Mira Jankowska: „Nad miłością trzeba pracować”
"Nikt w związku nie da szczęścia drugiej osobie, jeśli ta nie będzie wiedziała, czego oczekuje i co zapewnia jej szczęście" - mówi w rozmowie z Dorotą Łosiewicz na łamach tygodnika "wSieci" Mira Jankowska, twórczyni Mistrzowskiej Akademii Miłości.
Dorota Łosiewicz: Wspólne życie dwojga ludzi zaczyna się tam, gdzie kończy się większość komedii romantycznych. Po sakramentalnym „ślubuję ci miłość, wierność…” i marszu Mendelssohna. A co się dzieje z tą przysięganą miłością?
Mira Jankowska: W tym miejscu, o którym pani mówi, zaczyna się prawdziwa praca nad miłością, tylko rzadko o tym mówimy. Miłość ma swój początek w zakochaniu i przysłowiowych motylach w brzuchu. Potem przechodzi różne etapy i może dojść do różnych sytuacji, np. takiej, kiedy nagle się okazuje, że ludzie żyją obok siebie, nic ich nie łączy (poza dzieckiem lub kredytem) albo jedno wisi na drugim, okręca się wokół niego jak bluszcz, nie ma własnego życia, żyje życiem drugiego. To rodzaj uzależnienia od osoby. Ale jest i inna wizja związku, w której ludzie są ze sobą tak blisko, że stają się jednością, choć stanowią dwie odrębne rzeczywistości, dwa różne światy. Ten rodzaj związku jest życiodajny i w pełni satysfakcjonujący.
Jak pracować nad związkiem, by dojść do tej drugiej sytuacji, a uniknąć pierwszej?
Podstawa to rozpoznanie siebie i swoich potrzeb. Nikt w związku nie da szczęścia drugiej osobie, jeśli ta nie będzie wiedziała, czego oczekuje i co zapewnia jej szczęście. Jeden z moich znajomych ujął to tak – małżeństwo nie jest po to, by dawało szczęście, lecz żeby człowiek w nim dojrzewał, a dojrzały człowiek będzie umiał zadbać o szczęście. Jeśli ktoś nie wie, co go uszczęśliwia, szuka po omacku i w dodatku domaga się tego od drugiej osoby, stawia przed nią niewykonalne zadanie. Dodatkowo całą sprawę komplikuje fakt, że w pierwszych fazach miłości fascynuje nas w drugim człowieku coś, co wypełnia nasze „dziurawe przestrzenie”, nasze „niedokochania”. Te niedobory miłości wynosimy z rodziny. Czyli np. ekstrawertyk będzie szukał introwertyka itd. Jeśli jednak nie jest się czujnym w związku, nie pracuje się nad miłością, to po jakimś czasie może się okazać, że to, co nas fascynowało, zaczyna nas mierzić.
I co wtedy?
Wtedy trzeba się spotkać ze sobą na nowo. Często się okazuje, że ludzie, żyjąc razem latami, właściwie się nie znają, bo żyją równolegle, ale nie wspólnie. Za często zwracają uwagę na rzeczy nieważne (przeszkadza im, że współmałżonek nie zakręca kremu), a umykają im sprawy ważne, czyli np. to, co współmałżonek czuje, co myśli, czego pragnie. Bo całą uwagę pochłania ten krem. Poza tym każdy z nas nieustannie się zmienia. Jeśli się nie komunikujemy, to nagle się okazuje, że po jakimś czasie nie rozpoznajemy się w tych przemianach. Podczas mediacji często się zdarza, że jeden z partnerów mówi: „Ja i tak wiem, co on (ona) powie”. Tymczasem odpowiedź drugiej strony mogłaby być zupełnie inna, trzeba tylko chcieć jej posłuchać.
Żeby dopuścić do sytuacji, o której pani mówi, wcześniej trzeba coś zaniedbać. Przecież ludzie nie stają się sobie obcy z dnia na dzień, skoro wcześniej nie mogli bez siebie żyć.
