MEN upycha pod dywanem prawdę o reformie
Mijający tydzień przyniósł kolejne mocne dowody na to, że MEN popełniło błąd, forsując na siłę źle przygotowaną reformę i upierając się, by sześciolatki zasiadły w ławkach (bo tak wygląda w rzeczywistości obiecywana zabawa przez naukę).
„Rzeczpospolita” poinformowała, że MEN ukrywa dane o sześciolatkach. Według ministerstwa badania na temat osiągnięć edukacyjnych mają nie leżeć w interesie publicznym. Z całą pewnością nie leżą w interesie Ministerstwa Edukacji Narodowej, bo dowodzą, że popełniono błąd.
Przypomnę, że problemy w pozyskaniu takich danych miał Bogdan Stępień, badacz z Instytutu Analiz Regionalnych. W związku z dyskusją, dotyczącą reformy obniżającej wiek szkolny zwrócił się o potrzebne mu do badań informacje do okręgowych komisji egzaminacyjnych. Pozytywną odpowiedź otrzymał od siedmiu na osiem działających na terenie kraju komisji. Dyrektor OKE w Poznaniu Zofia Hryhorowicz odmówiła jednak przekazania danych tłumacząc, że jest to możliwe tylko wtedy, gdy uzasadnia to interes publiczny. Decyzję tę podtrzymała wiceminister edukacji Joanna Berdzik. Powołując się na wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego stwierdziła, że praca naukowa Stępnia „leży w sferze interesu prywatnego, nie zaś interesu publicznego”. Naukowiec zaskarżył tę decyzję do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Ze wstępnychwyników badań prowadzonych przez Bogdana Stępnia oraz Kamila Stępnia, doktoranta Wydziału Matematyki i Informatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, wynika, że ogólne wyniki sprawdzaniu szóstoklasisty przeprowadzonego wśród dzieci, które rozpoczęły edukację w wieku sześciu lat, w obszarze umiejętności mogą być niższe o ponad 7 procent, a w obszarze wykorzystania wiedzy w praktyce nawet o 10 procent.
W ubiegłym roku media informowały o ukrywaniu innych badań. „Rzeczpospolita” dotarła wówczas do informacji, że sześciolatki trafiające do szkół tracą chęć do nauki szybciej niż dzieci, które trafiły do niej w wieku lat siedmiu. Dziennik powoływał się na wyniki badań zamówionych przez Ministerstwo Edukacja Narodowej, a które to wyniki nigdy nie zostały oficjalnie upublicznione. Zgodnie z badaniami, około 25 proc. sześcioletnich dzieci po tym jak trafia do szkoły traci chęć do nauki. Gdy do szkoły trafiają dzieci o rok starsze dzieję się tak w 8 proc. przypadków.
MEN wyraźnie zamiata pod dywan wszelkie niewygodne dane. Przecież mogłoby się okazać, to co rodzice mówią od dawna, że fatalnie przygotowana reforma, to porażka.
Odsunięto też w czasie ocenę uczniów, która mogłaby być jakimś namacalnym dowodem na sukces lub porażkę reformy. Przypomnijmy, że od chwili, gdy obowiązek edukacyjny objął wszystkie sześciolatki pierwsza weryfikacja umiejętności ucznia ma nastąpić dopiero po trzeciej klasie, a nie po pierwszej, jak było do tej pory. To znaczy, że po pierwsze takie rozwiązanie ograniczy dzieciom, które sobie gorzej radzą, możliwość powtórzenia klasy. Po drugie jakiekolwiek problemy z nowym systemem wyjdą najwcześniej za trzy lata. Ale wtedy może już będzie inna władza i nie będzie to zmartwienie tej, które do reformy doprowadziła. O rodzicach i dzieciach nikt tu nie myśli.
„Rzeczpospolita” przypomniała również wyniki badań brytyjskich naukowców, którzy dowiedli, że młodsze dzieci w klasie zróżnicowanej wiekowo osiągają słabsze wyniki z czytania i pisania oraz są częściej narażone na pojawienie się problemów psychicznych.
To jednak nie wszystko. Gazeta Wyborcza opisała poważne problemy dzieci, które właśnie poszły do czwartej klasy, a edukację zaczynały jako sześciolatki, wtedy jeszcze nieobowiązkowo. Wielu rodziców marzy o tym i walczy o to, żeby ich dziecko zostało na drugi rok w trzeciej klasie. Dzieci posłane do szkoły w wieku sześciu lat nie radzą sobie w czwartej klasie.
Jednak pozostawienie dziecka na drugi rok w trzeciej klasie nie zawsze jest możliwe. Często system woli nie widzieć problemów, udając, że wszystko jest w porządku, byle dowieść, że reforma nie ma żadnych skutków ubocznych.
Kto wie, może częściej będą powtarzać się takie historie, jak ta z Olszenicy. Tam w ubiegłym roku uczniowie klasy pierwszej najpierw otrzymali promocję do następnej klasy, a potem ją cofnięto. Zmieniono im również świadectwa. Dlaczego tak się stało? Rodzice puścili do pierwszej klasy 6-latki. Potem naradzili się, że ich pociechy powinny zostać w tej samej klasie kolejny rok. Napisali pismo do dyrektor szkoły, przekonując, żedzieci powinny być niepromowane, ponieważ ich rozwój społeczny jest niewystarczający do udźwignięcia obowiązków w kolejnej klasie. Mądra dyrektor szkoły wyraziła zgodę na taki zabieg.
Choć wielu rodziców straciło już nadzieję, że da się jeszcze coś zrobić, to przecież mamy okres przedwyborczych „cudów” i może jeszcze nie wszystko stracone?
Dlatego zamiast narzekać na ponurą rzeczywistość, może warto rozważyć poparcie kolejnej akcji organizowanej przez Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców. Trwa właśnie zbieranie podpisów pod obywatelską ustawą „Rodzice chcą mieć wybór!”. Projekt zakłada, że rodzice będą mogli zdecydować czy do szkoły poślą 6 czy 7-latka, będą mieli wpływ na program nauczania oraz na wybór podręcznika. Aby projektem musieli zająć się posłowie do 12 grudnia Fundacja RzecznikPraw Rodziców musi zebrać minimum 100 tysięcy podpisów. W tej chwili głosów poparcia jest ponad 35 tysięcy. Więcej informacji tutaj
A ja jestem bardzo ciekawa, która z kolejnych ministrzyc, forsujących reformę przyzna się kiedyś do błędu i przeprosi rodziców i dzieci za ten fatalny eksperyment.
Dorota Łosiewicz