Medialny lupanar poluje na Ziemca
Trudno stwierdzić, kto jest wynalazcą propagandy w jej najgorszym sensie - jako bezczelnie wciskanego ludziom oczywistego kłamstwa, które wrzeszczy na cały głos, że jest najczystszą prawdą. Może bolszewicy w sowieckiej Rosji? A może Goebbels w Trzeciej Rzeszy? Bo chyba jednak nie wcześniej. Nawet jeżeli zdarzały się podobne działania, to bez masowych mediów nie miały tej siły oddziaływania.
Jedno jest pewne: taka ordynarna, chamska i kłamliwa propaganda ma się dobrze. Jeden z jej praktycznych przejawów wygląda tak, jakby Al Capone darł się, że jakiś klient zawinął w sklepie batonik, a na koniec okazałoby się, że nawet i to jest nieprawdą, bo klient jest krystalicznie uczciwy i żadnego batonika nie ukradł.
Mamy w mediach dwie postaci: jest sobie Tomasz Lis i jest Krzysztof Ziemiec. Od razu przepraszam Krzysztofa Ziemca za to, że w ogóle zestawiam go z redaktorem Lisem. To dla Ziemca zestawienie ze wszech miar niesprawiedliwe. Trochę tak, jakby stawiać obok siebie Jerzego Urbana i, powiedzmy, Orianę Falacci. I to dziennikarz, i to dziennikarz. Formalnie to samo.
Tomasz Lis od lat uprawia włazidupstwo w najgorszej możliwej postaci, wspierając z gorliwością pioniera z lat 30. obecną władzę. Jako publicysta ma prawo oczywiście mieć swoje poglądy. Problem w tym, że także publicysta ma być wyczulony przede wszystkim na działania rządzących. Tymczasem pozycję Lisa najlepiej zilustrował sam Donald Tusk, swego czasu prezentując publicznie małego, pluszowego liska jako swoją maskotkę.
Lis wygenerował z siebie portal o parówkach, zwany dla niepoznaki NaTemat.pl. To jego szczytowe osiągnięcie. Trudno znaleźć tam tekst, dotyczący polityki, który nie byłby ordynarną, tępą manipulacją, skierowaną przeciwko opozycji. I trzeba to dobrze zrozumieć: nie chodzi o to, że przedstawiane tam są tylko wybrane fakty albo że publicyści prezentują własne poglądy (do czego, powtarzam, mają najświętsze prawo). Chodzi o to, że informacja jest tam zawsze mieszana z grubymi nićmi szytą propagandą, upozorowaną na publicystykę, a wiele tekstów to podręcznikowe przykładymanipulacji faktami czy pojęciami.
I oto na tym właśnie portalu jakaś nikomu nieznana pani o nieznanym dorobku, przedstawiająca się jako dziennikarka, recenzuje i instruuje Krzysztofa Ziemca, że nie powinien wstawiać na Twittera zdjęcia, na którym w studiu telewizyjnym powtarza za wyświetlonym w tle Andrzejem Dudą gest z literą „V”. Pani ta orzeka, że tym samym Ziemiec staje się propisowskim propagandzistą.
Krzysztof Ziemiec jest jednym z najlepszych znanych mi dziennikarzy. Jego absolutny profesjonalizm polega właśnie na tym, że choć nikt nie ma wątpliwości co do jego konserwatywnych poglądów (uwaga: nie partyjnych sympatii, ale właśnie poglądów! to bardzo istotna różnica), nikt też nie jest w stanie wskazać, aby kiedykolwiek miały one jakikolwiek wpływ na wykonywaną przez niego pracę. Sposób poprowadzenia przez niego debaty prezydenckiej w telewizji publicznej dowiódł tego aż nadto. Gdybym miał pokazywać młodym adeptom dziennikarstwa, na czym ma polegać profesjonalna postawa, Ziemca przedstawiałbym jako wzór z Sevres.
Otóż ten właśnie Ziemiec jest w absurdalnie propagandowym tekście obsmarowywany przez jakąś nikomu nieznaną paniusię na portalu faceta, który jest synonimem dziennikarstwa dworskiego przy władzuchnie i który co miesiąc zamawia pod dom cztery cysterny z wazeliną. A to tylko dla siebie, bo reszta jego współpracowników, takich jak Machała czy pani Kim, musi mieć kolejne tony tej substancji tylko na własny użytek.
Nowy prezes TVP pan Daszczyński wzywa pod wpływem tych absurdalnych oskarżeń Ziemca na dywanik i każe mu się tłumaczyć z niewinnego żartu. Nie wzywa Lisa, która za publiczną kasę robi od lat w swoim programie prorządową propagandę - to mu nie przeszkadza.
Mało co jest mnie jeszcze w stanie autentycznie wkurzyć. Parówki mnie samego atakowały już w najbardziej absurdalny sposób dziesiątki razy (także we wspomnianym tekście wspomnianej paniusi). Przywykłem, że pseudodziennikarze i pseudopublicyści są gotowi napisać, że w dzień jest noc i odwrotnie, byle dowieść swoich racji. Kiedy to dotyka mnie czy mojej redakcji, zwisa mi to zwiędłym kalafiorem. Nie przez takie rzeczy przechodziliśmy.
Ale kiedy wiesza się psy na dziennikarzu ze wszech miar uczciwym i w swojej pracy politycznie niezaangażowanym tylko po to, żeby dokopać nielubianemu politykowi, i gdy w dodatku robią to ludzie, którzy dawno już zasłużyli na miano pracownic medialnego lupanaru, to w dodatku niezbyt eleganckiego - krew mnie zalewa. I mówię im: odpieprzcie się od Ziemca!
Łukasz Warzecha