Ze związkiem jest jak z rośliną. Wymaga podlewania, odwracania w stronę światła. Miłość trzeba nasycać, dbać o nią, podgrzewać. Poza dbaniem o związek, warto dbać o samych siebie, poznawać swoje potrzeby. Ważne też, by robić rzeczy, które sprawiają nam przyjemność, bo jeśli każdy z nas będzie się czuł dobrze sam ze sobą, będzie się też czuł lepiej z innymi, a inni będą się czuli dobrze z tym człowiekiem. Warto mieć swój świat i swoje pasje, ale jednocześnie dzielić się nimi z mężem (żoną). Dobrze zapraszać się wzajemnie do tych światów. Jeśli nie będziemy się zapraszać, pojawi się obcość. Ważne jest też miłe zaskakiwanie się, podsycanie miłości niespodziankami, miłymi gestami, randkami nawet po latach małżeństwa, wspólnymi romantycznymi wypadami bez dzieci. Warto iść za pasjami, to one nadają naszemu życiu smak. Wtedy jest ono fascynujące, a bez nich stanie się nudne. Kiedy natomiast będziemy się ze sobą nudzić, to inni też mogą się nami znudzić, a my możemy być nieciekawi dla innych. Dobrze również o siebie dbać, by wciąż być atrakcyjnym dla żony czy męża. Mężczyzna zwraca uwagę na to, czym kobieta emanuje. Nie chodzi tylko o kosmetyki, wygląd, lecz także o stan ducha. Jeżeli kobieta emanuje złością, frustracją, znudzeniem, nie będzie dla niego pociągająca. Facet wycofa się wtedy do okopów, zacznie żyć równolegle. Oczywiście często bywa tak, że kobieta czuje się pozostawiona przez męża ze wszystkimi domowymi obowiązkami, z dziećmi, z pracą i przestaje dawać sobie radę. Wtedy obwinia jego. A wystarczyłoby zrobić naradę rodzinną i powiedzieć: „Kochani, musimy na nowo podzielić się obowiązkami. Zróbmy listę i niech każdy wybierze to, w czym czuje się najbardziej sprawny”. I warto angażować w obowiązki dzieci. To element wychowywania do dojrzałości.
Aby tak postępować, trzeba ze sobą rozmawiać i chcieć się usłyszeć.
Jeśli w małżeństwie i w rodzinie ludzie nie rozmawiają ze sobą głęboko, tylko wymieniają komunikaty: „Zrobiłeś zakupy?”, „Odebrałeś pranie?”, „Jak w pracy?”, „OK!”, „No to dobrze” – to mogą nie rozpoznać swoich żalów i frustracji, a one wkrótce wykipią. Prawdziwa rozmowa zaczyna się wtedy, gdy zamiast mówić o rzeczach i ludziach, mówimy o sobie, o tym, co przeżywamy, jak się w tym odnajdujemy, co czujemy (a nie tylko, jak się czujemy). Odsłonięcie się przed drugim człowiekiem w swoich niepięknych obszarach jest naznaczone lękiem przed odrzuceniem, wyśmianiem, ale warto o to zabiegać, bo odczucia wsparcia, troski i przyjaźni drugiej osoby nie da się z niczym porównać. Jeśli tu go nie doznamy, może się zdarzyć, że poszukamy go poza domem…
I kryzys gotowy, a czasem i zdrada…
Zwykle jest tak, że to nie tylko osoba zdradzona jest winna zaistniałej sytuacji. Niektórzy psycholodzy i terapeuci mówią: „Podaruj kochance męża kwiaty, podaruj kochankowi żony szampana”. To niby absurdalne wskazanie sugeruje, że dzięki tej trzeciej osobie w trójkącie masz szansę zobaczyć, czego brakuje twojemu małżonkowi w waszym związku z twojej strony, czego on szukał u niej, czego ty mu nie dałaś. I dlaczego nie otrzymał tego od ciebie. Gdy się nie rozmawia, nie dzieli swoim światem z drugą osobą, nie pracuje nad atrakcyjnością w związku, gaśnie to, co fascynowało na początku, ale też nie ma szansy na odkrycie w sobie nawzajem nowych, porywających sfer.
Taką sferą, o której niekiedy rozmawiamy z trudnością, jest seks.
