AUTSAJDER. Premiera filmu 13 grudnia
13 grudnia, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, na ekrany polskich kin wchodzi „Autsajder” – inspirowany prawdziwymi wydarzeniami poruszający film o studencie malarstwa, którego życie zmienia się nieodwracalnie, kiedy przez przypadek wpadnie w tryby przerażającej totalitarnej machiny stanu wojennego.
Franek to młody idealista. Jest zakochany w muzyce, malarstwie i pewnej dziewczynie. Mimo wiszącego w powietrzu ogromnego napięcia związanego z wprowadzeniem stanu wojennego i dramatycznymi wydarzeniami w kopalni „Wujek”, mówi, że polityka kompletnie go nie interesuje. Wszystko się jednak zmieni. Odwiedza go bowiem dobry znajomy – Beno i prosi o przechowanie tajemniczej teczki. Kiedy kolejnego wieczora Franek wraca od swojej dziewczyny po rozpoczęciu godziny milicyjnej, zatrzymuje go patrol. Chłopak szybko zostaje oskarżony o współpracę z opozycją, a znaleziona w jego mieszkaniu teczka z ulotkami staje się niezbitym dowodem. Sprawę przejmuje Służba Bezpieczeństwa. Cała jego wrażliwość i ideały zostają poddane najwyższej próbie.
„Autsajder” został wyreżyserowany przez Adama Sikorę – wielokrotnie nagradzanego reżysera i autora zdjęć do takich produkcji jak: „Ach śpij kochanie”, „Młyn i krzyż” oraz „Essential killing”. Obok odgrywającego główną rolę Łukasza Sikory („11 minut”), pośród bogatej obsady zobaczymy takie osobowości polskiego kina jak: osławiony rolą w głośnej „Symetrii” – Mariusz Jakus, Marek Kalita („Wataha”), Cezary Łukaszewicz („Kruk. Szepty słychać po zmroku”), Tomasz Sapryk („Wołyń”), Mariusz Bonaszewski („Powidoki”) czy Dorota Pomykała („Gotowi na wszystko. Exterminator”).
Film oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce po wprowadzeniu stanu wojennego. Przedstawiona w nim historia nawiązuje do osobistych doświadczeń scenarzysty i reżysera – Adama Sikory:
Opierasz swój film na prawdziwych wydarzeniach. Możesz zdradzić trochę szczegółów?
To prawda, że film odnosi się do zdarzeń, do których naprawdę doszło, ale nie czyni tego wprost. Na dobrą sprawę można nawet powiedzieć, że pierwowzorem postaci Franka jestem ja sam. Wynika to też z tego, że lubię opowiadać o tym, co znam z własnego doświadczenia. Może to moja ułomność, ale tak mam. I tak, ta historia faktycznie nawiązuje do moich doświadczeń, ale z całą pewnością nie jest moją biografią. Jedynie wykorzystałem pewne naskórkowe fakty, aby stworzyć autonomiczną strukturę filmową.
Pochodzisz z Mikołowa i ten Mikołów w tym filmie też jest…
Jest to prawda. Spędziłem w Mikołowie całe życie, jestem z nim bardzo związany. Miałem też nadzieję, że nakręcę tam cały film, nie musząc nigdzie wyjeżdżać, móc w kapciach wychodzić na plan. Wyszło tak, że właściwie cały film zrealizowaliśmy w Warszawie. W samym Mikołowie powstały zaledwie dwie, i to symboliczne sceny.
W Warszawie? Kręciliście w więzieniu na Rakowieckiej?
Tak. I trafiliśmy w idealnym momencie. Po zamknięciu więzienia i przygotowywaniu muzeum, które ma tam powstać, nie było tam już więźniów. Stąd całe to miejsce było właściwie puste, co dało nam wręcz wymarzony komfort pracy. Niestety, ale robienie filmu w przestrzeni, gdzie cały czas przebywają penitencjariusze jest dosyć uciążliwe. Ekipy filmowe rzadko spotykają się z ich przychylnością, bardzo im się wówczas przeszkadza. No i druga kwestia to, ta specyficzna, gęsta i ciężka atmosfera. Naprawdę nie jest łatwo przebywać w takim miejscu i jeszcze kręcić film. A tym razem mieliśmy puste więzienie. Sytuacja wprost fantastyczna.
