Milcz, kłam, unikaj
Tydzień temu w tekście „Wielka ściema” szkicowałem mechanizm powodujący, że obieg informacji w polskiej przestrzeni publicznej – nie tylko medialnej, lecz także artystycznej i naukowej – jest dławiony. Tłumaczy to, dlaczego polskie państwo i system społeczny jako całość z opóźnieniem i przy nadmiernie wysokich kosztach wprowadzają niezbędne reformy.
Wielki medialny podmiot
Z punktu widzenia analizy całości, którą zaprezentowałem w książce „III RP. Kulisy systemu”, wielu Polaków ma zdeformowany obraz świata. Obraz ten oferują media głównego nurtu – takie jak kanały TVN, tygodniki „Newsweek” i „Polityka”, Radio Zet, telewizja publiczna oraz media Agory – Radio TOK FM, „Gazeta Wyborcza”, „Metro” i powiązane portale internetowe. Te, formalnie różne, podmioty często mówią zadziwiająco jednobrzmiącym głosem.
W III RP wiele instytucji publicznych działa tak kiepsko – znacznie poniżej naszych oczekiwań i możliwości. Instytucje te nierzadko zachowują się, jakby były ślepe i głuche na sygnały płynące ze społeczeństwa. To owoc ciężkiej pracy tego medialnego podmiotu.
Suwerenność dyskursu publicznego
Ładnych kilka lat temu socjolog dr Tomasz Żukowski wskazywał, iż warto rozważyć problem suwerenności dyskursu publicznego. Dyskurs publiczny, który podlega zbyt dużemu wpływowi interesów zagranicznych, może poważnie deformować obraz mechanizmów życia społecznego w danym kraju. Jeśli dobrze pamiętam koncepcję Żukowskiego, to kluczowym zagrożeniem dla takiej suwerenności może być zagraniczna własność mediów. W Polsce, jak wiadomo, w prasie lokalnej dominuje kapitał niemiecki.
Problemem jest nie tyle sam fakt owej obecności, ile zasięg kapitału zagranicznego w mediach. Gdy grupa kapitałowa kupuje wydawnictwo prasowe, zazwyczaj robi to po to, by zarobić – chce, aby inwestycja była biznesowo udana. Gdy rozmawiam z polskimi dziennikarzami pracującymi w mediach z przewagą kapitału zagranicznego, twierdzą, iż właściciele nie wtrącają się w bieżące zarządzanie i nie ingerują w linię polityczną gazety. Przyjmijmy nawet, że tak na co dzień jest – to nie znaczy jednak, iż taka, użyjmy w przenośni, długa smycz nie zostanie nagle skrócona wtedy, gdy pojawi się sytuacja krytyczna.
Wakacje ze szpiegiem
Przypomnijmy sobie tzw. sprawę wakacji w ośrodku sportu w Cetniewie z Władimirem Ałganowem – oficerem wywiadu ZSRR i Rosji – w roku 1994 razem z nim miał tam być Aleksander Kwaśniewski. Bomba prasowa na ten temat w 1997 r. została odpalona jednocześnie przez ogólnopolskie „Życie” oraz regionalny „Dziennik Bałtycki”, którego właścicielem był już wydawca niemiecki. Kwaśniewski zaprotestował przeciwko tej publikacji, a niemiecki szef grupy prasowej, nie czekając na rozstrzygnięcie sądowe, wystosował do ówczesnego prezydenta list, w którym przepraszał i informował, że odcina się od publikowanych w gazecie artykułów o pobycie prezydenta w Cetniewie. W reakcji przeciwko takiej postawie wydawcy z „Dziennika Bałtyckiego” odeszło wtedy 11 dziennikarzy. Po takim zdarzeniu dziennikarzom, wśród których jest przecież sporo osób inteligentnych, nie trzeba łopatologicznie mówić, co wolno, a czego nie. Tymczasem gdy mówimy o roli kapitału obcego w naszych mediach, wiele osób zachowuje się tak, jakby nie pojmowało, iż sytuacja właścicielska działa nie tylko przez wydawanie konkretnych dyspozycji, ale przez sam fakt istnienia takiego, a nie innego podmiotu właścicielskiego.
Więźniowie swej przeszłości
Ale dyskurs publiczny może być ograniczony, ba, paraliżowany, także przez wewnętrzny układ sił. Na przykład gdy właścicielem stacji telewizyjnej jest były współpracownik tajnych służb PRL, nie należy się dziwić, iż dziennikarze tej stacji nawet bez jasnych poleceń nie są specjalnie dociekliwi przy podejmowaniu tematyki lustracyjnej (chyba że zostaną niejako oddelegowani na odcinek troski o te zagadnienia). Jeśli w jakiejś redakcji wpływowe grono stanowią resortowe dzieci, nie należy się dziwić, że młodzi dziennikarze dopasowują się do ich sposobów myślenia, a także sposobów nie-myślenia, tj. unikania podejmowania drażliwych tematów. Wcale nie jest potrzebne tu spiskowe dopinanie spraw i wysyłanie jasnych poleceń – wystarczy ludzki instynkt stadny, zwykły konformizm i uległość podyktowana obawą przed utratą pracy. Rzecz nie dotyczy tylko rozliczenia z przeszłością. Chodzi o dynamikę zjawisk obecnych. Widać było to wyraźnie podczas pełnej powierzchownych, niesprawdzanych tez oraz odwracania kota ogonem podczas kampanii na rzecz powołania komisji sejmowej w sprawie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
Współściemnianie
Sprawa WSI pokazała, iż kapitał zagraniczny obecny w naszych mediach często działa ręka w rękę z popierającymi ład III RP mediami, których właścicielami są nasi rodacy. Takie zaprzyjaźnione współściemnianie. Czy opisane tu mechanizmy przekładają się na wymiar jednostkowy? Tak. Możesz odnieść sukces, lecz musisz wejść w sieć przemilczeń, kłamstw i uników. I nie dotyczy to tylko mediów.
(Felieton ukazał się numerze 8/2014 tygodnika "wSieci")
Andrzej Zybertowicz