30 lat temu zginął ks. Popiełuszko
Skromny duszpasterz zwykłych ludzi.
Kruchy, delikatny człowiek znalazł w sobie moc, która doprowadziła go do świętości. Nie musiał czynić niemożliwych do pojęcia rozumem cudów, by zostać wyniesionym na ołtarze.
Jeśli uzdrawiał, to duchowo. Jeśli wskrzeszał, to w wierze. Żył wśród nas, a cudem jego życia była niezłomność. Nie ugiął się przed niczym dla głoszenia prawdy. Skromny duszpasterz zwykłych ludzi. Odważny kapelan „Solidarności”. Miłujący wolność patriota. Przeciwnik przemocy zgładzony w bestialskim zamachu. Męczennik za wiarę.
Gdy po maturze wybierał się do warszawskiego seminarium, matka dała mu kromkę chleba i pobłogosławiła znakiem krzyża. Nie mogła przypuszczać, że wyprawia syna w drogę, która po latach, przez cierpienie i śmierć, zaprowadzi Go pośród świętych. Choć tę świętość nosił w sobie od samego początku.
Przyszedł na świat w małej wsi Okopy na Podlasiu, niedaleko Suchowoli. Był jednym z pięciorga dzieci Władysława i Marianny Popiełuszków, którzy żyli skromnie z własnego gospodarstwa. Rodzice dali mu na imię Alfons, zdrobniale nazywając Alkiem. (Imię Jerzy przybrał w seminarium). W domu nie było dnia bez żarliwej modlitwy.
Mama codziennie śpiewała Godzinki, w maju - Majowe, a w październiku odmawiała różaniec. W niedzielę i święta wszyscy chodziliśmy do kościoła, nawet w największe mrozy
— wspominał Józef Popiełuszko, brat ks. Jerzego.
Alek od dzieciństwa nie był okazem zdrowia. Drobny, mizerny, ustępował fizycznie rówieśnikom. (Potem, w dorosłym życiu, męczyły go anemia i astma). W szkole był samotnikiem. Siły dodawała mu wiara. Dzień w dzień, od podstawówki po liceum, przemierzał rano 4 km, by służyć do mszy w kościele w Suchowoli. Z powodu nadzwyczajnej religijności już wtedy miał kłopoty.
Kiedyś nauczycielka wezwała mnie do szkoły, żeby mi zwrócić uwagę, że Alek często w kościele na różańcu przesiaduje. Zagroziła, że może być z tego obniżony stopień ze sprawowania. Duch święty mnie natchnął i odpowiedziałam, że jest przecież wolność wyznania
— opowiadała Marianna Popiełuszko.
Poświęcenie się służbie Bogu było więc naturalnym wyborem przyszłego księdza Jerzego.
Tak mocnym, że nic nie było w stanie z tej drogi Go zawrócić. Podczas nauki w seminarium został na dwa lata wcielony do wojska, gdzie szykanami próbowano wybić mu z głowy kapłaństwo. Nie ugiął się. Ani wtedy, ani nigdy później. Po przyjęciu święceń zapisał na swym obrazku prymicyjnym:
Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc.
To zadanie wypełniał do śmierci. Nie od razu przyszło mu jednak zmierzyć się z najcięższym wyzwaniem. Był zwykłym księdzem, o ile można tak określić duchownego, który całym sercem oddaje się temu co robi. Pracował w kilku parafiach w Warszawie i okolicach, prowadził katechezę, był duszpasterzem medyków i studentów, przygotowywał pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do kraju.
Borykał się ze zdrowiem, zdarzało się że słabł przy ołtarzu. Czas największej próby przyszedł w sierpniu 1980 r. W Polsce wybuchła „Solidarność”, a ksiądz Jerzy niemal z dnia na dzień stał się duchowym powiernikiem tych, którzy marzyli o wolności i godnym życiu.
