Archiwum
Wydanie nr 9/2018 (64)
W stulecie niepodległości
12Felietony
16Wehikuł czasu
18Kalendarz AGAD
22Temat miesiąca
25Bitwa miesiąca
52Dusza kontusza
56Dawno temu
60100 lat Armenii
64Władczynie
76Pełna kultura
77Pupile historii
86Czym strzelać
87Diabeł nie mógł
88Szlachetne zdrowie
90Tajemnice AAN
92NAC prezentuje
93Ze zbiorów MPW
94Historia okładki
96Opowieści IPN
99„Zdolność” do wykluczeń
Mija kolejna rocznica strajków lipcowo-sierpniowych 1980 r., zakończonych historycznymi – jak się okazało – porozumieniami, dzięki którym po kolejnych bojach powstał ruch „Solidarności”. Dziś wiemy, jako Polacy, że stał się on dzięki wsparciu, któremu udzielił mu papież Jan Paweł II, zaczynem zmian dużo głębszych i szerszych, obejmujących całą dekadę i całą Europę Środkowo-Wschodnią. System bolszewicki nie zdołał, mimo prób wprowadzenia gorbaczowowskiej „pieriestrojki”, uratować swych fundamentów. Przyczyn tego stanu rzeczy było zapewne wiele, ale na pewno wśród nich odnajdziemy także zbiorową postawę niepokornego narodu, Polaków.
Poległ wprawdzie komunizm, ale wraz z nim zaczął także ulegać erozji mit „Solidarności”. W skali europejskiej zostaliśmy prześcignięci przez Niemców, którzy burząc mur berliński i łącząc swe dwa germańskie płuca, stali się nie tylko beneficjentami upadku bolszewizmu (co oczywiste), ale i jego kreatorami. Nie tylko dlatego, że obalenie muru było bardziej medialne, ale także dlatego – czego żeśmy nie zrozumieli – że symbolem nieładu jałtańskiego nigdy nie stał się w opinii Zachodu los Polaków, ale trauma podziału Niemców i ich Berlina.
Wykluczenie „Solidarności” z zestawu mitów europejskich stanowiło jednak także efekt grzechów czysto polskich. Do nich należała postawa Lecha Wałęsy, którego legenda zamieniała się i zamienia, w latach 1992–2018 stopniowo w gruzowisko, usypane z faktów z jego biografii i czynów z lat III RP. W niniejszym numerze „wSieci Historii” zajmujemy się jednak innym grzechem, który toczył elity „Solidarności” od powstania całego ruchu aż do – co najmniej – powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Na imię mu: wykluczenie.
Najpierw w okresie od sierpnia 1980 r. do Pierwszego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w Gdańsku-Oliwie, czyli do jesieni 1981 r., grupa trzymającą władzę z Lechem Wałęsą i jego doradcami na czele, poczęli wykluczać opozycję wewnętrzną zwaną potocznie „Gwiazdozbiorem”. Potem, po 13 grudnia 1981 r., w łonie działaczy „Solidarności” pozostających w ukryciu rozgorzał spór nie tylko o władzę, ale także o taktykę wobec komunistów. We Wrocławiu spór ten przybrał skutki w formie organizacyjnego rozbicia ruchu podziemnego. Władysław Frasyniuk i powstające m.in. wokół niego struktury tymczasowe „Solidarności” uznali, że należy z jednej strony dążyć do organizacji krótkotrwałych wystąpień antyrządowych, a z drugiej strony szukać stale nici porozumienia z władzą, której pozycja wydawała się być niezachwiana. Kornel Morawiecki z kolei, podobnie jak część opozycji niezłomnej związanej z KPN, czy PPN, nie chcieli prowadzenia rozmów z komunistami, chyba że na temat ich ostatecznej kapitulacji – jak alianci z III Rzeszą w maju 1945 r. Tak się stało, że to pierwsza opcja wygrała; ci, którzy szukali dróg prowadzących do porozumienia z komunistami ostatecznie zostali dopuszczeni do „okrągłego stołu”. Być może tak musiało być i to właśnie „drużyna Lecha” miała rację. Wygrali, choć za cenę wyborów kontraktowych, wyboru Jaruzelskiego na stanowisko prezydenta PRL, czy powstania rządu Mazowieckiego, faktycznie hybrydy komunistyczno-solidarnościowej, mającej w zamiarach zwycięzców trwać przez kolejne lata i dekady. Proces transformacji dokonał się przy jednoczesnym wykluczeniu tych drugich: niezłomnych, w tym Solidarności Walczącej. Na nich znów nie starczyło miejsca w debacie publicznej, a ich racje na lata zostały pogrzebane. Jako pierwsi zaczęli pisać o Solidarności Walczącej historycy zatrudnieni w IPN, szczególnie w okresie rządów prezesa Janusza Kurtyki; jednym z nich był jego następca, dr Łukasz Kamiński. W niniejszym numerze naszego pisma to właśnie jego artykuł otwiera cykl tematu miesiąca.
