Cywiński: "Pedagogika medialna"
Byłego premiera zżera osamotnienie. Jest wycofany, schowany, jakby go w Brukseli w ogóle nie było.
Skąd to wiem? Z „Gazety Wyborczej”, która użala się nad „samotnością Donalda Tuska”. Opowiedział o niej „GW” tajemniczy, anonimowy, „przyjaciel z Gdańska”. Dziennik ma wielu tajemniczych, anonimowych informatorów, ponieważ - jak wiadomo - ceni sobie „dobre dziennikarstwo”…
Reasumując, szef Rady Europejskiej jest w Brukseli nieszczęśliwy i cierpi, że nie ma na nic wpływu, że jego rola sprowadza się do pilnowania żyrandola, co ilustruje fotografia byłego premiera Tuska wpatrzonego w niebo, jak woźnica ze „Stepów akermańskich” Adama Mickiewicza. Najlepiej opłacany za nicnierobienie gastarbeiter na świecie, wyrwany na siłę z ojczystej ziemi jak ten mak polny, tęskni za krajem. Kraj za nim raczej nie, może z małymi wyjątkami, jak np. „GW” właśnie. Swoją drogą, mądrzy i dalekowzroczni byli twórcy struktur UE, którzy na szczęście dla jej członków tak je skonstruowali, aby przewodniczący rady nie miał na nic wpływu. Gdyby miał, mogłoby to skończyć się dla wspólnoty zbiorowym nieszczęściem.
Nie, żebym to ja tak twierdził. Uważa tak np. również były premier Włodzimierz Cimoszewicz, który uczestniczył w konferencji zorganizowanej przez kanapową Partię Demokratyczną pt. „Polska przyszłości”. Obecnie senator Cimoszewicz, wcześniej kandydat na prezydenta, jeszcze wcześniej m.in. minister sprawiedliwości, minister spraw zagranicznych, marszałek Sejmu i poseł, a za PRL-u uczelniany sekretarz komunistycznej PZPR i działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej, ponoć także ochoczy informator bezpieki - czyli osoba mająca dobre rozeznanie we wszystkim, co się w Polsce działo i dzieje - stwierdził, że zmarnowano u nas ostatnie dziesięć lat:
„Płyniemy z uszkodzonym sterem, bez map, bez kompasu. (…) Nie ma żadnej poważnej debaty w naszym kraju, w naszym społeczeństwie, oczywiście zero refleksji na temat przyszłości” — alarmuje Cimoszewicz. Senatora martwi kiepska jakość funkcjonowania kraju i czarno widzi przyszłość na naszej zielonej wyspie po rządach Tuska:
„Polska musi głęboko skorygować swą politykę ekonomiczną, bo w przeciwnym razie za 15-20 lat będziemy skansenem, ekonomicznie nie będziemy się w ogóle liczyć”
Piękna przyszłość rysuje się natomiast przed Ukrainą. Bo gdyby tak nie było, były premier Cimoszewicz i były premier Waldemar Pawlak, mający zaufanie przy powierzaniu odpowiedzialnych funkcji przede wszystkim do mamusi-emerytki i własnej rodziny, nie podjęliby się roli doradców ukraińskiego oligarchy Dmytry Firtasza.
Firtasz jest za swe dziwne interesy ścigany m.in. przez Departament Sprawiedliwości USA. Jeszcze parę lat temu handlował dżinsami, ale to tak łebski gość, że szybko wyrósł na „gazowego barona” i stać go było np. na wpłacenie kaucji 125 mln euro, aby po aresztowaniu w Austrii mógł z wolnej stopy odpowiadać na stawiane mu zarzuty. Nawiasem mówiąc, powiązany z Gazpromem Firtasz sprzedawał także gaz do Polski, który kupował wicepremier Pawlak. Jak doniósł „New York Times”, pieniądze za uwolnienie Firtasza z celi wyłożył zaprzyjaźniony z prezydentem Władimirem Putinem szef rosyjskiej federacji judo, który poza tym buduje i sprzedaje podmoskiewskie wille, niejaki Wasilij Anisimow.