Niestety to prawda. Dla kobiet seks zaczyna się w kuchni. Budowanie atmosfery namiętności i pożądania, szczególnie dla kobiety, trwa znacznie dłużej niż standardowa gra wstępna. I jeśli jakieś niesnaski czy uszczypliwości zaczną się już rano, wieczorem ona może nie mieć ochoty na zbliżenie. Dla niego z kolei seks to podstawowa sfera wyrażania miłości. Można bardzo dotkliwie zranić mężczyznę, robiąc mu przytyki na ten temat czy prowadząc z nim rodzaj gry, gdzie kartą przetargową jest intymne zbliżenie. Z drugiej strony ona ma prawo nie mieć ochoty na współżycie lub pewne jego formy. Dojrzały związek to taki, w którym brak niedopowiedzeń i tematów tabu, zwłaszcza w tej sferze. Tu przecież oddajemy się sobie najpełniej. I jaka siła płynie z takiej więzi!
Jak się skutecznie komunikować?
Istnieje coś takiego jak pięć języków miłości. Wiedza o nich bardzo pomaga w życiu w ogóle, a w pożyciu małżeńskim szczególnie. Jedni z nas najbardziej potrzebują dotyku (przytulanie, masaż, poklepanie po ramieniu czy pupie, seks), inni tęsknią za afirmacją, czyli potrzebują być dowartościowani słowem. Trzeci język miłości to niespodzianki, prezenty, podarunki – drobne przejawy pamięci. Na przykład mąż zaskakuje żonę odśnieżeniem samochodu, liścikiem. Ona wysyła mu miłego esemesa. Kolejny język to czas spędzany razem – przeżywanie czegoś wspólnie, niekoniecznie wyłącznie we dwoje, np. wypad na wycieczkę czy na koncert. Piąty język miłości to pomaganie, odciążanie się w obowiązkach i pracach, np. twój partner wie, że masz coś na głowie, i zaskakuje cię, robiąc coś za ciebie. Jeśli np. on lubi przytulanie i je tobie daje, kiedy ty wolałabyś wzmacniające słowo, rozmijacie się w potrzebach oraz oczekiwaniach. Jeżeli sobie tego nie uświadomicie i nie zakomunikujecie, takie przejawy czułości mogą was wzajemnie drażnić i będziecie się dziwić: przecież okazuję ci miłość, a ty znowu nadąsany. Warto więc wiedzieć, czego potrzebuję ja, ale także, jaki sposób okazywania miłości preferuje druga strona.
Wydaje mi się, że poza tymi wszystkimi mądrymi rzeczami, o których pani mówi, ludzie po prostu zapominają na co dzień o zwykłej, prostej czułości. Pogłaskanie kogoś po głowie czy wzięcie żony/męża za rękę dużo nie kosztuje, a może zdziałać cuda.
Znam kilka dojrzałych par, które o tym nie zapomniały i mają się świetnie. Widziałam niedawno znajomych po sześćdziesiątce wtulonych w siebie. To było tak pięknie dojrzałe. Byli osadzeni w sobie. I to pewnie wynik m.in. tego, że dają sobie tę czułość na co dzień od lat. Oni się szanują. Szkoda, że tak często zapominamy o wdzięczności lub mówieniu sobie „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam” w codziennym życiu. Każdy z nas lubi czuć się dla kogoś ważny, potrzebny. Warto więc artykułować, że tak właśnie jest. Dziękować za drobne rzeczy. Zauważyć, zwłaszcza w towarzystwie, atuty męża czy żony. Dlaczego tak rzadko się przytulamy czy mówimy proste słowa: „potrzebuję cię, jesteś najważniejszy” itd. Nie wszyscy wiedzą, że te przejawy czułości między rodzicami napełniają automatycznie zbiorniki miłości ich dzieci. One sycą się miłością mamy i taty. Jeśli parę łączy tylko miłość do dzieci, a nie ma jej między rodzicami, dzieci to odczują.
Załóżmy więc, że miłość w związku zgasła. Czy można ją reanimować?
W Mistrzowskiej Akademii Miłości mówimy, że kryzys to szansa, sygnał, iż nie da się dłużej żyć według starego schematu. Że trzeba wreszcie coś zmienić. I że samo się nie zrobi. To tak, jakby – chcąc ugotować pomidorową – wrzucać do garnka tylko składniki na rosół. Dodaj wreszcie i pomidory! A zatem przede wszystkim konieczna jest szczera rozmowa we dwoje.
Może się jednak okazać, że ludzie już nie umieją ze sobą rozmawiać.