W filmie pokazujesz kilka więzień, czyżby wszystkie zagrało to rakowieckie?
Potwierdzam. Dokonaliśmy kilku zabiegów scenograficznych. Kręciliśmy na różnych piętrach, pokazywaliśmy różne części obiektu. W ten sposób stworzyliśmy wrażenie co najmniej dwóch różnych więzień.
Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się na tę właśnie tematykę?
Akurat ten temat zakopałem bardzo głęboko w swojej podświadomości. Nie było to coś, czego szukałem. Naprawdę nie chciałem do tego wracać, chociażby ze względu na zbyt traumatyczne przeżycia. Już nawet czułem, że udało mi się je w pełni wyprzeć, że dałem radę to w sobie wykasować. Tymczasem ta rzeczywistości Polski, która jest teraz, dotyka mnie dość boleśnie i intensywnie. Uświadomiłem sobie też, że właściwie nie ma, albo jest naprawdę mało filmów o tym czasie. Też jako wykładowca, mający kontakt z młodym pokoleniem zauważyłem, że dla nich okres Stanu Wojennego jest czymś dzisiaj mitologicznym, kompletnie nierozpoznanym. Stąd taka myśl, że chyba warto przypomnieć, jaką cenę musieli ponieść ludzie chcący odzyskać wolność. O tym zresztą bardzo ładnie powiedział Władysław Frasyniuk po projekcji we Wrocławiu, że „wolność to jest zdobycz, którą bardzo łatwo stracić”. Taka była idea, która mi przyświecała, kiedy decydowałem się na ten film.
Jakbyś w takim razie miał podpowiedzieć współczesnemu, młodemu widzowi, co powinno w „Autsajderze” przykuć jego uwagę..?
Faktycznie zagadką jest, co to młode pokolenie teraz naprawdę interesuje. Założenie było jednak takie, i to mówiłem wszystkim, że robimy gęsty, punkowy film! Bardzo intensywny, jeśli chodzi o emocje. I powiem ci, że po kilku pokazach mogę powiedzieć, że to zadziałało. Ta emocjonalna intensywność zdaje egzamin. Duża też w tym zasługa Łukasza Sikory, który gra rolę Franka. On ma w sobie tą niesamowitą sposobność przyciągania uwagi. Ma ten swoisty magnetyzm. Poza tym tempo, lekko rozedrgany rytm filmu, znakomite zdjęcia Tomka Woźniczki, muzyka Tymoteusza Biesa, scenografia Agaty Adamus – oboje z Mikołowa. Ale też świetny montaż Beaty Walentowskiej i postprodukcja dźwięku w wykonaniu Kasi Białas. W zasadzie film zrobili młodzi ludzie, dwudziestoparoletni, co się finalnie przekłada na jego charakter. Ich energia odegrała tutaj ogromną rolę.
Przejdźmy do Łukasza Sikory, prywatnie twojego syna. Od razu wiedziałeś, że to rola dla niego?
Tak, od początku. Już pisząc scenariusz myślałem o nim. I to nawet nie chodziło o podobieństwo, ale o cechy jakie posiada. Wydawało mi się, że on całym sobą wzmocni jeszcze tę postać na ekranie. Ale też nie mogę nie przyznać, że Łukasz ma to coś w swojej twarzy. Pokazał to zresztą w jednej z ról w filmie Jerzego Skolimowskiego „11 minut”. Stąd byłem absolutnie przekonany, że to dobry wybór. Przyznam się również, że obdarzyłem go pełnym zaufaniem mimo, iż za wiele na ten temat nie rozmawialiśmy. Dopiero na 2-3 tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć jedynie omówiliśmy sobie jego postać. Innymi słowy właściwie wypłynąłem na wzburzone morze, nie wiedząc do końca, co mnie tam czeka. Tymczasem okazało się, że nie musieliśmy nawet robić zbyt wielu dubli. Często kończyło się tylko na jednym, dwóch. Zresztą moim zdaniem najlepsze są te pierwsze udane i wtedy nie widzę powodów, aby to powtarzać. I tutaj to się nam faktycznie udawało.