Firtasz walczy także z ukraińskim rządem, który próbuje dobrać się jemu podobnym oligarchom, za przeproszeniem, do tyłków. Co radzą mu Cimoszewicz i Pawlak? Nie mam pojęcia. Ponoć żadna praca nie hańbi… No, chyba, że wykonuje ją jakaś „pisówka”, jak np. Anna Kołakowska, nauczycielka historii z rodzinnego miasta Tuska. Ta „nowa twarz gdańskiego PiS”, jak donosi ceniąca sobie dobre dziennikarstwo „GW”, podobno przekonywała uczniów na lekcjach, że:
„jak ktoś czyta „Harry’ego Pottera”, to opętał go szatan, a wejście do Unii Europejskiej to najgorsze zło dla Polski.”
Oprócz tego, Kołakowska „walczyła z gender”, jest „homofobiczna” oraz, co chyba najważniejsze, czepia się gdańskiej PO i nie chce rozmawiać z dziennikarką „GW”. O co chodzi?
„ Jestem przekonany, że w tej całej sprawie chodzi o protest obu pań przeciwko uznaniu Tadeusza Mazowieckiego za osobę bez skazy” — powiedział kilka dni temu prawicowemu portalowi wPolityce.pl poseł Andrzej Jaworski, szef Prawa i Sprawiedliwości w okręgu gdańskim.
„Mamy do czynienia z niespotykaną sytuacją, gdy świetni pedagodzy są prześladowani przez >>Gazetę Wyborczą<< i polityków Platformy Obywatelskiej: przez prezydenta miasta, wojewodę, kuratora oświaty.” — nawiązuje i pisze sama o sobie „GW”. A dokładnie, chodzi o sesję rady miasta, na której Kołakowska wyraziła się krytycznie wobec propozycji nazwania jednej ze szkół imieniem Tadeusza Mazowieckiego. Jak uzasadniała, Mazowiecki był „w okresie stalinowskim jednym z propagandystów tamtego systemu”, a później autorem „grubej kreski”:
„To Mazowiecki umocował komunistów i uniemożliwił nam rozliczenie zbrodniarzy komunistycznych”— stwierdziła Kołakowska. Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz miał na to zareagować:
„Taka osoba nie powinna mieć kontaktu z dziećmi!.”
Po stronie tej „takiej osoby” stanęła m.in. oświatowa „Solidarność” w Gdańsku oraz dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 65 Jolanta Kwiatkowska-Reichel, gdzie uczy Kołakowska, która notabene odmówiła wyciągnięcia konsekwencji wobec podwładnej:
„Pan Mazowiecki czystych rąk nie miał, a Okrągły Stół był układem. (…) Mamy zwalniać i zostawiać miernych, ale wiernych? Tylko pytanie, komu wiernych? Osobiście na lekcjach historii dowiadywałam się o Katyniu, mimo że było to zakazane. Dziś też mamy dążyć do ukrywania prawdy?”
W ocenie pani dyrektor, to „wspaniała nauczycielka”. Przewodnicząca oświatowej „Solidarności” w Gdańsku, Bożena Brauer napisała w liście otwartym do prezydenta miasta:
„Sprzeciwiamy się praktykom zastraszania zwolnieniem z pracy za głoszone poglądy, za przedstawianie faktów popartych dokumentami Instytutu Pamięci Narodowej.”
Anna Kołakowska była jednym z najmłodszych więźniów stanu wojennego. Jako siedemnastolatka została skazana na trzy lata więzienia i utratę praw publicznych za drukowanie oraz kolportaż ulotek demokratycznego podziemia. Miała to być dla niej lekcja wychowawcza.
„ Ta pani nie powinna uczyć, nie dlatego, że ma takie poglądy, ale dlatego, że w taki sposób je głosi. Bo nie rzecz w poglądach tej pani, ale w sposobie ich wyrażania” — podsumowuje „GW” ustami eksperta „w zakresie dydaktyki ogólnej i pedagogiki medialnej” prof. Stanisława Dylaka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Co racja, to racja, zwłaszcza w zakresie „pedagogiki medialnej”…