Łosiewicz na sobotę
Po tym, jak Sejm odrzucił wniosek o referendum w sprawie sześciolatków, rodzice będą musieli wysłać sześcioletnie dzieci do szkół. Nawet jeśli ich zdaniem dzieci nie są na to gotowe, a szkoły nieprzygotowane. Jedyną szansą dla rodziców, pewnych, że dziecko nie jest gotowe na wcześniejszą edukację będzie uzyskanie opinii poradni pedagogiczno-psychologicznej, które pozwoli na odroczenie obowiązku szkolnego. Wygląda jednak na to, że nie będzie to wcale proste.
Próbowaliśmy im wytłumaczyć, jak ważne jest prawo rodziców do odmowy udziału w eksperymencie, jakim jest reforma. Niestety mieliśmy wrażenie, że z drugiej strony jest mur. I cały czas słyszeliśmy hasła, że mamy jeszcze pół roku i wszystko będzie przygotowane. Jednocześnie otrzymaliśmy informację, że oprócz zapowiedzianych 90 milionów, dodatkowych pieniędzy na to nie będzie. A przecież jest to kropla w morzu potrzeb. Premier obawia się, że rodzice będą odraczali posłanie swoich dzieci do szkoły, dlatego zrobi wszystko, żeby nie było możliwości zbyt dużego manewru, aby były sztywne przepisy, które to uniemożliwią. W praktyce będzie to oznaczało odebranie rodzicom możliwości decydowania o edukacji swoich dzieci - mówiła Karolina Elbanowska w rozmowie z portalem wSumie.pl. tuż po wyjściu z Kancelarii Premiera po spotkaniu z 27 grudnia.
Do tej pory, gdy rodzice chcieli wysłać sześciolatka do pierwszej klasy, musieli uzyskać pozytywną opinię poradni pedagogiczno-psychologicznej, że dziecko do wcześniej edukacji się nadaje. Po wprowadzeniu obowiązku szkolnego dla sześciolatków sytuacja odwróciła się. Państwo jedną ustawą zagwarantowało ustawową gotowość sześciolatków do edukacji szkolnej. W sytuacji, gdy rodzic nabierze uzasadnionego podejrzenia, że jego dziecko nie jest gotowe na rozpoczęcie takiej edukacji, może zgłosić się do poradni i uzyskać odroczenie obowiązku szkolnego.
Do tej pory znikomy procent sześciolatków z całego rocznika uzyskiwał zgodę poradni na rozpoczęcie wcześniejszej edukacji, bo też znikomy procent rodziców uważał, że o taką opinię warto wystąpić. Jak to jest możliwe, że nagle uznano, choć nie zmieniły się narzędzia psychologiczne badania dzieci, że maluchów już się nadają do wcześniejszej edukacji? - pyta Maja Majewska, psycholog z Gdańska.
Wasz postulat brzmiał dokładnie tak: rodzic przychodzi do poradni, dostaje od lekarza opinię o niegotowości dziecka, ale nie może podjąć decyzji, bo tę podejmuje dyrektor szkoły. Stwierdziłem, że to oburzająca sytuacja i trzeba to przerwać. W związku z tym będziemy proponowali w tej ustawie, że jeśli rodzic będzie miał taką decyzję, to będzie mógł podjąć decyzję o niepuszczeniu sześciolatka... - mówił Donald Tusk na spotkaniu z przedstawicielami rodziców.
