Ciepłe gacie dla Ukrainy
Jesteśmy jednomyślni, że konfliktu Ukrainy nie da się rozwiązać militarnie”- stwierdziła kanclerz Niemiec po ponadgodzinnej rozmowie w Białym Domu z prezydentem Barackiem Obamą.
Już samo to sformułowanie: „konflikt Ukrainy” jest symptomatyczne… Efekt ich rozmowy, w której uczestniczyli również wiceprezydent Joe Biden, szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry i doradczyni do spraw bezpieczeństwa Susan Rice, można sprowadzić do jednego zdania: wiemy, że nie wiemy co zrobić rosyjską agresją na Ukrainie i zdecydowanie podtrzymujemy nasze niezdecydowanie. W języku dyplomatycznym brzmi to oczywiście inaczej:
„Naszym obowiązkiem, jako polityków, jest niezmienne próbować osiągnąć zawieszenie broni”
— to też zdanie Angeli Merkel z konferencji prasowej w Białym Domu. Można przypomnieć kąśliwie, że taka właśnie postawa przyświeca politykom z Berlina i Paryża od ładnych paru lat, gdy na Ukrainie nie padł jeszcze ani jeden strzał, a gdy tuż po pomarańczowej rewolucji Niemcy i Francja zdusiły - z uwagi na Rosję - starania rządu w Kijowie o uzyskanie choćby obietnicy przyjęcia do NATO. Ale, nie ma co gdybać, ten pociąg już odjechał. Tyle, że na okrojonej przez Rosję Ukrainie umierają dziś ludzie, więc coś zrobić trzeba. Co? Tego nie wie nikt jak Zachód długi i szeroki.
Ukraina nadal wisi w politycznej próżni i nikt także nie wie, jak długo jeszcze uwisi,na ile starczy samym Ukraińcom determinacji w walce o niepodległość i niezależność od rosyjskiego sąsiada, a później w odbudowie i reformowaniu kraju.Jak dotąd, Ukraina nie zyskała nawet słownego zapewnienia, że kiedyś tam w perspektywie będzie mogła zostać pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej.
Kanclerz Merkel musiała przełknąć gorzka uwagę republikańskiego senatora Johna McCaina, który wygarnął bez ogródek, że uprawia taką politykę, jak ugodowa postawa państw ościennych wobec Hitlera w latach trzydziestych i jest jej „wszystko jedno, gdy ludzie na Ukrainie są zarzynani”.
Wszystko jedno Merkel z pewnością nie jest: przede wszystkim z uwagi na zagrożone geszefty z Rosją, bo to rynek zbytu bez dna i lukratywne możliwości inwestycyjne. Rzecz oczywista, byłoby dobrze, gdyby niemieckie firmy mogły robić interesy także na Ukrainie. Na jakiej? - to już inna sprawa, najpierw trzeba osiągnąć pokój. Najlepiej by było, aby Ukraina sama oddała Rosji jej wschodnie tereny, czego jednak politycy w Berlinie czy w Paryżu głośno nie powiedzą, bo nie wypada…
Mówią za to inni. Na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, z udziałem znaczących polityków ze wszystkich ważniejszych krajów świata, aż wrzało: dowódca NATO w Europie gen. Philip Breedlove stwierdził wprost, że sojusz „nie powinien wykluczaćopcji militarnej”, tzn. dostarczenia Ukraińcom wyłącznie sprzętu wojskowego i broni.
Do tej pory pomoc świadczona ukraińskim żołnierzom ogranicza się do wysyłania - za przeproszeniem - ciepłych gaci i noktowizorów, chyba tylko po to, żeby mogli sobie poobserwować w nocy zbliżanie się dozbrajanych przez Rosjan separatystów. Szef brytyjskiej dyplomacji Philip Hammond antycypował pokrętnie, że jeśli dojdzie do jakiegoś porozumienia, powinno ono uwzględniać zaistniałe zmiany terytorialne.Jak dorzucił: „Nie rozumiem przez to akceptacji zdobyczy separatystów jako nieodwołalnej sytuacji”. Czyli, jeden Bóg wie, co przez to Hammond rozumie. Niestety, prezydent Petro Poroszenko upiera się przy swoim. Niby chce bezwarunkowego zawieszenia broni, lecz - jak zapowiedział już wcześniej:
„Nie oddamy ani centymetra ukraińskiej ziemi. Odzyskamy Donbas, odrodzimy w Donbasie ukraińskość”.
