Archiwum

„GW”, TVN i mecenas zaplątali się we własne nogi

Wszystko można zrozumieć, zwłaszcza ze strony redakcji, która wojuje z braćmi Kaczyńskimi od początku lat 90., a w 2011 r. jej prominentny redaktor Piotr Stasiński stwierdził otwarcie: „Jestem wrogiem PiS i będę go zwalczał, ile sił”. No cóż, można i tak widzieć ten zawód, ale nawet w takim wypadku należy mierzyć siły na zamiary.

W serialu taśmowym „Wyborcza” widziała swój Stalingrad – decydujący, o znaczeniu strategicznym, punkt zwrotny w wielkiej wojnie, którą wydała werdyktowi demokratycznemu z roku 2015. Jednak choć pierwsze sensacje wzbudziły duże zainteresowanie, to szybko były weryfikowane. W efekcie powstało wrażenie zjadania własnego ogona przez mecenasa, „GW” i TVN.

Oto solidnie opłacani prawnicy Geralda Birgfellnera robią dwudniową opowieść o tym, jaki to nastrój ma akurat prokurator, do której się sami udali, by złożyć ważne dowody. Zapytajcie pierwszego lepszego znajomego prawnika, a za darmo udzieli wam rady: to, czy prokurator jest miły, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. A jeśli już ma, to takie, że im bardziej miły, tym większą należy zachować czujność.

Oto „Gazeta Wyborcza” najpierw sama już w pierwszym artykule opisuje, że Birgfellner miał pełnomocnictwo do pewnych działań w imieniu Srebrnej, a tydzień później obwieszcza sensację: Birgfellner miał pełnomocnictwo.

Oto mająca być kluczowym dowodem na poszkodowanie Birgfellnera faktura okazuje się domowej roboty kwitkiem, od którego nie odprowadzono podatków, którego nawet nie wysłano do odbiorcy. Jest zatem raczej wielkim oskarżeniem wystawiającego niż spółki Srebrna.

Oto sensacyjna w założeniu opowieść o „kopercie Kaczyńskiego” okazuje się fantazją o przekazaniu jakichś pieniędzy komuś, kogo sam Birgfellner nie jest w stanie sobie przypomnieć. Na dodatek Roman Giertych publicznie nakazuje „Wyborczej” zmianę tekstu. I ta to robi!

I nawet kiedy Radosław Sikorski pyta ironiczno-złośliwie swoich fanów na Twitterze, „czy chcieliby robić interesy z kimś, kto jest #Uczciwy jak Kaczyński”, wynik jest jednoznaczny: 51 proc. by chciało.

Trzeba powiedzieć: dość. Panie Michnik, to, co robicie, to już nie jest dziennikarstwo, to próba zadręczenia przyzwoitego człowieka. To nagonka, w której próbujecie użyć medialnej siły opozycji do wywołania przesilenia politycznego. To akcja, w której dawno przestaliście szukać prawdy po dziennikarsku (załóżmy, że choć przez chwilę tak było), a staliście się elementem hejterskiej kampanii.

Przestańcie. Nawet wam nie wolno tyle razy i tak radykalnie przekraczać granic przyzwoitości.