Z bogactwa, jakie tworzyli w latach 80. działacze „Solidarności”, nie uzyskaliśmy efektu trwałej legendy. Zwycięzcy kolejnych etapów sami dokonując zazdrosnych wykluczeń wobec oponentów, pomniejszyli bowiem dorobek wielkiego ruchu. W tym dorobek środowiska Kornela Morawieckiego. Wszystko wskazuje na to, że dopiero historia – jako nauczycielka życia – dopomina się o prawdę i powrót wykluczonych na scenę.
Jan Żaryn
„Aby żyć” – Solidarność Walcząca 1982-1990
Jeszcze kilka lat temu historia Solidarności Walczącej była znana głównie wąskiemu kręgowi specjalistów. Dziś nazwa organizacji jest powszechnie rozpoznawana, warto jednak przypomnieć i uporządkować podstawowe fakty z jej dziejów – pisze Łukasz Kamiński w miesięczniku „wSieci Historii”.
Kedyw lat 80.?
Reżyser Jerzy Zalewski, pytając Kornela Morawieckiego, czy Solidarność Walcząca w stosunku do NSZZ „Solidarność” była czymś analogicznym do NSZ, czyli organizacji w latach 40. bardziej radykalnej od AK, usłyszał, że trafniejsze byłoby przypisanie SW roli podobnej do tej, jaką w Polskim Państwie Podziemnym pełniło Kierownictwo Dywersji – pisze Artur Adamski w najnowszym numerze miesięcznika „wSieci Historii”.
100 lat niepodległości Armenii
Wiosną 1918 r. Gruzini wiązali swoje nadzieje z Cesarstwem Niemieckim, a Azerowie z Imperium Osmańskim. Ormianie nie mieli takiego sojusznika. Opowiadali się za utrzymaniem jedności Zakaukazia i wydaleniem stamtąd Turków wspólnym wysiłkiem mieszkańców regionu, wiążąc nadzieje polityczne ze spodziewanym powrotem Rosjan. Wobec tych sprzeczności nie sposób było długo utrzymać pozornej jedności Federalnej Demokratycznej Republiki Zakaukazia – pisze Hamo Karen Sukiasyan w najnowszym numerze miesięcznika „wSieci Historii”.
Korporanci w Bitwie nad Bzurą
Wśród mobilizującego się do wojny w 1939 r. społeczeństwa polskiego warto przypomnieć wciąż zapomnianą grupę działaczy środowisk akademickich skupionych w organizacjach korporacyjnych – pisze w najnowszym numerze miesięcznika „wSieci Historii” Rafał Sierchuła.
Wolna elekcja w Rzeczpospolitej
Wybór króla często przedstawia się jako anomalię ustrojową przedrozbiorowej Polski. Według powszechnej opinii miała ona znaczący wpływ na upadek państwa, ale czy jest to słuszny pogląd? – pyta Jakub Witczak w najnowszym numerze miesięcznika „wSieci Historii”.