Zapowiedź premiera, że rodzic po otrzymaniu negatywnej opinii poradni będzie sam mógł podjąć decyzję, brzmi uspokajająco, ale prawdopodobnie nie mieć dużego znaczenia w praktyce. Już pojawiają się bowiem uzasadnione wątpliwości, że uzyskanie takiego odroczenia będzie w praktyce bardzo trudne. W jednym z miast w Polsce (szczegóły do wiadomości redakcji, gdyż osoby, które przekazały nam te informacje boją się o pracę) doszło do spotkania dyrektorów poradni z przedstawicielem urzędu miasta, odpowiedzialnym za edukację, na którym ustalono "wspólny front" z obawy, że rodzice zaleją poradnie wnioskami umożliwiającymi zdobycie odroczenia obowiązku edukacyjnego dla dzieci. Władze miasta zaleciły więc, by poradnie nie badały gotowości szkolnej dzieci na wniosek rodziców, a jedynie na wniosek nauczycieli klas 0. Badania mają się odbywać dopiero po 14 kwietnia. A przecież proces rekrutacji rusza znacznie wcześniej. Równie niepokojąco brzmią doniesienia z innego miasta. Zaniepokojona mama alarmuje:
W mieście jest poradnia pedagogiczno-psychologiczna, bezpośrednio podlegająca burmistrzowi - przejął placówkę od Starostwa, które chciało ją zlikwidować. I tu zaczyna się problem, ponieważ teraz zarówno poradnia pedagogiczno-psychologiczna jak i dyrektorzy wszystkich szkół są w 100% zależni od Urzędu Miasta, a ten bardzo propaguje ustawę, wpychającą 6 - latki do szkół. Wszyscy dostali więc prikaz, by promować ustawę. Poradnia ma na przykład wydawać odroczenia tylko w wyjątkowych przypadkach "nie wzbudzających wątpliwości". Ponieważ odroczeniami jest zainteresowanych wielu rodziców, na termin w poradni czeka sie ponad miesiąc, nic to jednak nie daje, bo dzieciaki są męczone trwającymi do 2 godzin testami, a następnie rodzice odsyłani z kwitkiem, odroczeń nie dostają. Panie z poradni straszą też rodziców, że wydawanie pieniędzy na korzystanie z niepublicznych placówek niczego nie zmieni, bo takie zaświadczenia nie będą uznawane przez lokalne podstawówki.
I jeszcze inny głos w tej sprawie:
Na badanie zgłosiłam się dość wcześnie, już w październiku. Chodziło o niedojrzałość emocjonalną u synka, z problemami adaptacyjnymi przy zmianie grupy czy nauczycielki, kiedy jego wychowawczyni jest chora. Badanie psychologiczne mimo zapowiedzianych 3 godzin skończyło się po około 40 minutach. Na tej podstawie pani z poradni stwierdziła lakonicznie, że rozwój dziecka przebiega prawidłowo. Na nic zdała się przedstawiona w poradni opinia nauczycielki syna z przedszkola, która lepiej zna dziecko i sama sugerowała mi staranie się o odroczenie obowiązku szkolnego dla mojego synka. W opinii napisano, że teraz jest za wcześnie na odroczenie obowiązku szkolnego i mam się zgłosić na powtórne badanie na początku CZERWCA. Tylko jaki ma to sens, jak rekrutacja jest prowadzona na przełomie lutego i marca? Dodatkowo mam się zgłosić tylko na badanie pedagogiczne, ponieważ psychologicznego nie można zbyt często przeprowadzać.
A to tylko niektóre z alarmujących maili, jakie trafiają do Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców.
Rodzice, którzy chcą lub będą chcieli odroczyć obowiązek edukacyjny swojego dziecka, nie robią tego ze złośliwości wobec rządu, tylko dla dobra własnych dzieci. Oni chcą pomóc sobie i swoim dzieciom. Tymczasem wygląda to tak, jakby ustawodawca zakładał złą wolę rodziców i chciał od rodziców dowodu, że nie chcą oni skrzywdzić dzieci - mówi psycholog i szkoleniowiec Maja Majewska.
Argumentom, że poradnie wcale nie będą chętnie współpracowały z rodzicami, nie dawał wiary na spotkaniu z przedstawicielami rodziców Donald Tusk:
Mi się nie chce wierzyć, że lekarz w poradni psychologiczno-pedagogicznej rozmawia z burmistrzem, a burmistrz mu mówi: masz tu pisać, że dzieci są zdrowe.
O tym, żeby dać rodzicom prawo do odroczenia obowiązku szkolnego bez decyzji poradni, premier nawet nie chciał słyszeć.
Dlaczego prawo do zagwarantowania rodzicom możliwości odsunięcia obowiązku szkolnego jest takie ważne? Bo większość sześciolatków nie ma po prostu zdolności szkolnej.
