Dzięki sytuacji na Ukrainie zyskaliśmy kilka lat, ale koniec będzie gorzki
Trzeba przyznać, że Władimir Władimirowicz Putin konsekwentnie realizuje swój scenariusz. Nie był on zresztą taki trudny do przewidzenia.
Punkt pierwszy: podburzyć ludność rosyjskojęzyczną na Krymie przy wsparciu wojska udającego siły lokalnej samoobrony, zrobić referendum z wiadomym wynikiem i przesunąć wojska (po tzw. referendum już oficjalne) na północ do granicy z Ukrainą. Z wielkim prawdopodobieństwem nie spotka się to ze zbrojnym oporem Ukraińców i jak do tej pory nie spotkało. To logiczny przebieg wydarzeń dla obu stron ponieważ, gdyby padły strzały sytuacja mogła by się stać nieodwracalna. Ale to pierwszy etap. O takim przebiegu wydarzeń pisałem w swoich poprzednich komentarzach z kilkudniowym wyprzedzeniem. Putin wbrew pozorom jest bardzo przewidywalny. Robi to, co nakazuje mu logika konfliktu. Niestety reakcji Zachodu nie jestem w stanie przewidzieć, w każdym razie nie dziś.
Punkt drugi wdrażany jest w życie właśnie teraz. Według informacji agencji ukraińskich na wschodniej i północnej granicy kraju koncentrują się wojska rosyjskie. Według szacunkowych danych około 200 tysięcy żołnierzy. Po referendum bowiem, przyjdzie czas na fazę destabilizacji okręgów graniczących z Rosją. Bo po co Putinowi tylko Krym. Zajmując go sprawdził reakcję Stanów Zjednoczonych oraz Unii Europejskiej i wie, że USA powoli szykuje się do mocniejszej odpowiedzi, ale Europa poza słowotokiem nie zrobiła i nie zrobi praktycznie nic. Cięciwa nie jest jeszcze ostatecznie napięta i wg prezydenta Rosji można sobie pozwolić jeszcze na więcej. W przyszłym tygodniu, po referendum, rozpoczną się sterowane niepokoje we wschodnich rejonach Ukrainy i z dużym prawdopodobieństwem stwierdzam, że poleje się tam krew. Po prostu, Moskwa zaszła zbyt daleko, żeby się teraz wycofywać z podkulonym ogonem. Jedynym logicznym wyjściem z sytuacji jest wsparcie zbrojne V kolumny, która rozpocznie destabilizację wschodnich regionów naszego sąsiada przez rosyjskie bagnety. Dopiero wtedy być może przyjdzie czas na negocjacje i wszyscy odetchną z ulgą. Chyba, że Stany Zjednoczone wymyślą coś, co powstrzyma Kreml. Zaatakowanie „przy okazji” Polski lub krajów bałtyckich wydaje się mało prawdopodobne, bo Rosja jeszcze nie jest gotowa na konfrontacje zbrojną z NATO. Pod jednym wszakże warunkiem. Putin znajduje się w pełni władz fizycznych oraz umysłowych, na co ja osobiście bym do końca nie liczył.
Normalnych ludzi w Polsce czeka długi czas napięcia – może nawet miesiące, pogorszenie koniunktury, spadek złotego i inne niedogodności związane z wiszącym w powietrzu konfliktem zbrojnym na wielka skalę. Jednak sytuacja w kraju również nie napawa optymizmem. Rząd Tuska nagle wstał z kolan i w panice jeździ po całej Europie mobilizować tamtejszych polityków przeciwko Rosji. Choć skutek tych zabiegów nie jest imponujący, to niestety robi to, co robić musi. Można by zaryzykować stwierdzenie, ze po 7 latach rządów, jak strach chwycił za gardło, wziął się do pracy. Ale do tej pory zaniedbał wszystko. Nasza armia jest w stanie powstrzymać Rosjan przez kilka dni, jak nie krócej. Co nam z 46 myśliwców F-16, jak nie mamy sprawnej obrony przeciw rakietowej.
Jedna ruska salwa wystarczy, by jedna z najnowocześniejszych baz w Europie, jaka jest Łask wraz z całą zawartością przestała istnieć w ciągu kilku sekund. Chłopcy z NATO nawet nie zdążą założyć butów, jak czołgi Putina zaparkują przed Urzędem Rady Ministrów w stolicy. Jako jedyna ekipa rządząca naszym krajem Platforma Obywatelska dysponowała przez kilka lat większością parlamentarną, swoim prezydentem i poparciem mediów. Co zrobiła? Powiedział dziś o tym były dowódca wojsk lądowych i były wiceminister obrony narodowej gen. Waldemar Skrzypczak. Rosjanom wystarczą na wjazd do Warszawy 3 dni. Przypomina mi się dowcip z czasów II Wojny Światowej. Dziennikarze pytali się jakiegoś niemieckiego generała ile czasu potrzebuje, by zająć Węgry?
- 2 dni jak będą stawiali opór, 3 dni jak się nie będą bronić.
- ???
- Nie trzeba będzie wygłaszać przemówień powitalnych.
Natomiast gwiazda polskiego dziennikarstwa głównego nurtu Janina Paradowska w swojej wrodzonej przenikliwości twierdzi, że nic nam nie grozi. Gośćmi Moniki Olejnik są na przemian: gen. Dukaczewski, wielki i przenikliwy Polak Janusz Palikot oraz inni przedstawiciele partii, która kiedyś nie wyobrażała sobie innej przyszłości jak pod moskiewskim butem.
Dzięki sytuacji na Ukrainie zyskaliśmy prawdopodobnie jeszcze kilka lat. Jeśli Stany Zjednoczone nie cofną teraz Rosji z powrotem w jej granice z przed konfliktu (a szanse są raczej małe) możemy być pewni, że następni będziemy my. Jestem nawet za tym, żeby nałożyć jeszcze jeden podatek na odbudowę polskiej armii. Tylko przedtem trzeba ją zreformować. Prawie połowa naszych oficerów to pracownicy biurowi. Inwestować w obrone rakietową i lotnictwo. Inaczej się nie pozbieramy. Ale dopóki polskie społeczeństwo nie otrząśnie się z propagandy idiotów z tefauenu czy Gazety Wyborczej nic z tym nie zrobimy, a koniec będzie gorzki. Niestety dla wszystkich. Komu to się nie wydaje prawdopodobne niech słucha dalej Paradowskiej et consortes. Da swidania!
Andrzej Potocki