Dobrani w korcu MAK-u
Wszystko się potwierdza i jest spójne – mówi niezastąpiony doktor Lasek. A konkretnie ma na myśli potwierdzenie raportu Komisji Millera, który jest tak spójny, że do jego spójności Lasek już pięć lat przekonuje Polaków. Doktora Laska w tym dziele wspiera nasza niezwyciężona prokuratura wojskowa, publikując stenogram, którego rzekoma spójność również go zachwyciła.
Prokuratura miała prosty wybór, aby rozwiać w dużej mierze wątpliwości Polaków, czy z wieży padła komenda zejścia Tupolewa do 50 m. Wystarczyło opublikować w całości prosty stenogram z magnetofonu Jaka-40. Niby oczywista rzecz jak konstrukcja kostki brukowej. Zamiast tego prokuratura opublikowała jakąś kompilację z nagrań z wieży i z magnetofonu. W dodatku ów skompilowany stenogram sporządzono z kopii nagrania. Brnąc dalej w absurd polecono zbadać jedynie część nagrania. A żeby już dopełnić ponurej groteski, przy kopiowaniu uszkodzono oryginał, co spowodowało utratę części zapisu. Spójność taka, że oczy bolą patrzeć.
Powyższe okoliczności i przypadki tworzą obraz tak skondensowanej głupoty, że można podejrzewać, iż pomysłodawcy przedsięwzięcia zważyli racje i doszli do wniosku, że lepiej wyjść na głupków niż pokazać prawdę. Jednak to wszystko razem wzięte nie przeszkadza doktorowi Laskowi zachwycać się spójnością swoich ustaleń i badań prokuratury. Doprawdy, trudno o lepsze świadectwo na temat stanu umysłu człowieka, którego rząd wynajął, żeby wyjaśniać społeczeństwu prawdę o Smoleńsku. To także świadczy o rządzie, w imieniu którego Lasek owe bzdury wygaduje.
Z właściwą sobie finezją Lasek odniósł się także do świadków (pilota i technika pokładowego Jaka-40), którzy słyszeli komendę wieży o zejściu do 50 m:
Mamy do czynienia z zeznaniem, czyli z czymś, co człowiek mówi, nawet nie zakładając złej woli, że jemu się wydaje, że coś słyszał.
Zatem w tej kwestii Lasek nie tylko bagatelizuje, lecz właściwie kompletnie deprecjonuje rolę zeznań świadków w śledztwie. Jednak w jego przypadku jest to niekonsekwencja granicząca z kompromitacją i zabójczą śmiesznością. Pamiętamy bowiem, że gdy chodziło o dowód w sprawie wybuchu na pokładzie Tupolewa, to Lasek jako argument przeciwko wybuchowi wskazywał brak świadków, którzy wybuch słyszeli:
Zarówno świadkowie oczekujący na lotnisku w Smoleńsku, jak i znajdujący się na trasie przelotu samolotu od bliższej radiolatarni do lotniska zgodnie zeznali, że nie słyszeli wybuchów.
Jaki groch z kapustą musi mieć w głowie człowiek mieniący się ekspertem, żeby pozwalać sobie publicznie na taką niekonsekwencję? Można więc mieć niezbitą i stuprocentową pewność, że gdyby przed Laskiem postawić ludzi świadczących o wybuchu, wówczas orzeknie z całą powagą, że im się wydawało, że coś słyszeli.
Ekspert Lasek w poszukiwaniu argumentów potwierdzających spójność raportu komisji Millera, który jako wiceszef współtworzył, pasjami lubi się powoływać na nieobecność swoich adwersarzy na miejscu katastrofy:
Żaden z tzw. ekspertów posła Macierewicza nie był na miejscu katastrofy, nie badał wraku ani elementów kluczowych dla właściwego odtworzenia przebiegu lotu, jakimi są zapisy rejestratorów lotów.
Ale co w takim razie powiedzieć o ekspertach, którzy tam byli i nie zbadali nawet podstawowych dowodów, jak miejsce katastrofy i wrak, lecz jedynie je „oglądali”? Nie zmierzyli nawet średnicy brzozy, która była według nich samych bezpośrednią przyczyną upadku Tupolewa. Co powiedzieć o prokuratorach, którzy przylecieli do Smoleńska nadzorować sekcje zwłok, a w żadnej nie uczestniczyli? Jak ocenić śledczych, którzy byli na miejscu katastrofy, a dopiero po ponad dwóch latach zdecydowali się zbadać wrak na obecność materiałów wybuchowych?
Zresztą w kwestii badania wybuchu niezastąpiony ekspert Lasek rozwinął swoją teorię przed równie niezastąpioną Moniką Olejnik:
Jeżeli następuje wybuch, to po pierwsze musimy sobie powiedzieć jedna rzecz, jeżeli jest wybuch, to nie ma trotylu, jeżeli jest trotyl, to nie było wybuchu, bo co wybuchło, prawda.
Ta piorunująca logika Laska jest porównywalna jedynie z logiką prokuratora wojskowego, który uważa, że wykrycie trotylu przez detektor nie jest równoznaczne z wykryciem trotylu. Dobrali się jak w korcu MAK-u.
Stanisław Januszewski