W szkole nie ma systemu nauczania dziecka sześcioletniego. Wiem, że założenia reformy były takie, aby metody nauczania przypominały te przedszkolne. Rzeczywistość jest inna. Małe dzieci siadają w ławkach, mają pakiet edukacyjny, zapisują duże ilości stron w zeszytach i ćwiczeniach i są, po prostu, przemęczone. To nie są jeszcze siedmiolatki, zdolne do większej koncentracji. Sześciolatki muszą mieć dużą przemienność elementów, jeśli chodzi o rodzaj aktywności. Szkoła tego nie zapewnia. Niestety nauczyciele nie są też przygotowani do tego, żeby metodami przedszkolnymi uczyć w szkole. Dzieci siedmioletnie są o wiele silniejsze fizycznie. Jeśli mają więcej siły, dłużej mogą trzymać pióro, pisać i siedzieć w ławkach
- mówiła Dorota Dziamska, ekspert Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców w rozmowie z portalem wSumie.pl.
A co w sytuacji, gdy rodzice uznają, że ich sześcioletnie dziecko jest gotowe na edukację, ale szkoła nie spełnia warunków, by przyjąć sześciolatka? W tej sytuacji nie będą mogli zrobić zupełnie nic:
Rodzic nie będzie mógł decydować, czy szkoła jest przygotowana czy nie! Nie funkcjonujemy we wspólnocie, która ogarnia jedną szkołę i 15 osób. To duże państwo, system dotyczący setek tysięcy dzieci
- grzmiał premier na spotkaniu z przedstawicielami rodziców.
Pewne jest to, że uzyskanie odroczenia z poradni nie będzie łatwe. Jednak to wy - rodzice - znacie najlepiej swoje dzieci. Jeśli Waszym zdaniem zbyt wczesne wysłanie malucha do szkoły zaszkodzi mu - walczcie o jego dobro. I choćby to kosztowało dużo pracy i zachodu, uda się Wam! Pamiętajcie, że choć premier deklaruje, że bierze za reformę odpowiedzialność, to nie on będzie walczyć ze zniechęceniem, nie on będzie zmieniać pościel moczącemu się dziecku i nie on będzie musiał za wasze dziecko odrabiać lekcje, jeśli maluchy nie podołają.
Dlaczego temat sześciolatków budzi we mnie tak duże emocje? Ponieważ sama jestem mamą sześciolatka, który dzięki opóźnieniu reformy o rok, mógł pozostać w przedszkolnej zerówce. Gotowość do nauki czytania i pisania uzyskał właściwie dopiero teraz. Tę ocenę potwierdza przedszkolny pedagog i psycholog. Nawet boję się pomyśleć przez jakie piekło musielibyśmy przechodzić z Jankiem, gdyby synek od września był w szkole. Wcześniejsza edukacja skończyłaby się frustracją i zniechęceniem, i to w najlżejszym przypadku. Moja Hania, która jest trzecim dzieckiem poradzi sobie prawdopodobnie bez problemu, bo już w wieku trzech lat bezbłędnie pisze i rozróżnia litery, choć za wcześnie na to, by oceniać jak będzie wyglądał za trzy lata rozwój emocjonalny. Ale to właśnie my, rodzice, potrafimy ocenić najlepiej rozwój naszych dzieci. Skoro już władza odebrała nam możliwość wypowiedzenia się na temat reformy w referendum, niech chociaż pozostawi rodzicom minimalne prawo do odmowy wzięcia udziału w eksperymencie, jakim jest reforma.
Walka Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców o prawo rodziców do podejmowania decyzji dotyczących własnych dzieci jest głęboko słuszna. Dlatego też w akcję Ratuj Maluchy zaangażowały się tysiące rodziców, którzy zdobyli miliony podpisów. Szkoda, że rząd, tworzony przez partię z przymiotnikiem "obywatelska" w nazwie nie widzi siły i potencjału tego ruchu, siły rodziców, którzy o przyszłość własnych dzieci gotowi są walczyć do upadłego.
Dorota Łosiewicz