Familistki kontra feministki
Bywają takie dni, że myślę, że bez wątpienia trafię do Tworek, a nawet mam wrażenie, że już jestem tam jedną nogą. Choćby miniony piątek. Maja zaparła się, żeby nie zakładać na klasową wigilię granatowej sukienki, bo koniecznie chciała spódnicę, odmówiła jedzenia śniadania, twierdząc, ze wiśniowy dżem jest niejadalny, a jedyny nadający się do spożycia - to truskawkowy, wiercąca się przy śniadaniu Hania zrzuciła na siebie talerz mlecznej zupy (na szczęście mleko nie było gorące), co opóźniło nasze wyjście do placówek edukacyjnych o kolejne minuty. Zaś Janek, którego przeważnie do przedszkola odwozi rano mąż, zaatakowany przez katar i kaszel, rozsypał na środku salonu swoje lego, twierdząc, że woli budować niż jeść śniadanie.
Wdech, wydech, wdech, wydech, opanowałam wszystkie negatywne emocje, przebrałam Hanię, powiedziałam Mai, żeby ubrała się w to, na co ma ochotę. Po kolejnych kilku, bezcennych o poranku minutach wyszła ze swojego pokoju ubrana w granatową sukienkę, która dwadzieścia minut wcześniej była nie do zaakceptowania. Z półgodzinnym opóźnieniem udało nam się opuścić mieszkanie i udać w stronę właściwych placówek edukacyjnych, zostawiając zakatarzonego Jana w domu z babcią. W samochodzie okazało się, że nie mamy paliwa i musimy jeszcze zatankować, a przecież na stacji nie można zostawić dzieci w samochodzie, więc wsiadka, wysiadka i znowu wsiadka, pasy, foteliki, etc.
Ale to zupełny "lajcik" w obliczu dopadającej dzieci grypy żołądkowej czy ospy, która atakuje jednocześnie wszystkich, nic w porównaniu ze Świętami Bożego Narodzenia spędzonymi w szpitalu z powodu zapalenia płuc ośmiotygodniowego niemowlęcia, nic przy operacji wycięcia trzeciego migdałka u dziecka z niskopłytkowością krwi, nic przy rozciętym o dziecięce krzesełko policzku, nic w obliczu upadku z wysokości małego alpinisty i wizycie w szpitalu, gdzie wszyscy traktują cię z podejrzliwością, bo przecież może mały nie spadł sam, tylko ktoś mu pomógł, nic przy tym, gdy pewnego dnia dziecko przestaje nagle chodzić i po wielu godzinach oczekiwania okazuje się, ze to zapalenie stawów biodrowych, nic przy tym, gdy w Wigilię wszyscy nagle budzą się z czerwonymi zapchanymi nosami, kichając na wyścigi, nic przy tym...długo by tak jeszcze można. Każdy kto ma choć jedno dziecko wie o czym piszę.
Może więc mają rację siły postępu, twierdząc, że rodzina jest przereklamowana, jest kulą u nogi, hamuje osobisty rozwój, a od macierzyństwa lepsza jest kariera zawodowa?
Szybko Wam odpowiem: nie mają! Bez rodziny nigdy nie dowiedzielibyście się do ilu poświęceń jesteście gotowi i jak bardzo potraficie kochać.
Gdy wracam do domu po pracy, a w progu witają mnie trzy roześmiane twarzyczki, przepychające się w wejściu, żeby mi powiedzieć, jakie mają niespodzianki, na wyścigi pokazują laurki czy zrobione przez siebie koraliki, gdy każdy chce opowiedzieć co się dziś wydarzyło, gdy każdy mówi (choć każdy zupełnie inaczej):" mamusiu, kocham Cię", gdy mąż, któremu nigdy nikt nie kazał przebierać się w sukienkę i nie tłumaczył, że płeć to uwarunkowanie społeczno-kulturowe mówi, że kolacja gotowa, a później chętnie kąpie swoje dzieci, gdy widzę jak potrafi się kochać rodzeństwo, ale i jego rodzice, mimo, że za nami już dekada od zaślubin, to siła uczucia wciąż potrafi zaskakiwać, nabieram pewności, że rodzina nie jest przereklamowana i nigdy nie zginie. Warto jej bronić za wszelką cenę przed tymi, którym przeszkadza, którzy chcieliby ulepić człowieka słabego, wyzutego z wartości, bezwolnego konsumenta, bo rodzina jest po prostu wielką wartością.
Gdy zamykam drzwi od mieszkania, za nimi pozostają wszystkie zawodowe zmartwienia, problemy z dnia, te realne i wydumane, przykre słowa i miłe słowa, cały świat zostaje za drzwiami. Od moich drzwi odbijają się także słowa Joanny Senyszyn:
Trzeba docenić mądrość Polek, które uznały, że w rozmnażaniu należy zachować dużą wstrzemięźliwość. I zamiast tworzyć specjalne strefy demograficzne, zrobić jedną, obejmującą całą Polskę, strefę rozumu.
Za drzwiami zostają słowa Magdy Środy:
Model konserwatywny nie tylko ogranicza prawa kobiet, ale także osłabia potencjał ekonomiczny kraju.
Za drzwiami zostają słowa Marii Czubaszek, która mówi, że lepiej być "zimną suką" niż matką Polką.
Ich słowa nie mają znaczenia, bo wiem, że wybrałam właściwą drogę i nie chcę innej. Ostatnio, pisząca dla wSumie.pl Zuzanna Czarnowska nazwała dumne z macierzyństwa i swojej drogi kobiety familistkami. I to jest strzał w dziesiątkę. Jestem familistką i dobrze mi z tym.
W tym wyjątkowym dniu pozdrawiam wszystkie familistki i feministki także. Wszystkim życzę radości z narodzenia Pana i odnalezienia własnej drogi do Świętości.
Dorota Łosiewicz