandytę”. Wtedy już ojciec zaczął się domyślać, że chodzi o niego i że oni już wiedzą, gdzie przebywa. Gdy dotarł do dworca, nabrał pewności, że sprawa dotyczy jego. Doszedł do kasy – wiem tylko, że nie podał właściwego miejsca, do którego zmierzał, kupił bilet do zupełnie innej miejscowości, bo nie chciał, żeby moja mama była również aresztowana. Wtedy poczuł, że zarzucono mu worek na głowę i go związano. To był moment aresztowania. Z opowiadań ojca wiem, że w gdyńskim areszcie był traktowany poprawnie. Wstawiła się za nim żona komendanta posterunku milicji, która rozpoznała „Szarego” i zapytała się: „Dlaczego wy tego bohatera tu trzymacie?”. Okazało się bowiem, że pani ta pochodziła z Kielecczyzny, znała ojca ze zdjęć lub ze słyszenia, bo jej brat był w partyzantce. Wówczas komendant milicji dał ojcu sygnał, że w nocy postara się umożliwić jego ucieczkę z aresztu. Okazało się jednak, że wkrótce przybyło więcej strażników, i w tej sytuacji było to niemożliwe. Ojciec został aresztowany w 1948 r. w Gdyni i był sądzony przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Kielcach, skazany 4 stycznia 1950 r. na czterokrotną karę śmierci, zamienioną decyzją prezydenta RP na dożywocie. Siedział w różnych więzieniach – w Kielcach, w Warszawie na Rakowieckiej, w Rawiczu i we Wronkach. W sumie przebywał tam prawie osiem i pół roku, do listopada 1956 r. Został wówczas urlopowany, bo zwolnienie całkowite nie było możliwe z uwagi na zawarty w akcie oskarżenia skandaliczny artykuł dotyczący współpracy z okupantem podczas wojny, czyli tzw. sierpniówkę (dekret PKWN z 31 VIII 1944 r.). Zarzut ten został zdjęty dopiero w 1959 r., podczas rewizji procesu. Po zasądzeniu kary, już odbytej, ośmiu lat za rozbicie więzienia w Kielcach, ojciec został definitywnie zwolniony. O rehabilitacji w tym czasie nie mogło być mowy i nastąpiła ona dopiero po 1989 r. Wszystko, o czym wspomniałam powyżej, znam oczywiście z relacji rodziców, okres mojego dzieciństwa nierozerwalnie związany jest z tematem więzienia, rewizji, rozpraw, adwokatów, listów pisanych do ojca itd. Moje wspomnienia kojarzą się z tym, że dla mnie było niemal normalne to, iż ojciec jest w więzieniu i że my z siostrą piszemy listy do Bieruta z prośbą o ułaskawienie. Są one nawet gdzieś zachowane. Pisałyśmy je jako córki, wspierając starania mamy, która walczyła o zamianę kary śmierci na dożywocie. Wtedy byłaby szansa, że ojciec będzie żył. A tu nastąpiły cztery kolejne wyroki kary śmierci. To mi się właśnie z ojcem kojarzy. Wydawało mi się więc normalne to, że piszemy listy do prezydenta Bieruta z prośbą o ułaskawienie naszego tatusia. To niesamowite, bo miałyśmy wówczas od czterech do sześciu lat.

Jaka była treść tych listów?

Oczywiście, pomagała pisać je mama, a my przepisywałyśmy naszym charakterem pisma. Listy te są pisane z dziecięcego punktu widzenia, gdzie chodziło o uwolnienie naszego tatusia, abyśmy mogły go mieć w domu tak jak inne dzieci. Listy z prośbą o ułaskawienie oczywiście pisała też mama, która jak lwica walczyła o życie swego męża, czyli o zamianę kary śmierci na dożywocie. My przeżywałyśmy bardzo rozpacz i smutek mamy po kolejnych orzeczeniach kary śmierci, jej smutne relacje z widzeń z ojcem, wysyłanie paczek, gdy już można je było wysyłać, a zawierały one podstawowe produkty spożywcze, takie jak np. tłuszcz i cebula. Do listów czasem można było załączać zdjęcia, ale w bardzo ograniczonej liczbie, mama prosiła więc fotografa, aby każde zdjęcie w formacie pocztówki było przedzielone na pół i zawierało dwie różne odbitki. W ten sposób ojciec otrzymywał podwójną liczbę zdjęć swoich córek np. przy odrabianiu lekcji lub ubieraniu choinki. Ale było to dozwolone dopiero w ostatnim okresie pobytu ojca w więzieniu we Wronkach [czyli zapewne po śmierci Stalina, w 1953 r.].

Pani ojciec czynnie przeciwstawiał się śledczym z Urzędu Bezpieczeństwa, w tym także Józefowi Różańskiemu, od 1 lipca 1947 r. szefowi sekcji śledczej Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Proszę opowiedzieć coś na ten temat.

