Cynizm Tuska
Donald Tusk przyzwyczaił nas, że stosuje w polityce tylko jedną zasadę: dobre jest wyłącznie to, co służy karierze Donalda Tuska. Wszystko inne - zasady, obyczaje i wartości - ma znaczenie wyłącznie instrumentalne. Dlatego przez ostatnie 7 lat tak lekko i tak często poświęcał elementarny interes Polski.
Nie powinniśmy więc dziwić się i teraz, gdy dla osobistej kariery poświęcił intereswłasnego obozu politycznego. Ile by słów bowiem nie padło, to jest jasne: za osobisty sukces Tuska największą cenę zapłaci Platforma Obywatelska.
Zwróćmy uwagę na kilka elementów tej układanki.
Po pierwsze, Donald Tusk wie równie dobrze jak my, a może i lepiej, że Ewa Kopacz na premiera się nie nadaje. Wie, że nie ma ani odpowiednich kompetencji, ani odpowiedniego gravitas, nie ma też, delikatnie mówiąc, szczególnej charyzmy. Ma za to umiejętność irytowania Polaków. Mimo to Tusk wskazał właśnie na nią, wiedząc, że POzapłaci za tę nominację wysoką cenę. Wskazał, bo jemu słaby premier pasuje. Choćby dlatego, że nie przesłoni jego „mitu”.
Po drugie, Tusk nie zdecydował się na najbardziej logiczny krok w obecnej sytuacji, a więc na przyspieszone wybory parlamentarne. Tymczasem jego odejście dostarcza nie tylko wiarygodnego uzasadnienia takiego ruchu, ale także dawałoby nadzieję na wciąż dobry wynik PO. Zamiast tego mamy kurs na trwanie, i niemal pewność, że sondażowy efekt brukselskiej nominacji zgaśnie najdalej do świąt. Oczywiście, przyspieszone wybory nie są łatwe do przeprowadzenia, ale mimo wszystko były najbardziej logicznym ruchem. Sądzę, że Tusk wybrał jak wybrał, ponieważ wszystko podporządkowane jest precyzyjnemu kalendarzowi: wraca z Brukseli w roku 2019, w roku wyborów parlamentarnych i na rok przed kolejnymi wyborami prezydenckimi. Gdyby teraz wybory przyspieszył, wróciłby rok po kolejnych. A więc nie miałby szans na kontrolowanie biegu zdarzeń.
Po trzecie wreszcie, jeśli Tusk rzeczywiście chce zostać prezydentem w roku 2020, to z pewnością nie pogardzi efektem „świeżości”, który możliwy jest tylko w jednym wypadku: czasowej utraty władzy przez jego obóz. Jeżeli PO będzie rządziła przez kolejne 4 lata (w koalicji z SLD i PSL), to w roku 2020 potrzeba zmiany będzie jeszcze silniej odczuwana niż dziś. W takiej sytuacji Tusk - nawet pokryty brukselską patyną - niekoniecznie byłby faworytem. Zwłaszcza jeśli byłby ciągle obecny w polskim życiu publicznym.
Po czwarte, Tusk - to już widać - zrobi wszystko, by PO wygrała wybory samorządowe. Chce odejść jako człowiek, który wygrywał każde kolejne starcie w ciągu 7 lat, w kontraście do następczyni/następców.
Tak więc w osobistym interesie Tuska mieści się oddanie władzy opozycji. Oczywiście władzy możliwie słabej i ograniczonej. Takiej, która nie będzie w stanie zmienić trwale układu sił, takiej, która znów zmierzy się z monolitem medialnym i biznesowym. Takiej, która nada sens powrotowi Tuska.
Rzecz jasna, politycy zawsze myślą opcjonalnie. Jeśli mimo wszystko Platforma utrzyma się przy władzy, Tusk nie będzie narzekał. Ale w głębszej warstwie, podejmując decyzję o odejściu i ustawiając krajowej klocki tak a nie inaczej, Tusk rzucił kłody pod nogi swojemu obozowi. I podarował wielką szansę opozycji. Bo tego, co się zdarzyło, nie docenia tylko ten, kto nie doceniał Tuska. Doceniać go - w sensie uznania skuteczności - trzeba, bo wiele razy ratował swoją partię choćby tylko sporymi talentami aktorskimi.
My - mając w pamięci 7 ostatnich lat - nie jesteśmy zaskoczeni. Zaskoczony jest szeroki obóz władzy, który myślał, że cynizm premiera nigdy nie obróci się przeciwko niemu.
Więcej o awansie Tuska - w tym kulisy i prognozy - w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci”. Polecam!
Jacek Karnowski