I co z takim robić? Po wizycie kanclerz Niemiec i prezydenta Francji w Moskwie, nazwanej „rozmową ostatniej szansy”, szef niemieckiego MSZ Frank-Walter Steinmeier skwitował, że o jej rezultatach i pokoju „zadecydują najbliższe dwa-trzy dni”. Kolejne dni mijają i kolejnymi rozmowami „ostatniej szansy” ma być jutrzejsze spotkanie w Mińsku. Na marginesie, tej dygresji odmówić sobie nie mogę: do Moskwy Angela Merkel i Francois Hollande przyjechali jak petenci do cara, który łaskawie ich przyjął i dość, że nie kazał ich wychłostać na Placu Czerwonym, zaś gospodarzjutrzejszych negocjacji, Białoruś i jej satrapa Aleksandr Łukaszenka, urasta do rangi kluczowego, pokojowego mediatora…
„Kto przekona Europę i przeciągnie Ukrainę na swą stronę, ten rozstrzygnie ten spór na swoją korzyść, a Angela Merkel jest najważniejszą liderką Europy”,skomentował nie bez zachwytu nad szefową własnego rządu dziennik „Die Welt”.
Co racja to racja, co tam stali członkowie Rady Bezpieczeństwa, do których Niemcy de facto nie należą, to kanclerz Merkel stała się najważniejszą partnerką prezydenta Obamy, ba, reprezentantem Europy dla USA, o czym świadczy jej wizyta w Białym Domu. Do czego dąży „najważniejsza liderka Europy”?
„Chce zamrozić konflikt na Ukrainie, nie rezygnując z zasad prawa międzynarodowego. Brzmi przekonująco, ale może oznaczać tymczasową kapitulację przed Rosją na dziesiątki lat”…
—napisał komentator bliskiego chadekom „Die Welt”, de facto utworzony po drugiej wojnie światowej przez aliantów. Jednym zdaniem, jak nie patrzeć, Władimir Putin górą. Zachód, co zrozumiałe, boi się eskalacji wojny na Ukrainie, a prezydent Rosji umiejętnie gra na tym strachu. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow powtórzył na monachijskiej konferencji tyle bezczelne, co wywołujące śmiech na sali „racje” Kremla: że Krym dołączył do Rosji z własnej i nieprzymuszonej woli, że przecież odbyło się tam referendum i wszystko przebiegło w zgodzie z Kartą Narodów Zjednoczonych…, zaś to, co stało się na Majdanie, było wspieranym przez Zachód zamachem stanu… Co więcej, jak wywodził wysłannik Putina, Rosja szanuje prawo międzynarodowe, łamią je natomiast i „tworzą nowe podziały” USAwraz z sojusznikami Ameryki.
Z czym mediatorzy z Francji i Niemiec jadą do Mińska? Tę „tajemnicę” uchylił sam prezydent Hollande w telewizji France2: będą namawiali Ukrainę i separatystów do zawieszenia broni i utworzenia pasa zdemilitaryzowanego o szerokości 50-70 kilometrów wzdłuż dzisiejszej linii frontu w Donbasie, do wycofania ciężkiej broni i wymiany jeńców. Innymi słowy, będzie to nic innego, jak uznanie zdobyczy „zielonych ludzików”. Na wschodzie Ukrainy miałyby powstać „rejony o silnej autonomii”. Pozostaje pytanie, czy Putina to zadowoli?
„To dla mnie jasne, że postawa Niemiec hamuje administrację Obamy w sprawie dozbrajania Ukraińców”
— stwierdził z wyrzutem na monachijskiej konferencji republikański senator Bob Corker. O tym, że dozbrojenie ukraińskich żołnierzy brane jest pod uwagę także przez demokratów, świadczy wypowiedź wiceprezydenta Joe’go Bidena: „Naród ukraiński ma prawo do samoobrony”.
USA nie chcą jednak działać w pojedynkę. Na wszelki wypadek, gdyby prezydent Poroszenko nie ugiął się w Mińsku, gdyby prezydenta Putina nie zadowoliły propozycje Berlina i Paryża, a Stany Zjednoczone zdecydowały się dostarczać broń defensywną, popularny w Rosji komentator Dmitrij Kisielow ostrzegł sarkastycznie poprzez telewizję Rossija1:
„Już czuję, jak w świecie rozchodzi się smród palonego mięsa”…
Sytuacja przed jutrzejszymi negocjacjami w Mińsku wygląda następująco: Ukraina jest podzielona linią frontu, Zachód jest podzielony, co do reakcji na rosyjska agresję, nie podzielona jest tylko Rosja, ale tego zdania co do niej samej prezydent Putin z pewnością nie podziela - już piętnaście lat temu, po pierwszym wyświeceniu na prezydenta głosił, że rozpad ZSRR był największą katastrofą w dziejach Rosji. Prędzej czy później pokój na Ukrainie zostanie zaprowadzony. Za jaką cenę? Za taką, na jaką Putin się łaskawie zgodzi. Choćby tylko z tego względu, że jedną z głównych trosk zachodnich, czyli naszych sojuszników jest to, jak pomóc mu „wyjść z twarzą”.Dla nas, Polaków, to kolejna lekcja. Wątpliwym pocieszeniem pozostaje jedynie ten fakt, że tym razem udzielona nam nie na naszym terytorium…
Piotr Cywiński