Oni mojego ojca trochę się bali, a właściwie czuli pewien respekt, wiedząc, że za „Szarym” stoi prawie cala Kielecczyzna.

Dlaczego się bali?

Z tego, co ojciec opowiadał, inni więźniowie rzeczywiście byli potwornie torturowani. Przykładem może być tu generał brygady, pilot i as przestworzy w Bitwie o Anglię, Stanisław Skalski. Był on w śledztwie przez ubeków masakrowany. Ojciec mówił, że on sam nigdy właściwie nie został uderzony i poddany torturom. Raz, kiedy próbowano to zrobić – i to było chyba na Rakowieckiej – zamachnął się krzesłem, chcąc uderzyć Różańskiego. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa czuli jakiś dziwny respekt przed ojcem. Był on zdecydowany na to, że mogą go zabić na miejscu, ale nie będą go torturować czy bić. W nakręconym niedawno przez Grzegorza Królikiewicza filmie pt. „Mit o »Szarym«” jest fabularyzowana scena, oparta na fakcie autentycznym, w której ojciec przesłuchiwany przez Różańskiego (śledztwu przysłuchiwał się także jakiś Rosjanin) chciał sobie uciąć palec u ręki. Poprosił więc o podanie noża, co wywołało oczywistą konsternację. Odpowiedzieli, że to wykluczone. Ojciec więc wyjaśnił: „Dajcie mi tutaj nóż i ja będę sobie wszystkie palce po kolei przy was obcinał, żeby wam udowodnić, że słowa nie powiem i nikogo nie zdradzę”. Oni po prostu czuli jakiś respekt. Poza tym doskonale wiedzieli, że wtedy było jeszcze duże podziemie antykomunistyczne, złożone z byłych członków Armii Krajowej. Było dużo poukrywanej broni, a lata powojenne mogły się różnie skończyć i mogła wybuchnąć nawet wojna domowa,. Oni chyba też liczyli, że przez ojca będą mieli wpływ na tych ludzi. W każdym razie, gdy ojciec wyszedł z więzienia, chciano go w pewien sposób kupić różnymi względami: m.in. dostał mieszkanie w Warszawie. Powodów tego było jednak kilka – poza możliwością łatwiejszej inwigilacji i podsłuchu – nie chciano dopuścić do powrotu „Szarego” na Kielecczyznę, o czym ojciec dowiedział się z ust samego ministra Kliszki. Bezpieczniej było zatrzymać „Szarego” w stolicy.

Proszę jeszcze coś opowiedzieć o okresie pobytu pani ojca w więzieniu.

Często słyszę pytanie o dzieciństwo bez ojca, w czasie jego uwięzienia. Wbrew temu, co ludzie spodziewają się usłyszeć, miałyśmy z siostrą pogodne dzieciństwo. Zaznaczam, że mówię tutaj tylko za siebie, ale jestem pewna, że moja siostra ma podobne odczucia. Nasze dzieciństwo było, mogę powiedzieć, w pewien sposób „urozmaicone”. Często zmieniałyśmy miejsce zamieszkania. Mieszkałyśmy u babci w Wolborzu koło Piotrkowa Tryb., na Śląsku, a najdłużej w Łodzi. W dwóch ostatnich miejscach mieszkałyśmy u naszych cioć, czyli sióstr mamy. Rodzina tak się nami zajęła, że my praktycznie jako dzieci nie odczuwałyśmy braku ojca. Wujek, który był z nami w Łodzi, pomagał nam w lekcjach, uczył grać w szachy, przebierał się za św. Mikołaja. Właściwie przejmował funkcje ojca. Dlatego wbrew temu, co ludzie oczekują usłyszeć, miałyśmy raczej szczęśliwe dzieciństwo. Muszę jednak zaznaczyć, że z czasem zaczęłyśmy bardziej rozumieć powagę sytuacji, smutek oraz problemy mamy i współodczuwać z nią rozłąkę z ojcem. Wcześniej przecież trudno byłoby tego oczekiwać od trzy- czy czteroletniego dziecka.

Na pewno nie odczuwała pani braku ojca?

Absolutnie nie mogę tak powiedzieć. Chodziło mi tylko o to, że opieka i serce ze strony rodziny mamy pozwalały odsunąć te rzeczywiste i dramatyczne problemy od umysłu dziecka. Brak ojca odczuwałyśmy dopiero przez zestawienie z cierpieniem mamy. Jeździła na rozprawy i widzenia. Pracowała w różnych zakładach: na Śląsku w kopalnianej księgowości, w Łodzi była kierowniczką przyzakładowej stołówki. Pracowała tam od szóstej rano, a żeby zdążyć, musiała wstawać przed czwartą. Kiedy wracała, było już ciemno i późno, a w domu kończyła jeszcze różne kalkulacje i rozliczenia finansowe. Natomiast bezpośrednio zaczęłyśmy odczuwać ojca uwięzienie, kiedy zezwalano już nam na widzenia. Ja byłam co prawda tylko raz, we Wronkach. Mama jeździła na widzenia do ciężkiego więzienia w Rawiczu, a potem do Wronek. To ostatnie było po śmierci Stalina nieco „lżejsze” i łatwiej było tam uzyskać widzenie. Mama zwalniała się z pracy, brała moją siostrę i całą noc jechały pociągiem z kilkoma przesiadkami. Czekając pod więzieniem od piątej rano, nie wiedziała, czy uzyska widzenie. Czekała na deszczu z dzieckiem. Pisała podanie, następowała odmowa i przed mamą i siostrą droga powrotna, smutek i rozgoryczenie. Dlatego zabieranie tam dzieci było problematyczne, bo zawsze istniała możliwość odmowy widzenia. Ja więc widziałam ojca w więzieniu tylko raz.

