Grzybowska: Z głowy, czyli z niczego
Nie brak żurnalistów oraz pisarzy, którzy uprawiają twórczość nazywaną potocznie grafomanią.
Nie brak żurnalistów oraz pisarzy, którzy uprawiają twórczość nazywaną potocznie grafomanią. Z publicystami jest pół biedy, ich dzieła są nietrwałe i znikają wraz z upływem czasu, nierzadko już na drugi dzień. Gorzej jest z pisarzami, a dziś pisarzem może być każdy i jest, bo takie mamy tryndy.
Taki czy taka twórczyni robi wszystko, żeby zaistnieć i produkuje dzieło z gatunku „o sobie samym dla potomności”. O takich dziełach mówi się, że zostały wzięte z głowy czyli z niczego. Okazuje się, że również politycy uprawiają grafomanię koncypując ustawy i inne dokumenty nie nadające się do realizacji, za to brzmiące wzniośle. Jakiś program „Śląsk 2.0” czy coś w tym guście.
Jest to grafomania polityczna. Ona jest skierowana do ludu, a lud ten zamieszkuje terytorium między Odrą i Bugiem i jest tak głupi, że kupi każdy wyciek grafomanii z głowy prominencji, która tym ludem rządzi. Grafoman polityczny uważa, że jest nad wyraz atrakcyjny i każdy zaczepiony przez niego człowiek popadnie w zachwyt, bo został potraktowany jak „ludź” przez wysoko postawioną osobistość. Na przykład pasażer Pendolino, który właśnie spożywał kotleta, a dobra pani Ewa Kopacz raczyła zapytać, czy ten kotlet „ładnie pachnie”. Cóż za zaszczyt! Albo rozmowa z turystami z Kanady przy pomocy Michała Kamińskiego, który przetłumaczył tym Kanadyjczykom pytanie szefowej rządu: czy podoba się im Polska. A oni odpowiedzieli, że bardzo. A co mieli odpowiedzieć, przecież to ludzie dobrze wychowani…
Całość do przeczytania na portalu wPolityce.pl