Wszystko zaczęło się spontanicznie i trochę z przypadku. Choć dziś widać, że musiała w tym być ręka Pana Boga. Gdy uciskanym przez komunistów krajem wstrząsnęły protesty, ks. Jerzy Popiełuszko pełnił posługę na warszawskim Żoliborzu, w kościele p.w. Św. Stanisława Kostki. Znienacka zjawił się tu kapelan prymasa Stefana Wyszyńskiego. Szukał kapłana, który gotów byłby na prośbę robotników odprawić mszę świętą w strajkującej Hucie Warszawa. Trafił na księdza Jerzego, a ten zgodził się bez wahania.
Tego dnia i tej Mszy Św. nie zapomnę do końca życia. Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą?(…). I wtedy przy bramie przeżyłem wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi, uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramy. Tak sobie wtedy pomyślałem - oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści lat wytrwale pukał do fabrycznych bram
— opisywał sam ks. Jerzy.
Z miejsca znalazł wspólny język z robotnikami. Brał ich w obronę i wspierał na duchu. W stanie wojennym wspomagał prześladowanych i uczestniczył w procesach opozycji. A nade wszystko nie bał się głosić prawdę. Stał się kapłanem „Solidarności”. Na jego Msze za Ojczyznę ściągały do kościoła Św. Stanisława Kostki nieprzebrane tłumy.
Zmieniają się metody, ale sam proces nad Chrystusem trwa. Uczestniczą w nim ci wszyscy, którzy zadają ból i cierpienie braciom swoim, ci, którzy walczą z tym, za co Chrystus umierał na krzyżu. Uczestniczą w nim ci wszyscy, którzy usiłują budować na kłamstwie, fałszu i półprawdach, którzy poniżają godność ludzką, godność dziecka Bożego, którzy zabierają współrodakom wartości tak bardzo szanowane przez samego Boga, zabierają i ograniczają wolność
— wołał.
W patriotyczno-religijnych kazaniach kierował się pokojowym przesłaniem:
Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj.
Ale dla komunistycznych władz to, co głosił było nie do przełknięcia. Ks. Popiełuszko znalazł się na celowniku Służby Bezpieczeństwa. Rozpętano przeciwko niemu tajną akcję pod kryptonimem „Popiel”. Stosowano w niej najbardziej podłe i brutalne metody. Ksiądz był bezustannie śledzony, podsłuchiwany i zastraszany. Nękano go zatrzymaniami, oskarżano o zmyślone przestępstwa. Włamywano do mieszkania. Próbowano oczernić podrzucając broń i ładunki wybuchowe. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
13 października 1984 r. oprawcy z SB uderzyli po raz pierwszy. Niedaleko Gdańska rzucili kamieniem w szybę rozpędzonego samochodu z Jerzym Popiełuszką. Zamach nie powiódł się. Kierowca księdza zdołał opanować auto.
Sześć dni później nie było już ratunku. Ksiądz Jerzy wracał do Warszawy ze spotkania modlitewnego w Bydgoszczy. Pożegnał się słowami: - Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy.
Na drodze do Torunia samochód kapłana zatrzymał patrol w mundurach milicyjnej drogówki. Pod przebraniem kryli się mordercy z SB: Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski. Uprowadzili księdza wraz z jego szoferem Waldemarem Chrostowskim. Jerzego Popiełuszkę ogłuszyli uderzeniem w głowę, zakneblowali i wrzucili do bagażnika. Skutego kierowcę wsadzili do auta. Podczas jazdy udało mu się wyskoczyć na ulicę i uciec. Ksiądz Jerzy był bez szans. Kaci brutalnie go pobili, zmasakrowali twarz, na szyję założyli pętlę, a do nóg przywiązali worek z kamieniami.
Prawdopodobnie już nie żył, gdy został wrzucony do Wisły na tamie pod Włocławkiem. Zginął śmiercią męczennika. Za wiarę, prawdę i wolność.
Jerzy Kubrak