Który to był rok?

Przypuszczam, że 1954, gdy miałam około siedmiu lat. Wcześniej widzenia dla nas w ogóle nie były możliwe, bo formalnie nie byłyśmy dziećmi ojca. W listopadzie 1953 r. rodzice wzięli ślub cywilny w więzieniu we Wronkach (wcześniej mieli potajemny ślub kościelny) i my dostałyśmy w końcu metryki i nazwisko ojca. Pamiętam, że to widzenie było dla mnie – z punktu widzenia dziecka – pewną torturą. Po raz pierwszy widziałam ojca świadomie, bo trudno byłoby spodziewać się, by roczne dziecko cokolwiek zapamiętało, a w chwili aresztowania ojca miałam rok i dwa miesiące. Wprowadzano nas do pokoju, naprzeciwko siedział strażnik. Mama posadziła mnie na ojca kolanach. Mimo że wiedziałam, iż to mój ojciec, był dla mnie obcym człowiekiem. Strażnik siedzi i przysłuchuje się. Spotkanie trwa pół godziny. Mama wzruszona rozmawia. Trzeba było szyfrować każde słowo. Chodziło o sprawy rewizji wyroku i zbieranie pieniędzy na adwokatów. Dla dziecka były to obce tematy. Pamiętam, że ojciec pytał mnie o babcię, ciocię i innych członków rodziny. Pamiętam, że dla mnie najważniejszy był jednak zegar. Patrzyłam na tego strażnika, który siedział trzy metry od nas przy drzwiach, a nad nim wisiał ogromny zegar. Wiedziałam, że spotkanie ma trwać pół godziny. Patrzyłam na wskazówkę i marzyłam, żeby to spotkanie się skończyło. Zupełnie inaczej odczuwa taką sytuację dorosły człowiek, a inaczej dziecko, zwłaszcza takie, w którego życiu ojciec pojawia dość późno. Byłam już siedmioletnim dzieckiem, nagle posadzonym na kolanach obcego pana, i musiałam w tym momencie uwierzyć, że to mój ojciec. To było dla mnie trudne. Tak jak ja zapamiętałam ten zegar, we wspomnieniach mojej siostry z jej widzeń z ojcem przebija stukot drewnianych, więziennych chodaków, gdy prowadzono ojca na spotkanie. Ja tego nie pamiętam, wiem tylko, że był to szczupły, bardzo blady pan, w szarym więziennym ubraniu.

Gdy ojciec opuścił więzienie w końcu 1956 r., siostra miała prawie jedenaście lat, ja dziewięć i pół. Po początkowej radości, wręcz euforii, przyszedł czas na oswajanie się z nową sytuacją i wzajemne poznawanie. Było chyba nawet pewne rozczarowanie z obu stron, bo ojciec gdzieś podświadomie oczekiwał spotkania dwóch słodkich aniołków z kokardami na czubku głowy, z którymi będzie bawił się i baraszkował, no i zabierze nas na lody. To było jego marzenie w więzieniu. A tu czekały dwie pannice, prawie nastolatki, buntujące się przeciwko pewnej żołnierskiej dyscyplinie, którą ojciec próbował wprowadzić. Chodziło tu np. o jedzenie surowej cebuli (która w więzieniu była głównym źródłem witaminy C) albo wprowadzenie porannej gimnastyki zimą przy otwartym oknie. Pół roku po wyjściu ojca z więzienia przeprowadziliśmy się do Warszawy, gdzie zaczęło się normalne, rodzinne życie, ale głównie adaptacja ojca do nowej rzeczywistości. Jednakże zawsze tylko pewna część życia mojego ojca należała do rodziny, a druga część – ta większa – zawsze związana była z jego działalnością dla ojczyzny i swoich żołnierzy, dla których do końca pozostał ich komendantem.

Film "Mit o Szarym" Grzegorza Królikiewicza dostępny jest w części nakładu najnowszego numeru miesięcznika "wSieci Historii"



 

Zaloguj się, by uzyskać dostęp do unikatowych treści oraz cotygodniowego newslettera z informacjami na temat najnowszego wydania

Zarejestruj się | Zapomniałem hasła