Czasem mogą się bać przed sobą przyznać, iż ten związek nie daje im radości. Warto wtedy poprosić o pomoc kogoś z zewnątrz: mediatora małżeńskiego lub doradcę rodzinnego, terapeutę. Przejawem miłości i troski o związek oraz o drugą osobę jest skorzystanie z takiej konsultacji, która pomoże w zbudowaniu nowej, świeżej więzi. Fachowcy naprawdę mogą pomóc, nawet jeśli jedna ze stron jest oporna.
A co w sytuacji, gdy naprawdę nie będzie chciała iść po pomoc?
Wtedy – zresztą jak zawsze – trzeba zacząć od siebie. Lepiej, by poszła jedna osoba, niż nie zrobić nic. Na nikogo nie mamy decydującego wpływu, ale zmieniając siebie, można zmienić system, w którym się funkcjonuje, np. małżeństwo czy rodzinę, środowisko pracy, swoje otoczenie, bo to naczynia połączone. Przykład: gdy się zmieniasz, np. zaczynasz o siebie dbać, choćby zewnętrznie, schudniesz (a dla kobiety wygląd jest ważny, zresztą dla mężczyzny jej urok też), wtedy czujesz się piękna, zaczynasz istnieć, świecić wewnętrznym blaskiem. Taka kobieta wysyła inne sygnały do świata. Lubi siebie. Staje się odważniejsza, sympatyczniejsza, atrakcyjniejsza dla siebie, a zatem i dla innych. A to wywołuje zmianę wokół niej, np. zaciekawienie i pożądanie przez męża czy ciekawość otoczenia, co znowu wpływa na nią korzystnie. A ona, doświadczając wzmacniających reakcji, dalej pięknieje. Zwykle również wewnętrznie. Często ludzie wchodzą w związek, nie znając samych siebie. Mówią, że szukają swojej połówki i czasem ją nawet znajdują, ale w trakcie trwania związku okazuje się, że oboje nie są nawet połówkami siebie, tylko… ćwiartkami. Dobrze, jeśli się zorientują, że tak jest, i zechcą coś z tym zrobić. Jeżeli ktoś sobie uświadamia, że przestaje kochać, to dla osoby najważniejszej – czyli własnego męża czy żony – powinien się zdecydować na terapię indywidualną lub małżeńską. I warto się wtedy zaangażować, bo nieprzepracowanie własnych zranień, blokad, mechanizmów obronnych – a temu służy terapia – nie przyniesie szczęścia nawet w nowym związku. One pozostaną. Kryzys je obnaża i zmusza do ruszenia ich, owe przeszkody bowiem tamują naturalny rozwój osobisty i wspólny małżonków. Ponowne rozbudzenie miłości to proces długi i skomplikowany, czasem prawdziwa walka o siebie, lecz warto ją podjąć. Ludzie wierzący mogą się też wybrać na rekolekcje, ale one nie załatwią tego, co jest po stronie psychiki. Niestety nie ma magicznych recept, życie się nie zmieni za sprawą naciśnięcia cudownego guziczka. To się stopniowo wypracowuje. Ale się da! Kryzysy w związku są zresztą nieuniknione, to one prowadzą do dojrzewania. A przecież o to chodzi.
Rozmawiamy o miłości, ponieważ prowadzi pani Mistrzowską Akademię Miłości. Co to takiego?
To nieformalna, ale praktyczna uczelnia, która realizuje szeroki i spójny program rozwoju osobistego dla kobiet i mężczyzn oraz budowania relacji. Wpisuje się on w ideę lifelong learning, czyli nieustannej nauki, ciągłego rozwijania się. W Akademii mówimy, że pomagamy kochać siebie i innych – to nasza misja. Celem MAM jest zachęta do poznawania i doceniania siebie, by potem móc budować dobre, treściwe, pełne pasji i namiętności związki. Nie tylko te intymne, ale wszelkie relacje z ludźmi, także w pracy czy – szerzej – w społeczeństwie. Z Mistrzowskiej Akademii Miłości może skorzystać każdy, kto chce żyć w pełni i odważnie. Kto szuka sposobów, by życiowym trudom nadać sens, a porażki przekuć w sukcesy. Za MAM stoi światopogląd chrześcijański, humanistyczny, lecz nie jest to przedsięwzięcie religijne. Biorą w nim udział również agnostycy i osoby poszukujące.
Rozmawiała Dorota Łosiewicz