Chciałem cię jeszcze zapytać o Tomka Woźniczkę. Współpracowaliście razem, ale pierwszy raz powierzyłeś mu samodzielne zrobienie zdjęć…
Wspólnie kręciliśmy mój „Powrót Giganta”. Poza tym Tomek wielokrotnie u mnie „szwenkował”, zrobiliśmy też razem dokument o Brunonie Schulzu. Ale też jego indywidualne rzeczy przykuwają moją uwagę. Bardzo szanuję to, co sam robi. On mimo swojego młodego wieku ma w sobie ten ujmujący rodzaj skromności, pokory i wrażliwości. On nie stara się wkraść w łaski, nie stara się, by wszyscy zobaczyli, co robi. Jest trochę introwertyczny, niezwykle skupiony, a to mnie bardzo do niego przekonuje.
Dlatego oddałeś mu tę odpowiedzialność?
Też. Poza tym zauważyłem, że rodzaj skupienia i uwagi na planie w przypadku reżysera i operatora jest całkowicie odmienny. Niezwykle trudno to połączyć. Operator musi koncentrować się na zupełnie innych elementach niż reżyser, który dba o przebieg sceny, o grę aktorską. Tego łączyć się nie powinno.
A wytyczne od mistrza dla swojego ucznia?
Założyliśmy, że będzie to film opowiadany w bliskim planie. Opowiadany w zbliżeniu, właściwie bez przestrzeni. Ona gdzieś jedynie majaczy na drugim planie, jest ledwo zauważalna. Nawiązywałem tutaj delikatnie do Roberta Bressona i jego „Mouchette”. Przed rozpoczęciem zdjęć poprosiłem Tomka, aby zobaczył ten film, gdyż tak chciałem opowiadać „Autsajdera”, czyli poprzez detal, twarz. To jest rzecz, która dzieje się wewnątrz człowieka, a nie na zewnątrz. I chyba w efekcie tak to wyszło.
Świat Kafki, Orwella, podkreślony dodatkowo finałową piosenką Republiki „Kombinat” to perspektywa, która również z twojego filmu wybrzmiewa…
Z całą pewnością… Jednak samą interpretację chciałbym zostawić widzom. Co więcej na ten temat można powiedzieć? Wszystko widać. A widz powinien sam dochodzić do swoich wniosków, doszukiwać się tropów, metafor i przesłania…
Premiera kinowa filmu 13 grudnia
Czas trwania: 93 min
Produkcja: Polska 2018
OBSADA :
FRANEK – ŁUKASZ SIKORA
MAMA FRANKA – DOROTA POMYKAŁA
BUSZKA – KATARZYNA GAŁĄSKA
„DZIADEK” – TOMASZ SAPRYK
NACZELNIK – MARIUSZ JAKUS
OFICER SB – MARIUSZ BONASZEWSKI
OFICER MILICJI – MAREK KALITA
TWÓRCY FILMU:
SCENARIUSZ I REŻYSERIA – ADAM SIKORA
ZDJĘCIA – TOMASZ WOŹNICZKA
SCENOGRAFIA – AGATA ADAMUS
MUZYKA – TYMOTEUSZ BIES
KOSTIUMY – BEATA ŚWIĘCICKA
MONTAŻ – BEATA WALENTOWSKA
DŹWIĘK – KRZYSZTOF STASIAK, KATARZYNA BIAŁAS
CASTING – MAREK PALKA
PRODUCENT – WŁODZIMIERZ NIDERHAUS
DYSTRYBUCJA W POLSCE – KINO ŚWIAT
Film został wyprodukowany przez Wytwórnię Filmów Fabularnych i Dokumentalnych odpowiedzialną za powstanie m.in.: „Karbali” oraz „Róży”. Współfinansowany jest przez Polski Instytut Sztuki Filmowej.