Kaczyński groźniejszym terrorystą niż ten z Krakowa
Kaczyński z kolei podkłada ładunek wybuchowy pod demokrację.
Jak się nazywał ten facet z Krakowa, który chciał wysadzić w powietrze polski parlament wraz z najważniejszymi osobami w państwie – prezydentem i premierem? Bodajże Brunon K., z zawodu chemik. Nie udało mu się zrealizować swojego planu, gdyż wcześniej wypatrzyła go przez lornetkę ABW.
Ostatnio nieuzbrojonym, jak mówi się potocznie gołym okiem, a więc bez użycia lornetki, innego terrorystę wypatrzył prezydent Komorowski. Jest nim Jarosław Kaczyński. Ten z kolei podkłada ładunek wybuchowy pod demokrację. Czym bowiem dla Brunona K. miała być saletra dowieziona do Warszawy na wojskowym SKOCIE, tym dla Kaczyńskiego jest oskarżenie o fałszerstwo w wyborach. Z tym, że prezydent Komorowski nie jest do końca zdecydowany, czy chodzi o wysadzenie w powietrze demokracji, czy też „przejaw cynicznej walki politycznej”, czy wreszcie „element gry partyjno-politycznej”.
Wszystkie te myśli prezydenta są niezwykle zapładniające do tego, aby zdemaskować prawdziwe intencje Kaczyńskiego, ale zrozumieć je będzie można w chwili, gdy pan prezydent wypełni je jakimiś konkretami. Wyłuszczy bliżej, co ma na myśli. Inaczej łatwo się w jego błyskotliwych opiniach pogubić. A to mogłoby być poważną stratą i niedopatrzeniem, gdyż nie dałoby się przygwoździć Kaczyńskiego tak, jak na to zasługuje. Jestem pewien, że najłatwiej, a zarazem najskuteczniej można by to zrobić, gdyby potwierdziło się, że to „element gry partyjno-politycznej”. Każdy wie, o co chodzi. Nie ma potrzeby rozwijania tego zarzutu.