Adamski: Street fight u Gozdyry
Zawisza vs. Rafalala: „Mamy do czynienia z męską dziwką”
Co w studiu robił groteskowy osobnik, którego na dodatek dziennikarka nazywa „panią”?
- pisze Łukasz Adamski, publicysta „wSieci”, o incydencie z udziałem Artura Zawiszy i Rafalali, do którego doszło na antenie Polsatu.
Czy jestem zaskoczony? Może tym, że tak późno doszło do tego, co w kilku innych krajach jest dosyć popularne. Chluśnięcie wodą w twarz rozmówcy jednak nie pojawiło się dotąd w polskiej debacie publicznej. Tak właśnie kończy się zapraszanie do poważnych dyskusji tego rodzaju osób.
W środowym „Tak czy Nie” gośćmi Agnieszki Gozdyry byli Artur Zawisza i słynący ze spoliczkowania narodowca (swoją drogą przegranie street fight z kimś o ksywce Rafalala to Mount Everest obciachu) drag queen. Jak to bywa u Gozdyry, która uwielbia starcie najoryginalniejszych polskich polityków czy celebrytów, i tym razem było ostro. Chyba jednak nawet specjalistka od podsycania awantur na wizji nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.Jestem tutaj jako przedstawiciel normalnego świata.
Jestem zażenowany, że siedzę w jednym studiu z tym czymś, na które nawet nie odwracam swojego wzroku
— powiedział działacz Ruchu Narodowego.
Niewiele brakowało, by awantura skończyła się „mordobiciem” i jeszcze większym skandalem. Były poseł bez ogródek wypalił:
Mamy do czynienia z męską dziwką, która w internecie za 200 złotych za godzinę świadczy usługi seksualne. Pani robi burdel ze studia telewizyjnego. Przyszedłem żeby rozmawiać z panią, a nie żeby być przedmiotem agresji.
Chyba tylko interwencja prowadzącej uspokoiła agresywnego osobnika o ksywce Rafalala. Podejrzewam jednak, że i ten etap „debaty” pojawi się w naszej telewizji. Tak przecież często przebiegają rozmowy między politykami nie tylko na wchodzie Europy czy Azji.
Rafalala po pobiciu „narodowca” na ulicy i rzuceniu szklanką w Zawiszę stanie się teraz idolką LGTB, bohaterką MEM-ów i może posłanką zastępującą łagodną odmianę „nowoczesnej kobiety” Anny Grodzko. Jasne jest, że jej akcja była precyzyjnie wyreżyserowanym pijarowym zabiegiem, który wpisuje się w zasady panujące w sięgającej rynsztoka debacie publicznej. Przecież drag queen nie może być gorsza od prawicowego celebryty w muszce, który zdzielił posła PO, nieprawdaż? Lewica nie miała swojego speca od „masakrowania” prawaków. Nisza została zapełniona.
Niestety to, co obserwowaliśmy wczoraj w Polsacie nie jest winą współczesnych skandalistów realizujących wypaczoną wizję Andy’ego Warhola „15 minut sławy dla każdego”. Paradoksalnie, to nie ich należy potępiać za wprowadzanie „nowych standardów” do dyskursu publicznego. Winni są ci, którzy zapraszają do studia błaznów i tanich skandalistów podnosząc ich wypowiedzi do miana „ważnych”.
Polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby - Kisiel nie spodziewał się, że tak prędko zapomnimy o tej błyskotliwej maksymie.
Co w ogóle w studio robił groteskowy osobnik, którego na dodatek dziennikarka nazywa „panią”? Czym poza uderzeniem na ulicy drugiego człowieka (ciekawe czy gdyby narodowiec zdzielił geja, też byłby gwiazdą programu w Polsacie) ma do zaoferowania ów osobnik?
Jasne, nie jestem naiwniakiem i zdaję sobie sprawę, że chodzi o słupki oglądalności. Pewnie program Gozdyry teraz wykorzysta przebitki z awantury do reklam „show”. Jednak rekordy skandalu są po to, by je bić. Czymś trzeba przebić poprzednika, by zostać zapamiętanym na YouTube, więc kolejnym etapem zaistnienia w mediach będzie uderzenia oponenta po twarzy. Co potem? Obsikanie go na wizji? Znów niestety nie będę zaskoczony.
Może więc zamiast rozdzierać szaty warto przemyśleć pęd za oglądalnością, w imię którego standardy dziennikarstwa zostały już sprowadzone do najniższego poziomu.
Może po prostu jak najprędzej trzeba wrócić do czasów, gdy zapraszano na wizję tzw. ludzi poważnych? Wiem, brzmię jak ostatni naiwniak. A więc co? Totalna równia pochyła?